W 2018 roku na polskich uczelniach było zatrudnionych 93 139 pracowników naukowych. W 2017 roku było ich o 1827 więcej. Tendencja spadkowa jest widoczna nieprzerwanie od lat - w 2010 roku studentów kształciło 103 774 osób. Skoro maleje liczba studentów - maleje też liczba szkół wyższych. W 2010 r. było ich ponad 460, obecnie poniżej 400. Wykładowcy stracili pracę zwłaszcza w uczelniach niepublicznych. Ich liczba stopniała do 11,8 tys. (z 17,8 tys. jeszcze w 2010 r.).
Najprostszym wyjaśnieniem tych okoliczności jest spadająca liczba studentów. W 2018 roku na uczelniach publicznych kształciło się 1,2 mln studentów. Dziesięć lat temu było ich 1,8 miliona. Jednak jak wskazują eksperci nie jest to kompletne wyjaśnienie - studentów jest mniej, ale pracownicy naukowi są wciąż zbyt mocno obciążeni dydaktyką: - Naukowcy są przeciążeni dydaktyką. W związku ze spadkiem liczby pracowników będzie tylko gorzej. Potrzebne jest zwiększenie liczby dostępnych etatów, co jest nawet ważniejsze niż podwyżki - mów Aleksander Temkin, przewodniczący Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej.
Przyczyn eksperci szukają jeszcze dalej. Praca na uniwersytecie przestała być już marzeniem - nie tylko ze względów finansowych (na rynku specjaliści mogą zarobić znacznie więcej), ale również ze względu na niesprzyjające warunki pracy.
- Model zarządzania zasobami ludzkimi, jaki obowiązuje na polskich uczelniach drastycznie odbiega od tego, który oferuje rynek. Ustawa Gowina nie tylko nie zlikwidowała feudalno-folwarcznych zależności, ale wręcz je ugruntowała – pozbawiła pracowników podmiotowości. Sprawiła, że są całkowicie zależni od rektora. Mamy wysoko wykwalifikowanych ludzi, którzy oczekiwaliby raczej partycypacyjnego modelu zarządzania, niż modelu opresyjnego stosowanego na polskich uczelniach publicznych. Taka sytuacja, w połączeniu z niskimi wynagrodzeniami, w szczególności dla specjalistów z nauk ścisłych i technicznych, sprawia, że szkoła wyższa nie jest atrakcyjnym pracodawcą - mówi Marek Kisilowski, Rzecznik Prasowy Krajowej Sekcji Nauki NSZZ "Solidarność".
W podobnym tonie wypowiada się Aleksander Temkin: "Uczelnie są nieprzyjaznym miejscem pracy, z fatalną autorytarną kulturą organizacyjną. Są miejscem pracy niestabilnym i niewiele mającym wspólnego z prawdziwą twórczością."
- Ustawa Gowina przyczyniła przede wszystkim do chaosu i pogorszenia relacji międzyludzkich. Pracownicy mają coraz mniej do powiedzenia. Dodatkowo ustawa rozwinęła problem z punktozą i zabiła kulturę współpracy. Ludzie idą do pracy na uczelnię, ponieważ czują misję. Szybko okazuje się, że jest to fabryka, która nie ma wiele wspólnego z ideałami - dodaje przewodniczący KKHP.
W latach 2012-2016 kontrolę zatrudniania pracowników naukowych prowadziła Najwyższa Izba Kontroli. Z jen ustaleń wynikało, że systematycznie malała liczba pracowników naukowych ze stopniem doktora oraz bez stopnia naukowego, a zarazem rosła liczba pracowników ze stopniem doktora habilitowanego oraz z tytułem profesora - wynika z kontroli przeprowadzonej przez NIK. W omawianym okresie liczba młodych pracowników spadła o 5,8 proc. W 2012 było ich niemal 78 tys., a w 2016 r. - 73,4 tys.
Jak donosi NIK, zmniejszył się również ich odsetek w grupie wszystkich pracowników naukowych: w uczelniach objętych kontrolą udział liczby adiunktów ze stopniem naukowym doktora zmniejszył się (między początkiem a końcem kontrolowanego okresu) z blisko 41 do 38 proc.
Raport GUS za 2018 rok potwierdza te tendencje: liczba adiunktów to obecnie nieco ponad 36 tys., a asystentów 12 tys. Z kolei liczba profesorów to 24 tys. Rok do roku oznacza to spadki odpowiednio o 3 tys., 1 tys. i 1,3 tys. Co ważne, raporty GUS systematycznie odnotowują wzrosty zatrudnienia pracowników na podstawie części etatów.
Spadek liczby młodych pracowników naukowych wynika w ocenie NIK z: nieadekwatnych mechanizmów motywacyjnych do rozwoju naukowego i szybkiego uzyskiwania kolejnych stopni naukowych oraz zatrudniania pracowników naukowych głównie w powiązaniu z pracą dydaktyczną.