
Zaraz potem głos zabrało paru przedstawicieli profesury, (samo?)krytycznie rozprawiających się z rzekomym koszmarem panującym na naszych uczelniach. Odezwali się też liczni dziennikarze. Dotychczasowa dyskusja wydaje się sugerować głównych winowajców – to nauczyciele akademiccy goniący za pieniędzmi i zaniedbujący swoje podstawowe obowiązki w głównym miejscu zatrudnienia, ustawodawca stanowiący złe prawo oraz studenci, którym nie za bardzo chce się uczyć.
Powiem od razu – nie kwestionuję widocznych dla każdego objawów słabości wielu naszych uczelni. Trudniej mi jednak zrozumieć bezrefleksyjne uogólnianie krytyki na cały system. Wspaniali studenci wygrywający prestiżowe międzynarodowe konkursy; rzetelne, choć słabo w Polsce nagłaśniane sukcesy firm bazujących na niedawnych jeszcze bądź wręcz aktualnych studentach; boom na zagraniczne inwestycje w branży zaawansowanych usług czy szybkie kariery wielu absolwentów za granicą nie pozwalają łatwo zgodzić się z głosami totalnej krytyki. Także coraz lepsza infrastruktura akademicka – dydaktyczna i badawcza, staje się naszym ewidentnym atutem. Może więc przed przesądzaniem winy warto spróbować określić zakres istniejących problemów i sięgnąć do ich rzeczywistych źródeł.
Zintegrowane szkoły wyższe, mocne kadrowo, byłyby pierwszym krokiem do podnoszenia jakości kształcenia. Łączenie uczelni to najlepsza droga
Transformacja ustrojowa spowodowała niesłychany boom edukacyjny. Powstało wiele szkół prywatnych, które przyciągnęły do systemu szkolnictwa wyższego znaczące fundusze. Niestety, nie udało się nam na razie przekuć tych sukcesów na wymarzony skok cywilizacyjny. Czy było to jednak w ogóle możliwe przy tylko nieznacznie w tym okresie zwiększonej liczbie nauczycieli akademickich, utrzymującym się bardzo niskim poziomie finansowania badań naukowych ważnych dla jakości kształcenia czy ciągle kontestowanej reformie szkolnictwa średniego, nieprzekazującego uczniom kluczowych dzisiaj kompetencji – chęci do ustawicznej nauki, umiejętności komunikacyjnych, zdolności do pracy w zespole czy odwagi do bycia innym od innych? Niedostateczna była kontrola jakości uczelnianej oferty edukacyjnej, zabrakło mechanizmu zachęty do konsolidacji szkół, nie zapobiegliśmy pokusie uruchamiania tanich kierunków studiów kosztem najbardziej nam potrzebnych kierunków ścisłych, przyrodniczych i technicznych.
Efektem żywiołowego rozwoju jest dzisiaj niezwykłe zróżnicowanie poziomu uczelni. Problem byłby mniejszy, gdyby szkoły różniły się deklarowaną i realizowaną misją – w końcu potrzebujemy tych aspirujących do światowych standardów badawczych i kształcących przyszłych liderów intelektualnych, ale także szkół innych, zorientowanych na zaspokojenie lokalnych bądź branżowych rynków pracy. Pracodawcy powinni aktywniej uczestniczyć w tworzeniu programów nauczania na tych uczelniach, mieć propozycje tematów prac magisterskich, oferować staże, angażować się w dydaktykę, traktować szkołę wydającą dyplom jako ważny element oceny kandydata do pracy. I pozbyć się złudzeń – młody człowiek ma dzisiaj prawo myśleć, że jego życie będzie toczyło się różnymi, torami i nie może przygotować się do pracy u jednego tylko, pierwszego swojego pracodawcy. Musi zaś być solidnie przygotowany ogólnie, co oznacza, że pierwsze miesiące w pracy muszą być przeznaczone na wdrażanie się do nowych obowiązków.
Z bólem serca stwierdzam, że ani nie stać nas dzisiaj na 50-proc. odsetek studiującej młodzieży, ani nie ma takiej gospodarczej potrzeby. Tego typu osiągnięcia są oczywiście docelowo pożądane, ale musi to następować w zgodzie z wieloma czynnikami, w tym przede wszystkim z ogólnym wzrostem gospodarczym. Rozbudziliśmy wielkie nadzieje – w wielu miastach powstały uczelnie, traktowane jako ważny element wizerunku regionu. Dzisiaj nie sposób ich szybko likwidować, można za to je łączyć. Zintegrowane szkoły wyższe, mocne kadrowo, byłyby pierwszym krokiem do podnoszenia jakości naszego kształcenia. Niezbędne do tego jest uatrakcyjnienie karier akademickich, przyciągające najzdolniejszych absolwentów. W podsumowaniu – na tle zasmucającego krajobrazu są na szczęście znaczące wyjątki w postaci (może 30) szkół na dobrym poziomie europejskim, jest także grupa uczelni (rzędu około 100) z pewnością kształcąca przyzwoicie. Z resztą trzeba coś zrobić. Łączenie uczelni wydaje się być drogą najlepszą, likwidowanie – ostateczną. Inicjatywa musi wyjść ze strony samych szkół – czasu nie ma dużo.
O nie, znowu odkrywanie Ameryki(2012-06-18 10:50) Zgłoś naruszenie 00
Czego brakuje polskim uczelniom wiadomo od 30 lat.
OdpowiedzDyskusja jak konkurowac bez ludzi i bez pieniedzy jest cokolwiek jalowa.
Zmiany(2012-06-18 21:43) Zgłoś naruszenie 00
Praca na jednym etacie, rezygnacja z habilitacji, profesura kontraktowa, intensywne prowadzenie badan i nie uganianie sie za dydaktyka po calej Polsce - to zmiany jakie powinny nastapic w pierwszej kolejnosci na uczelni.
OdpowiedzZdzislaw M. Szulc(2012-06-21 17:35) Zgłoś naruszenie 00
Do slusznych uwag i komentarzy Czytelnikow, odnosnie w/w artykulu, pragne dodac jedna fundamentalna rzecz, na ktorej opiera sie funkcjonowanie instytucji akademickich na swiecie, w tym, wszystkich markowych uniwersytetow badawczych: integralnosc akademicka i naukowa ( z ang academic/research integrity- czytaj : http://percipipolonia.blogspot.com/2010/11/poziom-integralnosci-akademickiej-i.html ). Terminy w miare obce dla polskiego srodowiska akademickieg/naukowego, lecz powszechnie znane i majace praktyczne znaczeni w procesie ksztalcenia i prowadzenia badan naukowych. Istnienie tzw, "Komisji Dyscyplinarnych, Komisji Etyki, Zapisow Dobrych Praktyk...", to dzialania zastepcze, wrecz "strazackie"- jest juz za pozno, gdy ocean plagiatow i nierzetelnosci zalewa! Pozoranctwo, mernoty oraz tzw "wyroby czekoladopodobne", zamiast nowatorskich rozpraw naukowych i publikacji maja sie swietnie w obecnej Polsce! 4/5 dziesiatka swiata, pod wzgledem indeksow innowacynosci/wdrozen , a za tym, 4-5 setka rankingowa swiata uniwersytetow polskich to... wypracowane wlasnymi rekami zaniedbania!
OdpowiedzKraje, w ktorych funkcjonuje markowe uniwersytety badawcze swiata, maja w/w sprawy integralnosci wprowadzone do praktyki procesow ksztalcenie i prowadzenie badan (http://www.academicintegrity.org/icai/home.php).
janek(2012-06-19 09:01) Zgłoś naruszenie 00
heh, no i mamy zmiany systemu. Generalnie ta dotacja projakościowa plus stypendium doktoranckie (plus etat w samorządzie) daje człowiekowi możliwość normalnego zarobku (6 tys. brutto) na starcie. Mimo wszystko w miarę konkurencyjna stawka, niestety po doktoracie raczej nie zostanę na uczelni, bo mi nie zaproponują nawet 5 tys. brutto, a pracy na uczelni nie będę mógł godzić z pracą dalej w urzędzie. Poza tym trudno w tej sytuacji mówić o "ciągnięciu" naukowym wydziału... bez jaj, doba ma 24 godziny, a nauka wymaga pełnego poświęcenia. Co ciekawe póki co jestem najlepszy na mojej prowincjonalnej uczelni. Aż się rodzi głupie pytanie dlaczego? Cóż, młodzi pracownicy naukowi są mało wydajni. Nie jestem geniuszem, ale co można powiedzieć o pozostałych doktorantach? Ile można robić doktorat? 8 lat? Habilitacje 16? Niestety nie jesteśmy w USA i nie można u nas w praktyce zwalniać ludzi, którzy nie są efektywni naukowo, więc musi być u nas system habilitacji oraz profesury (i doktoratu) wymaganego co jakiś czas, bo inaczej to nikomu nie będzie się tutaj chciało pracować (albo 10% kadry?), a tak to chociaż część młodych pracowników naukowych musi się spinać. Dlatego nie jest jeszcze gorzej...
Odpowiedzinżynier z PRL(2012-06-19 08:48) Zgłoś naruszenie 00
Ja pracę magisterską (na polibudzie) pisałem na zamówienie przemysłu (zakładu badawczego ZOKAP). Również doktorat napisałem na zamówienie przemysłu (biura projektowego). Te prace musiały być rzetelne bo odbiorcami była gospodarka - na tych pracach do dzisiaj widnieje podpis dyrektora, odbiorcy pracy. To były surowe wymagania, ale nie czułem się zniewolony. Również wielu moich kolegów robiło doktoraty pracując w przemyśle i nikt nam za to nie płacił. Tak było w PRL.
OdpowiedzW PRL było też tak, że aby zostać asystentem na uczelni trzeba było przepracować w gospodarce minimum 2 lata.
W czasach PRL w zakładach pracy widziało się wielu młodych naukowców, którzy robili badania a potem pisali mądre książki, które do dzisiaj przechowuję w swojej bibliotece - niektóre z nich to prawdziwe rarytasy naukowe. Dzisiaj pisze się książki jednorazowego użytku.
Po transformacji miało być lepiej. Ale dzisiaj nikt nie robi doktoratów pracując w przemyśle i dlatego nauka jest oderwana od gospodarki i nie ma patentów. Niedawno przejrzałem tematy prac doktorskich i habilitacyjnych pewnego instytutu (dostępne w internecie). Tematy wyssane z palca i jeszcze autorom za to płacą (sporo, bo od 10 do 30 tys. zł).
Dobry kiedyś system nauki legł w gruzach. Łączenie uczelni nic nie da. Nadzieją jest wprowadzany obecnie system oceny uczelni oraz badanie losów absolwentów. Jeśli nie poprawimy nauki polskiej, to będziemy wasalem w UE.
MAJ(2012-06-19 08:34) Zgłoś naruszenie 00
Bezwzglęnie powinna być zniesiona belwederska profesura, podobnie jak możliwość zatrudniania emerytów inaczej niż na godziny zlecone. Należy korzystać z doświadczenia poprzednich pokoleń, ale ograniczyć ich wpływ na funkcjonowanie uczelni. Wielu z nich nie rozumie współczesnego świata (np. nie uzywa e-maila, nie wie, co to publikacje open access, żeby zarobić na swój dorobek wydaja bezwartościowe zbiorówki itd.), na porządku dziennym są sytuacje, kiedy podejmuje się decyzje o zatrudnieniu kolegi emeryta, któy przebywa akurat w... szpitalu i wiadomo, że przez pół roku z niego nie wyjdzie.
OdpowiedzHabilitację może i należałoby znieść, ale nie przy obecnym poziomie doktoratów. Ci, którzy do tego nawowłują, powinni parę przejrzeć, bo osiągają one poziom prac magisterskich. Doktorat to też dorobek promotora, często belwederskiego profesora, któremu nikt nie podskoczy, więc idą w świat prace bez ładu i składu na żenujacym poziomie. Ryba, poanowie, psuje się od głowy.
XXYYZZ(2012-06-19 07:34) Zgłoś naruszenie 00
Bolączką wielu uczelni i kierunków jest oderwanie treści nauczania od rzeczywistości, w której ma funkcjonować jej absolwent.
OdpowiedzNauczyciele akademiccy znają teorię, ale już trudniej im skorelować ją z praktyką. Znam trzy uczelnie - z pozycji wykładowcy - w których pozwalniano dobrych praktyków, gdyż pozycja uczelni była mierzona w liczbie tytułów, a brak projektów badawczych, praktyków, za którymi przepadali studenci, doprowadza te uczelnie do powolnego "zwijania się".
Uczelnie powinno się zobowiązywać do przedstawiana oferty edukacyjnej dla rynku pracy, w perspektywie jednego pokolenia [ 20 lat ], a kapitałem uczelni powinni być jej teoretycy i praktycy kierunków nauczania. Uczelniom powinno się nakazywać śledzenie losów jej absolwentów i to oni są wynikiem [ ilościowym i jakościowym ] ich skuteczności.
Powinien też zniknąć ustrój feudalny w uczelni, który nie sprzyja rozwojowi intelektualnemu i twórczemu. NO i PIENIĄDZE!
Tytuł NAUKOWY w dzisiejszej RP jest synonimem szlachectwa, a rzadziej synonimem rzetelnej wiedzy i permamentnego, naukowego rozwoju.
Wielu posiadaczy tytułów naukowych, po jego uzyskaniu, naukowo bryluje.
Tetrohydrotiofen(2012-06-18 21:24) Zgłoś naruszenie 00
Tak naprawdę po przeczytaniu artykułu mam wrażenie , że napisał go ktoś kogo uczelnia nie jest zagrożona likwidacją. Cała ta konsolidacja niesie pewne zakłamanie . Nie chodzi tu o poprawę wyników nauczania lecz o zmniejszenie ilości placówek. Tak samo jak w szkolnictwi podstawowym i średnim . Znowu jakiś mędrzec na usługach wymyślił sposób.
OdpowiedzZorro(2012-06-18 21:11) Zgłoś naruszenie 00
Czego brakuje polskim uczelniom? Dojrzałości i samodzielności! W tej chwili uczelnie są spętane gąszczem przepisów, co jest wygodne zarówno dla ministerstwa, jak i władz uczelni oraz studentów-kombinatorów (np. wiecznych przewodniczących samorządów studenckich). Po rozluźnieniu tych przepisów wyłoniłyby się zarówno uniwersytety badawcze, jak i szkoły po-prostu-dobrze-kształcące. Nie można przepisami wymusić racjonalności tam, gdzie metody administracyjne zawodzą, a więc np. w dziedzinie innowacyjności czy badań typu bleeding edge.
OdpowiedzDoktor habilitowany pracujacy w Wolnym Swiecie(2012-06-18 18:58) Zgłoś naruszenie 00
Trzeba zdac sobie sprawe, ze profesura w Polsce jest nobiltacja, pewna forma uszlachcenia dozywotnia wprawdzie ale nie dziedziczna. W tej ironii kryje sie czesc dramatu polskich uczelni i skostnialosc naszego systemu nauki i ksztalcenia. Amerykanie w ogle nie moga zrozumiec tej calej polskiej specyfiki i w gruncie rzeczy trudno sie im dziwic. Ich system jest wydajny i nie ma tej calej tutulomanii i calej "pary traconej na gwizdek" jak to jest w Polsce. Ryba psuje sie od glowy i uzdrawianie uczelni i nauki trzeba zaczac od zmiany tego tytularnego i skostnialego, a i jak sie okazuje, zupelnie niewydolnego systemu.
OdpowiedzKol(2012-06-18 08:20) Zgłoś naruszenie 00
Adiunkt na uczelni zarabia 2500 na rękę. Czy urzędnicy Pani min. Kudryckiej pracują za takie pieniądze? Nie sądzę. Takie warunki płacowe są pierwszym źródłem patologii, choć nie jedynym, zmuszają do podejmowania dodatkowej pracy, która siłą rzeczy odciąga od pracy naukowej i dobrej dydaktyki.
OdpowiedzKolka(2012-06-18 14:06) Zgłoś naruszenie 00
Dziesiatki tysiecy mizernych ale "belwederskich psorow" i nietykalnych, nawet jak "ocipieja" jak niejaki psor Jarosz Antek! Dziesiatki miliardow wyrzucanych w bloto na durne "badania" a Polska innowacyjnym zerem! Podobne to do sytuacji w pilce naoznej!
Odpowiedzinżynier(2012-06-18 12:22) Zgłoś naruszenie 00
łączenie uczelni w kombinaty jest oszustwem, którego celem jest rozmycie odpowiedzialności za jakość kształcenia. Jak można łączyć politechniki z uniwerkami i akademiami ekonomicznymi przy dużej rozpiętości ocen w rankingach? Przykład z rankingu światowego za 2011 r: politechniki na 400 pozycji, uniwerki- na 300 pozycji, akademie ekonomiczne-nie ma żadnej na 5000 miejsc, Akademia Koźmińskiego na 3095 pozycji. Dojdzie do tego, że dobre uczelnie zmuszone będą do roboty na rzecz oszołomów z akademii ekonomicznych i tych od zarządzania. O jakości kształcenia świadczą też publikacje. W zeszytach naukowych nr 93 i 94 Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, wydanych w 2010, zawarto dorobek nauki na temat gospodarki opartej na wiedzy - jest tam ponad 60 artykułów. To jeden wielki bełkot, wyniki badań nieprzydatne nikomu, ani słowa o potrzebach naszej gospodarki - tytuł zeszytów powinny brzmieć "jak sobie ekonomista wyobraża gospodarkę". To właśnie tacy uczeni chcą łączyć się z politechnikami i dalej wozić się na cudzych plecach.
Odpowiedzwsx(2012-06-18 13:34) Zgłoś naruszenie 00
Recepta w postaci łączenia uczelni to tak, jak puder on ospę prawdziwą - jedynym efektem byłoby sprzątnięcie problemu pod dywan. Już dziś uczelnie publiczne do luźne federacje "samorządnych" wydziałów, które od uczelni dostają logo.
OdpowiedzPo co otwierać "głupie" kierunki??;(2012-06-18 11:18) Zgłoś naruszenie 00
- kultura medialna i społeczna;
Odpowiedz- teologia;
- etnografia /skansen/.
W jakim celu kształci się miliony humanistów, jak wiadomo z góry, że nikt ich nie będzie potrzebował??
W jakim celu daje się tytuły "prof." ludziom tylko dla tego, że są wierzący i kompromitują siebie, uczelnię, tytuł.
były student(2012-06-18 11:15) Zgłoś naruszenie 00
W czasach mojego dzieciństwa rodzice mówili mi, jak będziesz się dobrze uczył to pójdziesz na studia, wszystko brzmi pięknie ale był to lat 20 temu. W dzisiejszych czasach dobre oceny mają się nijak do studiowania. Rosnąca ilość uczelni nastawionych na zysk prowadzi do zaniżenia poziomu edukacji.
OdpowiedzNajprostszym rozwiązaniem wydawało by się zlikwidować część uczelni, ale to słowa rzucane na wiatr. Moim osobistym zdaniem, powinno się zacząć się od szkół średnich, wzbudzić zainteresowanie zawodami technicznymi, zwiększyć progi maturalne, stopniowo rok po roku do progu 60% by zdać.
Matura w tym momencie jest i tak na żenującym poziomie. Zadanie z matematyki na maturze nie może wyglądać jak zadanie z podstawówki, a nieznajomość lektur uchodzić na sucho. Każdy chce być mgr, czy dr ale jakie to pociąga skutki mgr czy dr przed nazwiskiem. Ilu z tych młodych ludzi miało publikacje naukową w rękach pisało pracą mgr innowacyjna, a nie przepisywało książek. Tutaj rodzi się również problem plagiatów, jak nie stworzyć plagiatu skoro kilka tysięcy młodych ludzi kończy rok w rok kierunki ekonomiczne. Co takie prace w noszą dla polskiej gospodarki?
Jednak największą bolączką wydaja mi się nauczyciele akademiccy, uogólniając rzecz jasna. Spora część kadry naukowej to teoretycy, którzy nie rozumieją podstawowych problemów życia gospodarczego (pisze z perspektywy ukończonych studiów ekonomicznych). Ktoś może podnieść, że studia mają kształcić holistycznie, jednak moim zdaniem ta polska indoktrynacja dotycząca kształcenia, ma się nijak do potrzeb rynku. Absolwent kończy studia i wie mało albo jeszcze mniej. Wiemy trochę o wszystkich, a w konsekwencji nic. Podstawą zmian wydaje się być metodologia nauczania, próba pójścia w kierunku uczenia zawodu, a nie kształcenia ogólnego. Skoro ktoś decyduje się na taki a nie inny kierunek, to powinien ukończyć go z wiedzą specjalistyczną związaną z dziedzina jaką dane było mu studiować.
wk... ny Polak(2012-06-18 09:55) Zgłoś naruszenie 00
Ze szkolnictwem, traktowanym całościowo, a nie tylko wyższym, trwa "bój" od czasy transformacji ustrojowej, a szczególnie zmiana prawa w 1991 roku spowodowała rozpad tego, co było przez lata, nawet w PRL-u dumą Polski, czyli dobrego poziomu szkolnictwa, od podstawówki do uczelni.
OdpowiedzLatami gnębieni materialnie nauczyciele i wykładowcy, rzucili się na kasę, zarabiać jak najwięcej i gdzie się da.
Kolejne "rewolucyjne" zmiany, wprowadzenie gimnazjów, licencjatów spauperyzowały szkolnictwo.
Od kilkunastu lat, tworzące się szkoły prywatne, od podstawówek do uczelni, to fabryki, gdzie liczy się tylko zysk, a nie produkt, czyli uczeń/student - absolwent.
Teraz wielkie "halo", co zrobić z uczelniami i szkołami prywatnymi, jak to co ? Chcieliście wolności gospodarczej w tej dziedzinie, to trzeba zastosować reguły obowiązujące w gospodarce wolnorynkowej, czyli likwidacja, upadłość, a nie jęczenie.
Co, strach obleciał, że kasa się skończy ?
00&KAL(2012-06-18 09:03) Zgłoś naruszenie 00
Problem ze szkolnictwem wszelkim jest taki - moim zdaniem - że nauczyciele muszą umieć, chcieć i mieć czas uczyć, a uczniowie (studenci) powinni chcieć się uczyć i mieć na to czas... Okresowa ccena nauczycieli w szkołach wyższych (często ich być, albo nie być) jest tak skonstruowana, że jedynym celem młodego naukowca powinno być "zrobić doktorat, a później habilitację".. Ta ostatnia dopiero daje stabilizację, "patent na mądrość" i jest cenna dla wydziału/uczelni... Habilitacja nie wymaga ogólnej wiedzy, a "wybitnego (nawet) jednego osiągnięcia naukowego"... Rodzi się (weryfikowane pozytywnie przez szarą rzeczywistość) pytanie, czy mając bardzo subtelną wiedzę z wąskiej dziedziny zostaje się z automatu dobrym nauczycielem "z podstaw czegoś" i "czy warto zawracać sobie tym głowę"...Bardzo dawno temu na egzamienie z ..czegoś.. utytułowany egzaminujący zadawał pytania oraz sprawdzał odpowiedzi posiłkując się jawnie swoim skryptem... Drugi problem, to taki, że uczelnie publiczne to monarchie despotyczne, w których nie odkryto, że wielki uczony nie musi być dobrym organizatorem, managerem, szefem..., a więc obarczanie go tego typu obowiązkami nie wielkiego sensu... Oddzielnym problemem jest podejści studentów do studiowania... Wielu z nich dzięki byciu studentem może łatwiej znaleźć pracę (bo w przypadku studenta tzw. umowa śmieciowa, to nie jest umowa śmieciowa) więc ciężko pracuje i nie ma czasu na studiowanie...
OdpowiedzFrancfiszer(2012-06-25 18:02) Zgłoś naruszenie 00
Panu Min Kleiberowi należy odpowiedzieć następująco: NAJPIERW trzeba ustalić, czego POTRZEBUJĄ właśnie tacy decydenci, jak Pan Min. Kleiber, Szefowie MEN, MENiS, MNiI, MNiSW, ale przede wszystkim kolejne ekipy, które rządziły przez ostanie 22 lata MEN i MENiS. Otóż niezbędne są im wiadomości dotyczące powiązań pomiędzy przedmiotami nauczanymi w szkole (od podstawówki), a ilością zajęć z przedmiotów NA STUDIACH, które to przedmioty są bezpośrednio połączone merytorycznie z przedmiotami szkolnymi. Wiele bowiem wskazuje na to, że po prost o tych powiązaniach nie wiedzą niemal NIC. Najlepszym przykładem jest tutaj przedmiot szkolny o nazwie "fizyka", będący bardzo często do tej pory KARYKATURĄ i NIEUDOLNĄ PARODIĄ nauczania fizyki. Pozbawione doświadczeń i powiązania ich z przerabianym materiałem, nauczanie fizyki, będące, tak naprawdę, PSEUDO-nauczaniem fizyki, jest w istocie nauczaniem rozwiązywania zadań z fizyki, a nie jej samej. EFEKT ? Zna go wielu fizyków pracujących na polskich uczelniach: żeby studenci "nie padli" na kolokwiach i podczas sesji, "OBCINA SIĘ" ilość zajęć z fizyki na kierunkach pokrewnych, a ilość studentów na samym kierunku "Fizyka" jest niewielka, trzeba przyciągać ich, łącząc fizykę z informatyką, aplikacjami internetowymi itp. A i tak, fizykom BRAKUJE zajęć z fizyki, a pensum dydaktyczne i tak muszą pokryć. Nie ma pokrytego pensum, nie ma pracy w charakterze pracownika naukowo-dydaktycznego.
OdpowiedzNo cóż, decydentom ten stan rzeczy raczej nie przeszkadza. NIC W TYM DZIWNEGO, pewnemu Panu, ongiś Ministrowi Edukacji Narodowej, a jednocześnie i wówczas i dzisiaj, Profesorowi... fizykochemii, wcale nie przeszkadzało, że nauczania fizyki w szkole de facto NIE MA. Ale cóż, jako, że pora kanikuły już się rozpoczęła, Panowie decydenci mają zapewne odpowiedź: "Ja na to, jak na lato.", tak, tylko, że lato się skończy, a problemy pozostaną.