Aby wybrać dyrektora szkoły, teoretycznie potrzeba niezależnej komisji. W praktyce szefa placówki przynosi w teczce wójt lub burmistrz, a zgromadzeni mają tylko zakrzyknąć „łubu-dubu”. O potrzebie zmian mówią rodzice, dyrektorzy, związkowcy, a nawet twórca obecnych przepisów. Te pasują tylko samorządowcom. Bo dla nich dyrektor to smakowita synekura
Dziennik Gazeta Prawna
Jako dyrektor szkoły osiągnęłam wiek emerytalny. Moja umowa wygasała, nie można było jej samoczynnie przedłużyć. W 2011 r., kiedy zbliżał się koniec mojej kadencji, burmistrz Żoliborza ogłosił konkurs na stanowisko dyrektora w mojej szkole. Prawo pozwalało, bym do niego przystąpiła – wspomina Hanna Konwińska, była dyrektor Szkoły Podstawowej nr 92 w Warszawie. – Zaczęły do mnie dochodzić plotki, że w konkursie nie mam szans, a na moje stanowisko szykuje się kto inny. Nie wierzyłam, dopóki nie usłyszałam wyników. Mimo że byłam jedyną kandydatką, konkurs nie został rozstrzygnięty – od komisji dostałam tyle samo głosów za i przeciw.
Decyzja wywołała lokalny skandal. O sprawie pisały warszawskie media, a w obronę dyrektorki zaangażowali się rodzice – w ciągu kilku dni zebrali ponad 300 podpisów pod petycją do władz dzielnicy. Dyrektor jednogłośnie poparła też rada pedagogiczna. – Burmistrz uległ i powierzył mi stanowisko na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Z obniżonym wynagrodzeniem zostałam pełniącą obowiązki dyrektora. Myślę, że pomógł zbieg okoliczności, w tym samym roku odbywały się wybory samorządowe – wspomina Hanna Konwińska i dodaje, że zamiast umowy bezterminowej podpisano z nią czasową, na rok. To stało się później powodem jej pozwu do sądu pracy. – W kwietniu następnego roku rozpisany został drugi konkurs. Przystąpiłam do niego ja i dwie kontrkandydatki. Żadna z nich nie spełniła wymogów formalnych i odpadły z postępowania. Konkurs znów jednak został nierozstrzygnięty. Trzeci konkurs odbył się na kilka dni przed końcem roku szkolnego. Drugą kandydatką była jedna z pań, które odpadły poprzednio – w ciągu miesiąca miała zdobyć kwalifikacje do pracy w szkole podstawowej, których nie miała za pierwszym razem. Wygrała.
Hanna Konwińska musiała opuścić szkołę. Z kwestią sprzecznej z prawem umowy zwróciła się do sądu pracy. Wywalczyła odszkodowanie, burmistrz zaproponował jej 15 tys. zł w ramach ugody. Jakiś czas później to ją wezwano na przesłuchanie. – Tym razem to moja następczyni złożyła doniesienie do prokuratury, zarzucając mi korupcję. W grudniu 2013 r. postępowanie umorzono. Chociaż tyle mam satysfakcji w całej tej sprawie – mówi.
Pyszne frukty
Wybory na stanowisko dyrektora mają charakter polityczny. W zależności od tego, kto w danym samorządzie odpowiada za edukację, taki kandydat wygrywa. Nie liczą się względy merytoryczne, a niestety... inne niż merytoryczne – ocenia Krzysztof Baszczyński, wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. – Coraz więcej samorządów narusza obowiązujące prawo oświatowe. Organy prowadzące szkoły czują się coraz bardziej bezkarne w korzystaniu z luk w prawie – diagnozuje.
W podobny do Hanny Konwińskiej sposób odwoływanych jest co roku wielu dyrektorów w całym kraju. Przełom czerwca i lipca to wręcz sezon na takie zwolnienia. Kilka przykładów z ubiegłego roku: w szkole w Rogoźnicy przez jakiś czas panowała dwuwładza – wójt najpierw odwołał jedną dyrektor, później rozpisał konkurs (który został zresztą unieważniony) i powołał następną. Sęk w tym, że w międzyczasie wojewoda odwołał jego decyzję i nakazał przywrócenie pierwszej do pracy. Wójt nakazu nie uznał, bo jego zdaniem przyszedł po ustawowym terminie. Stanowisko straciła też dyrektor podstawówki w Krukowie koło Chorzel. Tuż po zakończeniu roku szkolnego samorządowcy wręczyli jej wypowiedzenie, a na jej miejsce powołano bez konkursu inną nauczycielkę. Można to zrobić na 10 miesięcy – tyle, ile trwa rok szkolny. Od lipca trwa też bój o dyrektora zespołu szkół w Golubiu-Dobrzyniu. Rada powiatu odwołała go, ale w październiku wojewoda kujawsko-pomorski unieważnił decyzję samorządu. Zarząd odwołał się do wojewódzkiego sądu administracyjnego. Ten także potwierdził, że odwołanie było bezprawne. W maju rozpisano nowy konkurs. We wszystkich przypadkach w lokalnej prasie pojawiają się wątki polityczne. Za rękę – naturalnie – nikogo jednak nie złapano.
– Prawo swoje, a życie swoje – kwituje Baszczyński. – Nikt nie prowadzi analizy, ile takich przypadków jest w całej Polsce. Nic dziwnego – myślę, że niewiele osób byłoby skłonnych o nich opowiadać. Osobie, która upomina się o swoje prawa, może być wystawiony wilczy bilet. I nie chodzi tylko o to, że taki człowiek nie zostanie już dyrektorem. On po prostu nie znajdzie zatrudnienia nigdzie, nawet w ościennych gminach.
Jak przekonuje wiceprzewodniczący ZNP, dyrektorski stołek to smakowita synekura dla lokalnych polityków. Raz, że to stabilna państwowa posada, płatna powyżej średniej krajowej. Dwa, że – szczególnie w mniejszych miejscowościach – dyrektor szkoły to naprawdę ktoś. Kolejny po księdzu i wójcie.
Pan na szkole
Dyrektor żadnej innej szkoły europejskiej nie ma takich kompetencji i tak silnych umocowań prawnych – mówi Andrzej Pery, specjalista prawa oświatowego i ekspert MEN. Faktycznie, same wynikające z ustaw uprawnienia dyrektorskie robią wrażenie. Po pierwsze, w naszym systemie prawnym dyrektor jest kierownikiem zakładu pracy – to on decyduje o zatrudnianiu i zwalnianiu. Po drugie, jest kierownikiem jednostki budżetowej, więc decyduje o jej wydatkach. Dyrektor jest też osobą zarządzającą majątkiem szkoły, a w wielu przypadkach nie ma jednak dokładnych wytycznych, co z tym majątkiem może zrobić. Domyślnie może więc prawie wszystko. Dyrektor odpowiada wreszcie za organizację całej szkoły. – Jego siła zależy od tego, jak samorząd interpretuje prawo. Są gminy, w których dyrektor w zasadzie jedynie wprowadza w życie zarządzenia organu prowadzącego. Część dyrektorów się na to zgadza, bo mniej ma do roboty. Są jednak takie gminy, w których nie ma nawet wydziału oświaty czy edukacji, bo wójtowie czy burmistrzowie stwierdzają, że dyrektor jest na tyle samodzielny, iż nie potrzeba zatrudniać nikogo w samorządzie – mówi Andrzej Pery.
Dopóki dyrektor decyduje odważnie i dobrze dla szkoły, szerokie kompetencje są po prostu dużym ułatwieniem. Gorzej, jeśli o szkole nie ma pojęcia lub zależy mu – zwyczajnie – na utrzymaniu stanowiska. – Jeśli ktoś chce być dyrektorem, to po prostu układa się z organem prowadzącym. W systemie oświatowym jeszcze siedzi pozostałość z PRL – prawo powielaczowe, instruowanie, tworzenie wytycznych. Czasami trudno jest interweniować, bo to wszystko odbywa się ustnie. Samorządy rzadko się podkładają – ocenia.
Jakie to ma znaczenie dla przeciętnego ucznia? Mechanizm tłumaczy osoba blisko związana z oświatą. – W nowym roku szkolnym to dyrektor zdecyduje, jakich podręczników będzie używać szkoła. Nawet jeśli źle ocenia ministerialny elementarz do pierwszej klasy, będzie musiał go użyć, jeśli organ prowadzący akurat należy do partii popierającej ten projekt i dostanie polecenie, by szkoły korzystały akurat z tego podręcznika. Jeśli nie, zawsze można ogłosić konkurs na jego stanowisko.
– Dyrektor jest rozerwany pomiędzy radą pedagogiczną, organem prowadzącym a nadzorem pedagogicznym, czyli kuratorium – ocenia Pery.
70 nowelizacji w 22 lata
Główna słabość systemu znajduje się u samej jego podstawy – w trybie wyboru dyrektora. O tym, kto nim zostanie, zdecyduje komisja konkursowa powoływana przez organ prowadzący. Jej skład obejmuje pozornie szerokie środowisko szkolne: rodziców, związki zawodowe, radę pedagogiczną, kuratorium i samorząd. Diabeł tkwi w szczegółach. – W czasie przełomu pracowałem w kuratorium warszawskim. To był nasz pomysł, by na stanowisko dyrektorskie organizować konkursy, miała to być zmiana wobec powoływania ich przez partyjne organy. Zaprojektowaliśmy dużo bardziej zrównoważony skład komisji, niż działa dziś – mówi Andrzej Pery.
Bo dziś komisja konkursowa to fikcja – nie potrzeba tu opinii ekspertów, wystarczy spojrzeć w ustawę o systemie oświaty. Paragraf 36a ust. 6 precyzuje, że powoływane przez organ prowadzący grono składa się z: trzech przedstawicieli samorządu, dwóch przedstawicieli kuratorium i po jednym przedstawicielu rodziców, rady pedagogicznej oraz związków zawodowych. W sumie osiem osób. To jednak nie koniec. Jeśli bowiem okaże się, że w komisji z jakiegoś powodu znajdzie się więcej rodziców, nauczycieli i związkowców, do jej składu musi dołączyć tylu przedstawicieli organu prowadzącego i nadzoru nauczycielskiego, żeby mieli w niej przewagę. Dalej przepisy pozwalają samorządom na jeszcze więcej: „Jeżeli do konkursu nie zgłosi się żaden kandydat albo w wyniku konkursu nie wyłoniono kandydata, organ prowadzący powierza to stanowisko ustalonemu przez siebie kandydatowi, po zasięgnięciu opinii rady szkoły lub placówki i rady pedagogicznej”. Opinii, naturalnie, niewiążącej.
Ustawę o systemie oświaty nowelizowano ponad 70 razy w ciągu 22 lat. Sam artykuł dotyczący wyboru dyrektora – kilkakrotnie. Na początku w składzie komisji przepisy nakazywały powołać po dwóch przedstawicieli rodziców, rady pedagogicznej, organu prowadzącego i nadzoru pedagogicznego, a także po jednym przedstawicielu z każdej organizacji związkowej działającej w szkole. W 2001 r., za czasów ministra Mirosława Handkego (AWS), dodano zmianę o tym, że szkołą nie musi kierować nauczyciel, a w przypadku gdy nie uda się powołać dyrektora, organ prowadzący może arbitralnie powierzyć stanowisko nauczycielowi tej szkoły lub wicedyrektorowi na sześć miesięcy. Zmiany dotyczyły też składu komisji: trzech przedstawicieli dla samorządu, dwóch dla kuratorium oraz po jednym dla rady pedagogicznej, rodziców i związków. W 2002 r., w czasie kiedy ministrem edukacji była Krystyna Łybacka (SLD), nowelizacją wprowadzono układ: po trzech przedstawicieli dla samorządu i kuratorium oraz po dwóch dla pozostałych ciał. Ostatnią dużą zmianę w artykule 36a przygotowało ministerstwo pod kierownictwem Katarzyny Hall (PO). Nowelizacja z 2009 r. ograniczyła wkład rodziców, rady pedagogicznej i związków do dzisiejszego wymiaru. Dodano też przepis o tym, że dyrektora na dziesięć miesięcy może zastąpić ktokolwiek, niekoniecznie związany z konkretną szkołą, wybrany przez organ prowadzący bez konkursu.
– Hall sama była samorządowcem. Nic dziwnego, że za jej rządów wprowadzono tak korzystne dla nich zmiany – mówi osoba związana z MEN.
Lista grzechów
W 2010 r. minister Hall wydała rozporządzenie wprowadzające nowy regulamin wyboru dyrektora szkoły. Dało ono możliwość unieważnienia konkursu, gdy naruszona została jego tajność. Dyrektorzy byli oburzeni, przepis stwarzał bowiem kolejną okazję do nadużyć – od tej pory do unieważnienia konkursu wystarczyły dwie osoby – jedna osoba mogła świadomie naruszyć tajemnicę, a druga, działająca w porozumieniu z nią, naruszenie to zgłosić. Konkurs trzeba było przeprowadzać jeszcze raz.
Jak jednak przyznaje Andrzej Pery, to tylko wierzchołek góry lodowej. – Ten konkurs jest też niedemokratyczny, bo do ostatniej chwili jest tajny. Komisja ma prawo odrzucić kandydata z powodów formalnych, a on nie ma od tego odwołania – postępowanie trwa dalej, do czasu ogłoszenia wyników nie wiadomo kto i dlaczego odpadł. A wystarczyłoby przenieść tu rozwiązanie stosowane przy awansie zawodowym nauczycieli – jeśli są jakieś braki w dokumentacji, nauczyciel ma szansę je poprawić i donieść dokumenty – mówi.
Cały pakiet grzechów, na które przy wyborze dyrektora szkoły pozwalają przepisy, opisało Stowarzyszenie „Rodzice w Edukacji”. Wśród nich: brak możliwości wcześniejszego zapoznania się z pomysłami kandydata – co prawda ma on obowiązek przygotować koncepcję pracy szkoły, ale członkowie komisji nie widzą jej wcześniej. Kiedy przeczytają ją podczas posiedzenia, wypowiadają się wyłącznie w swoim imieniu, a nie w imieniu ciał, które reprezentują. Brak jawnych i ogólnodostępnych wytycznych reprezentowanych środowisk dotyczących oceny przedstawianej koncepcji i kandydata. Ograniczanie konkurencji poprzez ruchomy terminarz konkursów na dyrektora szkoły. Nie wszyscy potencjalni kandydaci mają szansę uzyskania niezbędnych uprawnień przed „nagłym” terminem ogłoszenia konkursu w danej jednostce samorządu terytorialnego. Cykliczność konkursów niezależnie od okoliczności towarzyszących (wyniki szkoły – w tym finansowe i „rankingowe”), która stawia pod znakiem zapytania ich celowość. I tak dalej.
Są też pomysły na rozwiązania. Na przykład: upublicznienie prezentacji koncepcji przez potencjalnych kandydatów na dyrektora szkoły w dniu prac komisji konkursowej. Niedopuszczanie do rozstrzygnięć w drodze konkursu w przypadku wątpliwości lokalnego środowiska dotyczących bezstronności prac komisji. A w dalszej perspektywie po prostu zmiana ustawy.
– Jeżeli zachowalibyśmy konkurs, trzeba by skład komisji ustalić demokratycznie, dać większe prawo decyzji środowisku szkolnemu. Zmiany wymaga też procedura wyboru dyrektora – wydaje mi się, że niezłym rozwiązaniem jest ta, którą stosuje się przy awansie zawodowym nauczyciela – mówi Andrzej Pery. Dodaje też, że należy rozważyć przedłużanie kadencji dyrektorowi na podstawie karty oceny pracy. – Jeśli ocena wypadłaby pozytywnie, nie trzeba by było ponownie robić konkursu.
Zdaniem eksperta można pójść też inną drogą, taką, jaką stosują placówki niepubliczne. W nich to organ prowadzący powołuje dyrektora, prowadzi sprawy finansowe i organizacyjne. Pery przyznaje jednak, że dotychczasowa praktyka samorządowców każe uważać z takimi pomysłami.
Lekarstwa na samorządowe naruszenia domaga się zaś Krzysztof Baszczyński. Zdaniem Związku Nauczycielstwa Polskiego największym problemem jest to, że w przypadku oświaty nie jest egzekwowane prawo państwowe – choć wójtowie i burmistrzowie dostają decyzje wojewodów, wyroki sądów i sądów odwoławczych, powołani przez nich z naruszeniem prawa dyrektorzy nadal sprawują urzędy. W czasie kiedy ciągnie się postępowanie – podejmują kluczowe dla szkół decyzje.
Kwestię problemów z wyłanianiem dyrektorów szkół poruszył w ubiegłym roku prezydent Bronisław Komorowski. W czerwcu 2013 r. podczas konferencji dotyczącej szans edukacyjnych na obszarach wiejskich ocenił, że dyrektorzy szkół powinni być powoływani przez obywateli, a nie decyzją wójta. I choć na stanowisku ministra edukacji nastąpiła w międzyczasie zmiana, nowych rozwiązań jak nie było, tak nie ma.
Tymczasem w samej Warszawie od maja ogłoszono 10 konkursów na stanowisko dyrektora szkoły.