Mimo trwającej pandemii nie są podejmowane żadne działania związane ze zmniejszeniem liczebności klas i grup w przedszkolach. Samorządy nie mają pieniędzy na dodatkowe oddziały.
Mimo trwającej pandemii nie są podejmowane żadne działania związane ze zmniejszeniem liczebności klas i grup w przedszkolach. Samorządy nie mają pieniędzy na dodatkowe oddziały.
Rozpoczyna się właśnie rekrutacja do placówek oświatowych. Wszystko wskazuje jednak na to, że COVID-19 nie skłonił samorządów do utworzenia dodatkowych miejsc, aby zredukować liczbę dzieci w grupach i zachować odpowiedni dystans.
– Wydawałoby się, że pandemia wymusi na samorządach pewne zmiany, które doprowadzą do zmniejszenia skali przepełnionych szkół i przedszkoli. Jak jednak pokazuje trwająca obecnie rekrutacja, nic się nie zmienia w tym zakresie. Receptą byłoby pozostawienie kuratorowi oświaty decyzji o rejestracji publicznej szkoły lub przedszkola, a nie lokalnym włodarzom, którzy wciąż niechętnie patrzą na inicjatywy zmniejszające liczebność oddziałów – mówi Beata Patoleta, adwokat i ekspert ds. prawa oświatowego.
Po staremu
Dyrektorzy potwierdzają, że nie ma co liczyć na to, że tłok w szkołach się zmniejszy. Samorządowe szkoły cieszą się wzięciem, jeśli mają dobrą opinię. Dlatego pojawiają się w nich uczniowie spoza rejonu. Obowiązująca w podstawówkach rejonizacja nie jest w praktyce przestrzegana w dużych miastach. W efekcie trudno jest zmniejszyć liczebność klas, nawet ze względu na pandemię. Tym bardziej że nadwyrężyła ona kondycję finansową samorządów.
– Wczoraj rozpoczęliśmy rekrutację do pierwszej klasy. Tworzymy dwa oddziały, a jeśli okaże się, że dodatkowo zgłoszą się dzieci z rejonu, to będziemy musieli wnioskować o dwa kolejne. Nasza placówka cieszy się dobrą opinią, ale brakuje nam przestrzeni – mówi Izabela Leśniewska, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 23 w Radomiu. Jak jednak sama zauważa, samorządy mają mniejsze wpływy z podatków, a subwencja oświatowa nie wystarczy na wszystkie zobowiązania związane z utrzymaniem placówek oświatowych, trudno więc od nich wymagać, aby tworzyły klasy liczące mniej osób niż przewidują przepisy, czyli poniżej 25 uczniów.
– W ubiegłym roku pandemia zastała nas w trakcie rekrutacji, więc niewiele mogliśmy zrobić w zakresie ograniczenia liczby uczniów. Za każdym razem staramy się spełnić oczekiwania opiekunów i przyjąć wszystkich chętnych. W wielu szkołach liczba uczniów z roku na rok spada, a u nas nie jest to takie widoczne, bo w okolicy budowane są nowe domy i uczniów nam przybywa. Poza dotychczasowymi przepisami dotyczącymi reżimu sanitarnego nie zamierzamy dokonywać ograniczeń w liczbie przyjmowanych uczniów – zapowiada Jacek Rudnik, wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 11 w Puławach.
(Nie)dać zarobić
Zdaniem ekspertów problemem jest też to, że samorządy niechętnie dopuszczają publiczne szkoły i przedszkola do tzw. sieci placówek tworzonych na terenie gminy, ponieważ oznacza to dla nich konkurencję i konieczność wypłaty 100 proc. dotacji (czyli równowartości wydatków, jakie ponosi samorząd). A dla rodziców placówka publiczna nie różni się w żaden sposób od gminnej, bo nie jest w niej pobierane czesne.
– Samorządowcy nie chcą budować nowych placówek, ale też nie chcą rozładowywać ścisku, jaki panuje w tych im podległych. Główny powód to obawa przed konkurencją w postaci publicznych placówek, zarządzanych przez osoby fizyczne lub prawne – ocenia Robert Kamionowski z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office.
Prawnicy, którzy prowadzą tego typu sprawy, podkreślają, że często wskazywanymi powodami odmowy rejestracji publicznych placówek na terenie gminy jest negatywne oddziaływanie na sieć. – W Mikołajkach utworzono oddział przedszkolny na korytarzu w szkole tylko dlatego, aby udowodnić, że nie ma potrzeby tworzenia publicznego przedszkola przez inny podmiot niż samorząd – przekonuje Beata Patoleta. Jak dodaje, problemy z rejestracją są m.in. na Lubelszczyźnie oraz Warmii i Mazurach. – Samorządy wolą budować nowe przedszkola i się zadłużać, niż wydawać zgody na powstanie publicznych placówek – podkreśla mecenas.
Samorządowcy przekonują, że zależy im przede wszystkim na zadowoleniu mieszkańców. – Konkurencja nie jest zła. Z pewnością w sieci przydałyby się publiczne placówki, które mogłyby na równych zasadach konkurować z samorządowymi i innymi szkołami i przedszkolami. Nie interesują nas jednak takie inicjatywy, które skupiają się tylko na zarabianiu na oświacie – mówi Mariusz Krystian, wójt gminy Spytkowice.
Eksperci przypominają, że miejsca w przedszkolach powinny być zapewnione dla dzieci od trzeciego roku życia – a z tym nadal jest problem. – Żadna gmina nie zapewnia miejsc wszystkim dzieciom, mimo że prawo od czterech lat nakłada taki obowiązek. To wciąż jest fikcją, bo trzylatkom proponuje się przedszkole, w którym mogą przybywać tylko pięć godzin, a później trafiają z innymi dziećmi na świetlicę. Oferowane są też miejsca, do których trudno dojechać. Tak wyglądała rzeczywistość przed pandemią i podobnie, jak widzimy, jest w trakcie jej trwania – mówi Robert Kamionowski.
Sytuacji nie poprawiają też pojawiające się wciąż próby likwidacji szkół podstawowych i przedszkoli – również w czasie pandemii. Kiedy liczebność takich placówek jest mała, jest to wręcz zalecane. W Małopolsce do zamknięcia przeznaczone są m.in. przedszkola i podstawówki, podobne plany są w województwach warmińsko-mazurskich, dolnośląskim i mazowieckim. Główny powód to koszty, jakie pociąga za sobą utrzymanie niewielkich placówek.
Dotacje z gminy dla szkół i przedszkoli
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama