Miałem różnych nauczycieli. Najgorsza była pani profesor, która przez cztery lata liceum ograniczyła nasze nauczanie do przedyktowywania nam zawartości swoich starych zeszytów, a następnie odpytywała nas – słowo po słowie – z tychże treści i surowo oceniała pominięcie jakiegokolwiek zdania - pisze Łukasz Klekowski, zastępca kierownika działu Dziennik.
Nic nie pamiętam z wykładanego przez nią przedmiotu (choć jeszcze w podstawówce żywo mnie on interesował). Pamiętam za to, że ta pani strasznie narzekała na to, jak mało nauczyciele zarabiają i jak ludzie źle, i niesłusznie, o nich mówią.
Uczył mnie też jednak pewien profesor, który równie mocną ręką trzymał dyscyplinę w klasie, ale niemal na każdej lekcji wprowadzał do programu nauczania własne zmiany i pomysły. Wtedy głównie krytykowaliśmy jego surowość i innowacje. Takie jak ta, by przed omówieniem każdej lektury wszyscy pisali krótką rozprawkę na jej temat, wyrażając w kilkunastu zdaniach własną opinię o książce i jej bohaterach. Jak to tak, przed poznaniem poglądów nauczyciela, przed ujawnieniem zdania mędrców z resortu czy kuratorium, my mamy samodzielnie opowiedzieć się po którejś ze stron opisanego sporu? Wyznać, kto nam się w lekturze podoba, kogo nie lubimy i dlaczego?
Teraz wiem, że to był mój najlepszy nauczyciel. Nie dawał sobie w kaszę dmuchać, nie poddawał się dyktatowi ani uczniów, ani urzędników. On chciał nas uczyć i nie bał się tego. Nawet jeśli potrafiliśmy docenić to dopiero po wielu latach.