Głównym celem ustawy było obniżenie opłat za przedszkola do złotówki za godzinę, by rodziców nie obciążać wysokimi kosztami. Wcześniej gminy brały nawet 4 zł. Drugim celem było zapewnienie dostępu do edukacji, w tym także do zajęć dodatkowych - mówi Przemysław Krzyżanowski, wiceminister edukacji.

Co ma zrobić rodzic, który usłyszał, że nie będzie miał zajęć dodatkowych dla dziecka?

Rozmawiać z dyrektorem i samorządem. Zajęcia mogą się nadal odbywać. Istnieją trzy drogi: większość tych związanych z muzyką, np. taniec i rytmika, czy plastyka, origami, malowanie są w podstawie programowej, a nauczyciele po ukończeniu studiów mają kompetencje, by je prowadzić. Wielu ma też kwalifikacje do nauki języka angielskiego. Drugą opcją jest zatrudnienie na kilka godzin nauczyciela, żeby takie zajęcia prowadził, którego w dobie niżu demograficznego i redukcji etatów można znaleźć. Kolejna możliwość to wynajęcie zewnętrznej firmy. Tyle że rodzice nie mogą za to płacić więcej niż 1 zł za godzinę.

To największy problem. Przedszkola nie mają pieniędzy, by nauczyciela czy firmę wynająć.

To nieprawda. Samorządy otrzymują dotację przedszkolną, z której mogą to sfinansować.

Rodzice mniej zapłacą przedszkolom, 1 zł za godzinę. Więc zdaniem gmin dotacja jest na pokrycie różnicy, a nie na finansowanie zajęć dodatkowych.

Dotacja w prawie wszystkich gminach nie tylko rekompensuje tę różnicę, ale jeszcze daje środki, które można przeznaczyć na rozwój wychowania przedszkolnego.

Firmy brały w stolicy ok. 30 zł od dziecka, przy kilkudziesięciu tysiącach przedszkolaków to ogromne koszty. Poza tym akurat Warszawa zakazała zatrudniania kogoś, kto nie ma uprawnień nauczycielskich.

Być może firmy brały za dużo. Poza tym zatrudnienie nauczyciela byłoby tańsze. A co do konkretnych ustaleń samorządów, to nie możemy im niczego narzucać.

Dyrektorzy mówią zaś, że nie ma tych nauczycieli i trudno będzie im ich znaleźć.

Z czasem na pewno się uda.

Wiele gmin mówi, że nie da dodatkowych pieniędzy albo jeśli da, to mało. Jeżeli nie będą chciały dać pieniędzy, to co?

Ministerstwo nie może nakazać samorządom, ponad 2 tys. jednostek, opłacania zajęć dodatkowych z dotacji, ale wskazujemy, że tak byłoby najlepiej. A gminy będą musiały rozliczyć się z dotacji, więc powinny rozważyć, czy przeznaczyć część funduszy na zajęcia dodatkowe.

Wracamy do punktu wyjścia. Gminy mogą, dyrektorzy mogą, wychowawczynie przedszkolne mogą. A rodziców denerwuje, że nie mogą sami zadecydować o wydawaniu pieniędzy na edukację dzieci.

Głównym celem ustawy było obniżenie opłat za przedszkola do złotówki za godzinę, by rodziców nie obciążać wysokimi kosztami. Wcześniej gminy brały nawet 4 zł. Drugim celem było zapewnienie dostępu do edukacji, w tym także do zajęć dodatkowych. Dotąd dzieci były segregowane. Część zostawała w sali i patrzyła, jak ich koledzy, których rodziców na to stać, idą na zajęcia karate czy języka angielskiego. Udało się więc obniżyć koszty i wyeliminować segregację. A w podstawie programowej są wyodrębnione najważniejsze zakresy działalności edukacyjnej przedszkola i zakresy umiejętności i wiadomości, jakie powinno zdobyć dziecko.

Ale nie ma piłki nożnej ani języka obcego. Rodzice są źli, czemu ich Jasiu dwa lata się uczył karate, a teraz w imię równości nie będzie.

Dzieci też muszą mieć czas na zabawę. Potrzebne do rozwoju dziecka rzeczy są w podstawie. Na inne zajęcia można chodzić po przedszkolu.

Przepisy są omijane: np. to rodzice podpisują umowę z firmą, a przedszkole wynajmuje sale.

Rada rodziców nie ma osobowości prawnej, która by to umożliwiała. Co do wynajmowania sal, to trzeba pilnować, by nie dochodziło do podwójnego płacenia. Rodzic nie powinien płacić więcej niż 1 zł za godzinę w przedszkolu.

Dyrektorzy i rodzice dowiedzieli się o zmianach dopiero teraz. I jest bałagan. Nie zostawiono czasu na wprowadzenie zmian.

Ustawa była konsultowana i nikt nie protestował. A samorządy wiedziały, jakie zmiany ich czekają, miały czas, by się przygotować.