Podział na Polskę A i Polskę B widoczny jest już nie tylko w ujęciu gospodarczym (zarobki, bezrobocie, PKB), lecz także naukowym. Uczelnie w województwach: mazowieckim, małopolskim i kujawsko-pomorskim, zgarniają większość dotacji na badania naukowe, jakie przyznają Narodowe Centrum Badań i Rozwoju oraz Narodowe Centrum Nauki. Tymczasem do szkół w woj. podkarpackim czy lubuskim trafia dosłownie promil tych pieniędzy.
W NCBiR można się ubiegać o granty na badania stosowane, czyli te najbardziej przydatne dla innowacji i mające bezpośrednie przełożenie na gospodarkę. Ze statystyk wynika, że największą liczbę umów z NCBiR podpisały uniwersytety w Warszawie i Krakowie. Nie najgorzej radzą sobie także uczelnie z Katowic, Gdańska czy Łodzi. Ich przykłady jasno dowodzą, że im większa jest placówka, tym na większe dotacje może liczyć i tym samym budować lepsze zaplecze badawcze. Ma to bezpośredni związek z lepiej funkcjonującą administracją na dużych uczelniach. Zdaniem ekspertów w ich przypadku współpraca i wymiana informacji pomiędzy uczelnią a jej pracownikami starającymi się o grant są znacznie lepsze niż w przypadku małych podmiotów. Na nich naukowcy często muszą sami walczyć z biurokracją, która towarzyszy składaniu wniosków o dofinansowanie. O tym, jak ważnym elementem w zdobywaniu grantów jest administracja, świadczy choćby przykład warszawskiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, która znajduje się w grupie dużych grantobiorców. Działa tu specjalny dział zajmujący się wyłącznie udzielaniem pomocy naukowcom starającym się o dotacje.
Zdaniem prof. Michała Karońskiego, przewodniczącego Rady NCN, tendencja do budowania silnych, wręcz elitarnych uczelni nie jest niczym złym. Powszechna jest w wielu krajach na Zachodzie. Jednocześnie jednak należy dbać o to, aby nie doszło na tym tle do zbyt dużych różnic pomiędzy regionami. W tym celu należy stworzyć narzędzia pomagające podnosić poziom także na tych uczelniach, które nie są głównymi odbiorcami grantów. – Korzystna byłaby np. zmiana mechanizmu zatrudnienia naukowców. W wielu zachodnich krajach po doktoracie naukowiec musi zmienić uczelnię. W nowej placówce stara się o dwu-, trzyletni staż podoktorski tzw. postdoc, a następnie staje do konkursu, aby dostać stały etat na jakiejś uczelni – tłumaczy prof. Karoński, ale zaznacza, że jest to jego prywatna opinia, a nie jako przedstawiciela NCN. Dodaje, że w takim systemie placówkom łatwiej byłoby pozyskać dobrych wykładowców i podnosić poziom badań naukowych.
Finansowanie uczelni / DGP
Jeszcze innym sposobem pomocy słabszym ośrodkom jest stworzenie w NCN szybkiej ścieżki przyznawania niskonakładowych grantów wyjazdowych (z ang. travel grants). Chodzi głównie o dofinasowanie kosztów wyjazdu naukowca na konferencję czy przeprowadzenie kwerendy bibliotecznej.
Ale Ministerstwo Nauki ma jeszcze inny pomysł na skrócenie dystansu, jaki dzieli uczelnie z Polski A od tych z Polski B. Chce je podzielić na dwie kategorie: badawcze i zawodowe. Pierwsze będą posiadały uprawnienia do doktoryzowania i odpowiedzialne będą nie tylko za kształcenie, lecz także za jakość prowadzonych przez nie badań. Natomiast te drugie nie będą miały uprawnień do doktoryzowania, a ich nadrzędnym zadaniem będzie tylko kształcenie (tak działa to np. w przypadku Fachhochschule w Niemczech). Innymi słowy, resort chce podzielić uczelnie na takie, które zajmują się nauką, i takie, które parają się nauczaniem.
Współpraca: Sylwia Czubkowska
Do szkół w Polsce B trafia promil pieniędzy z grantów na naukę

Jak działają uczelnie w USA

Ivy League, czyli Liga Bluszczowa, to osiem elitarnych uniwersytetów amerykańskich znajdujących się w północno-wschodniej części USA. Należą do nich: Harvard, Yale, Princeton, Columbia, Penn, Cornell, Dartmouth i Brown. Nazwa pochodzi od bluszczu typowego dla starych budynków, jako że są to uczelnie o najdłuższej w Stanach historii. Stąd także ich druga nazwa The Ancient Eight. Wszystkie uniwersytety należące do ligi mają pewne wspólne cechy: należą do najbardziej prestiżowych uczelni w USA, znajdują się w czołówce uniwersytetów na świecie pod względem otrzymywanego wsparcia finansowego i oczywiście przyciągają śmietankę studentów i naukowców.
Wszystkie są uczelniami prywatnymi utrzymującymi się głównie z dotacji od sponsorów (niektórzy wręcz od dziesięcioleci finansują pojedyncze instytuty czy katedry). Niektóre z nich otrzymują również fundusze z budżetu federalnego lub stanowego. Ale bazują głównie na współpracy z przedsiębiorcami i filantropami, którzy potrafią dać dodatkowe finanse na badania.
Same zresztą mają też swoje własne ogromne majątki, tylko Harvard z ponad 33 mld dol. jest najbogatszym uniwersytetem świata.