Populizm, brak profesjonalizmu, pomysł rodem z Chin Ludowych, idea słuszna, wykonanie bez sensu, kiełbacha wyborcza. Można by ciągnąć tę wyliczankę w nieskończoność, w zasadzie bez znaczenia, jakiej sprawy dotyczą komentarze. Wystarczy, że urzędnik lub polityk ogłosi, że ma plan, już wiemy, że jest bez sensu.
Fala oburzenia przelewa się przez ulice, telewizje, portale i media społecznościowe, przecież wiadomo: o czymkolwiek by oni nie mówili, kłamią albo kręcą. Choć gdy nic nie mówią, też źle, znaczy, że leniwi. Cóż, taki mamy standard.
Te akurat komentarze dotyczyły darmowych podręczników dla pierwszoklasistów. Pomysł ogłosił jakiś czas temu premier, w ostatni weekend wspólnie z minister edukacji Kluzik-Rostkowską sprecyzowali go na konferencji prasowej. Kto ma dzieci, wie, ile kosztują podręczniki. Kto je oglądał, zauważył, że są specjalnie tak przygotowane, by kolejny rocznik nie mógł z nich skorzystać. Więc tylko przyklasnąć. Ale nie. Przecież nie zdążą. Przecież pomysł głupawy, bo narusza autonomię nauczycieli. Przecież jak coś za darmo, znaczy, że gorsze. Poza tym nie może tak być, bo wolny rynek, wolność gospodarcza, zasady konkurencji, a tu rząd wyciąga swoje brudne łapska, a jak wyciąga, to pewnie po to, by ukraść.
I na nic się zda przypominanie, że darmowe podręczniki to nie takie znów nasze odkrycie, że nawet – o zgrozo! – wiele stanów w tej najbardziej wolnorynkowej Ameryce tak robi i kapitalizm tam nie upadł. My wiemy swoje. Na drożyznę ponarzekamy, ale za darmo nie chcemy.
Wśród tych narzekań często pojawia się argument, że to tylko gadanie, rząd nic nie robi, to i pewnie tego nie zrobi. Warto więc, ku pamięci, wspomnieć zapowiedzi zmian w OFE. Się rzekło, się zrobiło.
Więc jak we wrześniu okaże się, że zapowiadanych podręczników nie ma, obiecuję, że popluję jadem z innymi. Na razie się wstrzymam.