Kolejne dni przynoszą rekordowe dane dotyczące nowych przypadków koronawirusa w szkołach. Wszyscy godnie twierdzą, że jest to efekt "wracania do normalności". Na ile jest to problem stacjonarnej nauki w szkołach? Tego nie wiadomo. Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że mamy do czynienia z "efektem szkolnym", ale liczby niekoniecznie to potwierdzają.

Od kilku dni Ministerstwo Zdrowia podaje wyższe niż zwykle dane dotyczące zachorowań na koronawirusa w Polsce. Wczoraj padł rekord zachorować – ponad 1500 nowych przypadków. Ministerstwa zdrowia i edukacji nie mają spójnego stanowiska, czy jest to „efekt szkolny”.

W poniedziałek w rozmowie z Onetem Waldemar Kraska, wiceminister zdrowia, tłumaczył, że

Mamy tzw. efekt szkolny, czyli wzrost zachorowań związany z powrotem dzieci do nauki w placówkach – występuje on w całej Europie

– Ten rekord zarażeń koronawirusem to przede wszystkim efekt zakończenia wakacji. Wróciliśmy do pracy, a dzieci do szkoły. Mamy tzw. efekt szkolny, czyli wzrost zachorować związany z powrotem dzieci do nauki w placówkach — występuje on w całej Europie. Do tego mamy kilka nowych ognisk, choćby w Tomaszowie Lubelskim, gdzie w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym zarażonych jest ponad 60 osób, w tym dzieci z niepełnosprawnościami i nauczyciele – komentował Kraska, gdy wskaźnik zakażeń przekroczył 1 tys. osób dziennie.

– Na szczęście, większość chorych przechodzi chorobę bezobjawowo. Część dzieci została zabrana z internatu przez rodziców, część znajduje się pod opieką pielęgniarek. Ale generalnie: są wzrosty zakażeń i będą. Uwierzyliśmy, że wirus już jest w odwrocie, a to nieprawda – podkreślił wiceminister.

W podobnym tonie wypowiadał się minister zdrowia Adam Niedzielski, który stwierdził, że „Nie należy być zaskoczonym, bo rzeczywiście ta skala zachorowań może się zwiększać”. - Może się zwiększać dlatego, że przywracamy normalne funkcjonowanie, że nasza gospodarka powoli wraca na nowe tory, na nowe-stare tory, tzn. tory normalnego funkcjonowania. Dzieci wróciły do szkół, do przedszkoli – tłumaczył

Na powrót dzieci do szkół jako powód wzrostu zachorowań wskazywał również Główny Inspektor Sanitarny, Jarosław Pinkas. – To rezultat tego, że m.in. dzieci wróciły do szkół. Ta liczba zakażonych nie jest duża, biorąc też pod uwagę sporą liczbę testów. W całej Europie jest taka sytuacja. I ona nie jest u nas tak nasilona jak przykładowo we Francji czy w Hiszpanii – ocenił Pinkas w Onecie.

Innego zdania niż służby sanitarne i ministerstwo zdrowia jest Dariusz Piontkowski, minister edukacji narodowej. - Zadzwoniłem do ministra Kraski. Poinformował mnie, że nie używał takich określeń. Według niego szkoły nie są poważnym ogniskiem zakażeń epidemicznych – stwierdził podczas konferencji prasowej

- Minister Kraska mówił raczej o tym, że powrót do takiego normalnego życia w różnych dziedzinach, korzystanie z różnego rodzaju rozrywek, rozluźnienie rygorów epidemicznych przyczynia się do tego, że liczba zakażeń jest większa. Natomiast wyraźnie w rozmowie ze mną podkreślał, że szkoły nie są istotnym ogniskiem roznoszenia epidemii. Przynajmniej na razie – dodał.

Ministerstwo Edukacji Narodowej na bieżąco podaje statystyki dotyczące liczby szkół, w których nauka jest prowadzona w trybie zdalnym lub mieszanym.

Nie jest to jednak tożsame z wielkością ognisk w danych placówkach. Zwróciliśmy się z pytaniem do wszystkich kuratoriów oświaty, ilu uczniów i nauczycieli przebywa w danym województwie na kwarantannie. Większość nie zbiera takich danych i odesłała nas z tym pytaniem do Wojewódzkich Stacji Sanitarno-Epidemiologicznych. Okazuje się jednak, że w części przypadków również i tam, nie można uzyskać dostępu do takich danych, ponieważ część Stacji nie prowadzi statystyk w podziale na zawody. Dane, do których udało nam się dotrzeć wyglądają następująco:

Sytuacja w szkołach była przedmiotem ostatniego posiedzenia Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży. Posłanka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk podkreślała, że od różnych instytucji zaangażowanych w oświacie spływają podobne sygnały: „Tryb, a przede wszystkim zasadność podejmowanych decyzji są niezrozumiałe i radykalnie różnią się w zależności od miejsca, w zależności od regionu. I co ważne te różnice nie wydają się być uzasadnione zróżnicowaniem sytuacji epidemicznej tylko są podejmowane w sposób niejasny, arbitralny”.

Przykłady? W Białystoku na kwarantannę skierowano całą klasę zakażonego ucznia, ale nie skierowano żadnego nauczyciela, który miał kontakt z zakażonym. W Byszewie w województwie łódzkim po wykryciu zakażenia u jednej nauczycielki, na kwarantannę skierowano całą szkołę. W powiecie kłobuckim, szkoła nie dostała zgody na przejście na nauczanie zdalne pomimo, że w powiecie w ciągu miesiąca wzrost zakażeń koronawirusem wyniósł 800 proc. W Rzeszowie, w czterech szkołach, w których wykryto zakażenie, żaden z ucznioów ani nauczycieli nie został skierowany na kwarantannę – wyliczała posłanka.

W odpowiedzi na te zarzuty wiceminister Marzena Machałek przedstawiła informację MEN, w której powtórzyła wszystkie znane do tej pory działania MEN: opracowanie wytycznych wspólnie z MEN i GIS, doposażenie szkół w komputery i kontynuowanie podłączanie ich do internetu. - Wszyscy mają ogromne poczucie odpowiedzialności za przygotowane rozwiązania i też ogromną mamy pokorę, że to nie jest jakieś doskonałe rozwiązanie, natomiast (...) nie wyobrażam sobie w tech chwili bardziej odpowiedzialnego modelu niż ten, w którym jest dyrektor, który zna szkołę i jest Główny Inspektor Sanitarny, który jest specjalistą od rozpoznawania zagrożenia, który przeprowadza dochodzenie epidemiczne i on decyduje, czy w tej klasie doszło do bezpośredniego kontaktu, który później skutkuje kwarantanną dziesięciorga uczniów, całej klasy, pięciu klas czy całego korytarza - mówiła wiceminister. I dodała: "Nie możemy sobie pozwolić na emocjonalne podejście do tej kwestii. To musi być racjonalne i podparte przekonaniem. Tu jest pokazana ścieżka jak to się odbywa. Wiemy, że inspektor sanitarny bierze pod uwagę kwestie zarówno kliniczne jak i (...) wszystkie inne uwarunkowania".