Dyrektorzy i nauczyciele popierają rządowe propozycje odciążenia rodziców w zakupie książek. Wciąż chcą jednak mieć wpływ na ich wybór
Kalendarium zmian dotyczących podręczników / Dziennik Gazeta Prawna
Opiekunowie sześciolatków i siedmiolatków z pewnością się ucieszyli z zapowiedzi premiera, że po wakacjach nie będą musieli się martwić o zakup podręczników dla swych podopiecznych. Podręcznik – na razie dla pierwszych klas – będzie jeden, a pieniądze na ten cel mają się znaleźć w budżecie.
Pojawiają się jednak wątpliwości, jak rozwiązanie to będzie stosowane w praktyce i czy uda się je wdrożyć w tym roku. Ministerstwo Edukacji Narodowej póki co uchyla się od odpowiedzi i zastanawia się, jak wybrnąć z obietnicy premiera.

Wyścig z czasem

Rada Ministrów przyjęła w błyskawicznym tempie projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty. Na jego podstawie minister edukacji narodowej będzie mógł zamówić podręcznik. Zapowiadane są już kolejne zmiany w przepisach, które umożliwią jego wydanie. Wśród różnych wariantów jego wprowadzenia rozważanych przez resort oświaty pojawia się także ten, zgodnie z którym np. MEN rozpisałby przetarg na opracowanie stosownej jego treści. Z kolei samym przygotowaniem i wdrożeniem tego rozwiązania zająłby się podległy resortowi Ośrodek Rozwoju Edukacji.
– Część dyrektorów akceptuje ten pomysł, a inni mają wątpliwości, czy takie rozwiązania nie naruszą zasad wolnego rynku. Obawiamy się, że w tak krótkim czasie podręcznik może nie zostać wydany na czas. A przecież dodatkowo nauczyciele muszą się przygotować do korzystania z niego – wskazuje Marek Pleśniar, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.
Według niego rząd może jednak wybrnąć z tego pomysłu w ten sposób, że zaproponuje e-podręcznik, który będzie ogólnie dostępny dla uczniów i nauczycieli. Ci ostatni obawiają się, że będą musieli na nowo napisać program nauczania. Dodatkowo podkreślają, że skoro mają odpowiadać za jakość kształcenia, to chcieliby mieć wpływ na wybór narzędzi dydaktycznych.
– Będziemy wspierać rząd w każdej inicjatywie, która odciąża finansowo rodziców. Dlatego proponujemy, aby wprowadzono takie rozwiązania jak w innych krajach, czyli przerzucenie kosztów zakupu podręczników dla wszystkich uczniów na samorządy lub budżet państwa – wylicza Sławomir Wittkowicz, przewodniczący branży nauki, oświaty i kultury Forum Związków Zawodowych.
Tłumaczy, że nauczyciele nie zgodzą się na rezygnację z prawa wyboru podręcznika z wielu dostępnych obecnie na rynku.

Zadbają o pomoce

Z kolei rodzice mają wątpliwości, czy po zmianach będą musieli się zaopatrzyć dodatkowo w zlecone przez nauczyciela zeszyty ćwiczeń i książki np. do nauki języka angielskiego i religii.
Obecnie dla uczniów klas I–III oferowane są specjalne pakiety, w których podręcznik jest jednocześnie zeszytem ćwiczeń. Oprócz tego uczniowie muszą posiadać ćwiczeniówki i książki do nauki języka angielskiego, etyki lub religii.
– Treści programowych rządowego podręcznika pod względem merytorycznym nie da się połączyć z nauką języka angielskiego, a już na pewno nie religii i etyki – mówi Jolanta Gajęcka, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 2 w Krakowie.
Podkreśla, że jeśli jedna darmowa książka będzie tego pozbawiona (a tak zapewne się stanie), to rodzice i tak zostaną zmuszeni do zakupu innych pomocy, czy ćwiczeń.
Dyrektorzy obawiają się też, że jeden podręcznik nie będzie, tak jak obecnie, dostosowany do potrzeb określonego środowiska. Wskazują, że np. nauczyciele z małych wsi wybierali książki, których treści są bardziej bliższe dzieciom z takich obszarów.

Problemy ze zwrotem

Wątpliwości pojawiają się też w zakresie przekazywania pomocy dydaktycznych.
– Jeśli propozycja rządowa zostanie wdrożona, to uczniowie będą nam je zwracać, a my przekażemy je do biblioteki – wskazuje Grażyna Marzęcka, zastępca dyrektor Szkoły Podstawowej nr 5 w Jaworze.
– Mam nadzieję, że jeśli uczniowie oddadzą zniszczone podręczniki, to będą one wymieniane na nowe. Inaczej kolejne dzieci, które będą z nich korzystać, zniechęcą się do nauki na poplamionych i podkreślanych książkach – dodaje.
Podobnie uważają inni dyrektorzy.
– Nie wyobrażam sobie, że dziecko przychodzące do szkoły otrzyma pomazaną książkę, a siłą rzeczy ulegają one zniszczeniu – podkreśla Jolanta Gajęcka.