Okrojenie wymagań to zawsze bardzo trudna decyzja. Oczywiście nauczyciele są przekonani, że wszystko w podstawie programowej z ich przedmiotu jest ważne, niezbędne i że nie da się funkcjonować bez tej wiedzy – mówi Marcin Smolik, szef Centralnej Komisji Egzaminacyjnej
Ministerstwo Edukacji i Nauki ograniczyło zakres materiału, który ma być sprawdzany na maturze i na egzaminie ósmoklasisty. A przecież nie było przerw w edukacji, tylko zmieniła się formuła nauczania. Uczniowie są głupsi?
Nie. Ale przez prawie półtora roku byli na edukacji zdalnej. Nauka przebiega inaczej. Zmniejszone więc zostały zakres materiału oraz liczba zadań.
Wnioskowali o to
nauczyciele, którzy sygnalizowali, że uczniowie mają kłopoty ze skupieniem uwagi. Młodzież bardziej się rozprasza, szybciej dekoncentruje, a rozwiązywanie zadań zajmuje więcej czasu niż przed pandemią. I że może im być trudno skupić się na zadaniach przez dwie godziny.
Ale też uszczupliliście materiał. Skąd było wiadomo, co akurat wyciąć?
W Ministerstwie Edukacji i Nauki powołane zostały specjalne zespoły, które to analizowały. Ale to była bardzo trudna decyzja. Oczywiście
nauczyciele są przekonani, że wszystko w podstawie programowej z ich przedmiotu jest ważne, niezbędne i że nie da się funkcjonować bez tej wiedzy. Natomiast zespoły pracujące nad przygotowaniem nowych wymagań egzaminacyjnych miały świadomość, że pewnych rzeczy po prostu nie da się w rzetelny i przyzwoity sposób nauczyć w kształceniu zdalnym.
Na przykład przekazać wiedzy o bryłach i figurach geometrycznych? Bo to wypadło.
Matematyka najbardziej ucierpiała przy edukacji zdalnej. Może nie jest to oczywiste, ale doświadczenie pokazało, że matematykę przestrzenną łatwiej się tłumaczy na żywo. Uczniowie mogą dotknąć figur, zobaczyć w trzech wymiarach, zmierzyć.
Traf chce, że to wywołało dużą radość wśród licealistów. Może to zadania, które wypadały kiepsko?
Nie do końca. Największą trudność sprawiają zadania na tzw. dowodzenie.
To akurat wymaga skupienia. Zrezygnowano z tego?
Skądże. Zgadzam się z matematykami, że to kluczowa umiejętność. Przeprowadzenie dowodu uczy myślenia potrzebnego nie tylko w matematyce, ale i w wielu innych dziedzinach.
Ale wracając do nowych wytycznych. Ograniczenie zakresu materiału na egzaminie jest poniekąd koniecznością. Część
uczniów w szkołach podstawowych ma krótsze, 30-minutowe lekcje, często towarzyszy temu stres potęgowany przygotowaniami do egzaminu. Czasu było mniej, warunki prowadzenia lekcji inne, więc i materiału nie mogło być tyle, ile wcześniej.
Bryły zniknęły też z egzaminu w ósmej klasie. Zmiana wymagań przekłada się potem na edukację w liceum, tzn. że nagle te bryły gdzieś zanikną, a wraz z nimi myślenie przestrzenne.
Bryły nie zanikną. Nikt nie zmienia podstawy programowej. Co do zasady lekcje, na których jest omawiana geometria przestrzenna, pozostają. Natomiast ma pani rację, że materiał nie będzie opanowany do takiego stopnia jak wcześniej.
Powinni być świadomi, co zostało usunięte z wymagań egzaminacyjnych względem podstawy programowej. I mieć na uwadze, że być może potrzeba będzie więcej czasu na wytłumaczenie tych zagadnień.
Czy zmniejszane są też oczekiwania na egzaminie? To znaczy, czy trudność zadań jest obniżana?
Często słyszymy, że matura będzie dużo prostsza, i to będzie pikuś. No, nie będzie to pikuś. Część wymagań wypadła, ale to, co zostało, będzie sprawdzane z taką samą wnikliwością jak w latach poprzednich. Pod tym kątem nie ma taryfy ulgowej. Fakt, że to egzamin oparty na wymaganiach, a nie podstawie programowej, nie oznacza, że będzie banalny.
A rezygnacja z ustnego? Młodzież pisała w mediach społecznościowych „hip, hip, hura!”. Brak brył oraz egzaminów ustnych bardzo poprawiły humory. Chyba jednak będzie ta matura prostsza…
Decyzja zapadła z powodów epidemicznych – nie mogliśmy przewidzieć, jaka będzie skala zakażeń. Nikt nie miał pewności, czy nauczyciele będą zaszczepieni. Żałuję, bo egzaminy ustne sprawdzają istotne umiejętności, których nie widać podczas pisemnego sprawdzianu. Ale nie było wyjścia.
Egzamin ósmoklasisty też się zmienia. Będzie mniej materiału. Ale zadania będą na podobnym poziomie?
Tak. To się nie zmieniło: w zakresie tych umiejętności, które są w wymaganiach egzaminacyjnych, trudność została na podobnym poziomie jak w latach ubiegłych.
Wypadła jednak np. część lektur. Nauczyciele wprawdzie mówią, że niewiele im to daje, bo mogli je omawiać np. rok temu. A akurat lektury są bardzo istotne na egzaminie, bo trzeba się wykazać wiedzą.
Z większych tekstów wypadła jedna lektura: „Syzyfowe prace”. Natomiast zniknęło kilka tekstów krótszych, jak reportaże Wańkowicza, „Żona modna”, wybrane treny Kochanowskiego i „Artysta” Mrożka.
A wydawało się, że „Syzyfowe prace” to wręcz dobro narodowe.
To na pewno lektura, której nie można nie przeczytać. Dlatego została w podstawie programowej. Natomiast na egzaminie zadań z „Syzyfowych prac” nie będzie. Co nie oznacza, że jeżeli ktoś „Syzyfowe prace” przeczytał i omówił, to w wypracowaniu nie będzie mógł się do nich odnieść.
Można było jeszcze wyjąć „Quo Vadis” lub „Pana Tadeusza”.
Wyobrażam sobie, że wybór był negatywny: to znaczy sprawdzano, czego nie da się wyrzucić. Więc wyjęcie „Pana Tadeusza” nie wchodzi w grę. Dla kultury polskiej to tekst absolutnie kluczowy.
Ale przeniesienie go wraz z wprowadzeniem kilka lat temu nowej podstawy programowej do podstawówki wzbudziło emocje. Że za trudny. Więc w sumie mógłby teraz wrócić do liceum.
Lista lektur w nowym liceum jest dosyć obszerna. Przeniesienie tam jeszcze „Pana Tadeusza” w ogóle by nie wchodziło w grę. Ta pozycja, obok „Zemsty”, „Balladyny” czy „Dziadów” stanowi kanon. Te tytuły służą w liceum jako punkt odniesienia do późniejszych lektur.
Gdyby nie te zmiany, balibyście się, że wyniki egzaminów: matur i po podstawówce, wypadną fatalnie?
Tutaj nie chodzi o to, żeby poprawić wyniki. Ale o to, by nie stawiać przed młodymi ludźmi wymagań, których wielu nie byłoby w stanie spełnić. Dajemy sygnał: widzimy, co się dzieje, rozumiemy, że macie trudniej niż wasi koledzy w 2019 r. I staramy się tak zmodyfikować egzamin, żeby było bardziej sprawiedliwie.
Co się stanie, jeżeli będzie jeszcze jeden rok edukacji zdalnej? Czy uzna pan, że jednak trzeba zrobić konkurs świadectw zamiast egzaminu?
Taka decyzja byłaby zupełnie nieuzasadniona. To by oznaczało, że rekrutacja do szkół ponadpodstawowych odbywałaby się uznaniowo. Wiadomo, że w takiej sytuacji nauczyciele są bardziej skorzy do stawiania piątek i szóstek. Ale wówczas wartość piątki i szóstki się dewaluuje. Jest jeszcze druga kwestia: egzaminy są spójne z podstawą programową. Trzymają w ryzach to, co jest realizowane. Dzięki temu wiemy, że szkoły dokładają starań, żeby trzymać się podstawy programowej.
Czyli to jest też sposób na motywowanie nauczycieli?
Raczej upewnienie się, że szkoły dokładają wszelkich starań, aby omówić materiał określony w podstawie programowej. A dziś, jak sądzę, pojawia się daleko idąca pokusa odpuszczenia. Jak nie zrobimy strony biernej teraz, to zrobimy kiedy indziej. Z jednej strony to rozumiem. Jest pandemia, ludzie chorują, umierają – to też wpływa na psychikę i dzieci, i dorosłych. Ale nie da się wszystkiego odpuścić.
I po co ta strona bierna? Imiesłowów już nie będzie, to i strony biernej może nie być.
To dobry przykład: po co mi strona bierna, jak tu ludzie umierają. Ale na edukację trzeba patrzeć w dłuższej perspektywie niż ten rok. Miejmy nadzieję, że niedługo życie wróci do normy. Nauczyciele są szczepieni. W pewnym momencie epidemia się skończy. Obyśmy nie obudzili się z gorzką refleksją, że w edukacji są czarne dziury, które trzeba nadrobić.
A czy te roczniki pana zdaniem będą inne?
Nie. Ale może się okazać, że mniej pamiętają, że nie są w stanie wymienić wszystkich dzieł Mickiewicza, zapomną budowę komórki. Choć z drugiej strony, w końcowym rozrachunku w edukacji nie chodzi o tę komórkę czy konkretne dzieło. Chodzi o wykształcenie i utrzymanie na stałym poziomie nawyku uczenia się, zapamiętywania, kojarzenia faktów, myślenia, analizowania. W tym kontekście większych uszczerbków nie zobaczymy. Bank Światowy podaje, że w zależności od poziomu rozwinięcia kraju przez pandemię młodzi ludzie stracą pomiędzy 0,3 a 0,6 roku, czyli są niejako semestr do tyłu. W najgorszym wypadku. Zakładając, oczywiście, że w przyszłym roku wrócimy do względnej normalności… ©℗