Sztandarowy program ministerstwa zaczyna się sypać. Pierwsi absolwenci kierunków zamawianych zapukali do drzwi pośredniaków. Nie ma pracy np. dla inżynierów budownictwa, bo nastąpiło załamanie w tym sektorze rynku. Resort nauki udaje, że tego nie widzi.
Prof. Barbara Kudrycka, minister nauki, jest zadowolona z tego, że udało się odwrócić niekorzystną strukturę kształcenia. Chodzi o to, że maturzyści zamiast kierunków masowych wybierają właśnie te zamawiane, czyli teoretycznie najbardziej potrzebne gospodarce. Czy na pewno tylko o to chodziło w programie, na który resort przeznaczył ponad 1 mld zł? Wtedy byłaby to sztuka dla sztuki. Jego głównym założeniem miało być przecież kształcenie na potrzeby pracodawców. Co nam z tego, że dziś więcej osób kształci się na inżynierii i ochronie środowiska, skoro wśród absolwentów tych kierunków jest więcej bezrobotnych niż po zarządzaniu i marketingu? Pani minister, pobudka! Jak długo można być głuchym na opinie ekspertów, którzy twierdzą, że coś z kierunkami zamawianymi jest nie tak. Wskazują np., że nie można dotować tych samych 14 fakultetów nieprzerwanie od 2008 r. Ich zdaniem należy przed każdym ogłoszonym konkursem modyfikować listę, np. przez wykreślanie tych, które okazują się zbędne dla rynku pracy.
Resort nauki twierdzi też, że blisko 82 proc. absolwentów kierunków zamawianych znalazło zatrudnienie. To oznacza jednak, że 18 proc. pozostałych rynek pracy nie chciał. Pieniądze zainwestowane w ich edukację okazały się zmarnowane. Oczywiście absolwenci innych fakultetów mają na rynku pracy jeszcze gorzej. Tylko 75,4 proc. z nich znajduje pracę bezpośrednio po studiach. Jeśli ta statystyka się utrzyma, to zwiększenie szans na etat dla młodych o 6 proc. kosztem ponad miliarda złotych nie jest chyba powodem do dumy.
Szkoda, że ministerstwo nie doprecyzowuje, jak radzą sobie absolwenci po poszczególnych kierunkach zamawianych. Może się bowiem okazać, że znajduje pracę prawie każdy absolwent informatyki, a inżynierowi fizyki technicznej ciężko o etat.
Tak ujęta statystyka to naginanie danych, które nie przystoi naukowcom. Szczególnie, że informacje te pozyskało ministerstwo od uczelni. A przecież planuje zwolnić je z obowiązku monitorowania losów absolwentów, wskazując, że dane przez nich zbierane są nierzetelne (przeprowadzone na małej próbie albo naciągane w celach marketingowych). Ale to nie szkodzi, aby skorzystać z nich, kiedy przemawiają na korzyść resortu.
Program kierunków zamawianych można uratować. Tyle że zamiast go zmieniać i ulepszać, ministerstwo woli podtrzymywać mit, że po ukończeniu jednego z tych fakultetów maturzyści znajdą prace szybciej niż pozostali. Warto jednak pamiętać, że to oni będą rozliczać ministerstwo ze złożonych obietnic.