Część dużych miast dopiero dziś otworzy placówki dla najmłodszych. Nadal są jednak samorządy, które z tym zwlekają – z troski o bezpieczeństwo. Głównie na Śląsku, gdzie są ogniska koronawirusa.
Choć placówki dla najmłodszych mogły być otwarte już od 6 maja, wiele gmin uznało, że potrzebuje więcej czasu na przygotowania. – W pierwszej kolejności musieliśmy zapewnić bezpieczeństwo – mówi Karolina Gałecka, rzeczniczka stołecznego ratusza. – To była ogromna operacja logistyczna i finansowa. Musieliśmy we własnym zakresie przygotować niezbędne procedury i instrukcje, zakupić prawie 3 mln par rękawiczek, ponad 200 tys. maseczek jednorazowych i ponad 120 tys. maseczek wielorazowego użytku, prawie 23 tys. przyłbic i ponad 3,5 tys. fartuchów (dla żłobków, przedszkoli i obiektów sportowych), zdezynfekować ponad 1000 obiektów metodą ozonowania – podsumowuje.
W stolicy chęć oddania dzieci do przedszkoli zgłosiło 27 proc. rodzin – to ok. 15,4 tys. przedszkolaków; w przypadku żłobków – 34 proc. rodzin, czyli 4,5 tys. maluchów. – W tej chwili możemy zapewnić opiekę w przedszkolach i oddziałach przedszkolnych w szkołach dla maksymalnie ponad 21 tys. dzieci. Co oznacza, że jeśli rząd nie złagodzi wytycznych sanitarnych, za chwilę może być problem z przyjmowaniem kolejnych dzieci – przestrzega Karolina Gałecka.
Zgodnie z wytycznymi rządowymi do jednej grupy w przedszkolu lub żłobku można przyjąć 12 dzieci. W placówkach będą wprowadzone odpowiednie procedury, m.in. przyjęcia do grup będą się odbywały tylko w określonych godzinach. Osoby przyprowadzające i odprowadzające dzieci będą musiały osłaniać usta i nos, dezynfekować ręce lub nosić rękawiczki jednorazowe. W przestrzeni wspólnej będą mogli przebywać rodzice przy zachowaniu co najmniej 2 m dystansu. Czas ich pobytu w placówce będzie ograniczony do niezbędnego minimum. Sale będą wietrzone co godzinę, dzieci mają często myć ręce. Place zabaw będą dezynfekowane, a maluchy będą z nich korzystały w małych grupach. W przedszkolach nie będzie żadnych zajęć dodatkowych ani imprez okolicznościowych.
Miejskie placówki dla najmłodszych ruszają dziś także w Łodzi. W tamtejszych przedszkolach jest 17,5 tys. dzieci, a z „rekonesansu” urzędników sprzed kilku dni wynikało, że ok. 3,9 tys. rodziców jest zainteresowanych oddaniem dzieci pod opiekę. Prawdopodobnie nie wszyscy będą mogli skorzystać z przedszkola, bo przy obecnym reżimie sanitarnym (liczba dzieci w przeliczeniu na metry kwadratowe, dostęp do łazienek) miasto jest w stanie zapewnić 2,9 tys. miejsc. Władze Łodzi zdecydowały też, że na własny koszt miasto zorganizuje testy przesiewowe na obecność koronawirusa dla pracowników otwieranych przedszkoli i żłobków.
Niektóre miasta jeszcze zwlekają z otwarciem placówek. I tak np. w Katowicach stanie się to dopiero za tydzień, 25 maja. Ma to oczywiście związek z ogniskiem koronawirusa. Także 25 maja przedszkola otworzą się w Białymstoku. – W przypadku braku wolnych miejsc dziecko może zostać skierowane do innej placówki, niż dotychczas uczęszczało – mówi Agnieszka Błachowska z urzędu miasta.
A jak sobie radzą miasta, w których przedszkola i żłobki już działają? Zapytaliśmy o to m.in. urzędników z Wrocławia, gdzie placówki otwarto 11 maja. – Są takie, do których nikt nie przyszedł, ale są też takie, gdzie liczba miejsc jest większa niż liczba dzieci – mówi Anna Bytońska z magistratu we Wrocławiu.
Kraków, gdzie żłobki także otwarto 11 maja, nie raportuje większych problemów. Jak słyszymy, ograniczenia GIS spowodowały, że miasto aktualnie może objąć opieką ok. 800 dzieci (wcześniej dysponowało 2800 miejscami). – Na tę chwilę, w odniesieniu do deklarowanego przez rodziców zapotrzebowania, jest to liczba wystarczająca. Na przykład 13 maja w żłobkach gminnych i prowadzonych na zlecenie miasta obecne było 260 dzieci – mówi Dariusz Nowak z biura prasowego urzędu miasta.
Kolejne etapy odmrażania gospodarki powodują, że coraz więcej osób wychodzi z domu. A to wyzwanie dla komunikacji miejskiej, działającej w ograniczonym zakresie. Do tej pory autobusem czy tramwajem mogło jechać tyle osób, ile wynosi połowa miejsc siedzących. Od dziś samorząd będzie mógł zostać przy tej zasadzie albo obrać nową, zgodnie z którą podróżować może tyle osób, ile wynosi 30 proc. liczby wszystkich miejsc siedzących i stojących (ale połowa miejsc siedzących musi pozostać wolna). – Decyzja premiera wpisuje się w nasze postulaty i jest krokiem w dobrą stronę. Liczymy, że rząd w miarę postępu z odmrażaniem gospodarki zdecyduje się na szybsze niż do tej pory znoszenie limitów w transporcie zbiorowym – mówi Kamil Popiela z urzędu miasta w Krakowie.