Specjalna komisja ma przeciwdziałać przypadkom naruszenia wolności akademickiej. To prosta droga do autocenzury – obawia się środowisko.
Postępowanie dyscyplinarne wobec nauczyciela akademickiego / DGP
Jej powołanie zapowiedział minister nauki Jarosław Gowin. Miałaby ona działać przy Radzie Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego (RGNiSW).
To skutek sprawy prof. Ewy Budzyńskiej, która podczas wykładu nazwała człowieka w prenatalnej fazie rozwoju dzieckiem, mówiła też o definicji rodziny jako podstawowej i naturalnej komórce społeczeństwa opartej na związku kobiety i mężczyzny. To oburzyło studentów. Skierowali do władz uczelni skargę, w której zarzucili jej m.in. nietolerancję i szerzenie poglądów homofobicznych. Sprawą ma zająć się komisja dyscyplinarna. Zdaniem prof. Budzyńskiej otwiera to ogromne pole do ograniczenia wolności akademickiej.
Propozycję zmian w prawie, które mają przeciwdziałać takim sytuacjom, przygotowali prawnicy z Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris. Resort nauki i szkolnictwa wyższego podkreśla jednak – w odpowiedzi na pytania DGP – że opracowuje własny projekt zmian ustawowych, niezależnie od inicjatywy Ordo Iuris. Niezależnie jednak od kogo wychodzą, pomysły tego rodzaju regulacji, budzą kontrowersje w środowisku akademickim.

Naukowcy krytyczni

Krytycznie do projektu powołania specjalnej komisji podchodzi Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej. Przekonuje, że to złe rozwiązanie, wynikające z niewłaściwego rozpoznania problemu. W swoim stanowisku organizacja wskazuje, że Jarosław Gowin oddał pełnię władzy na uczelniach rektorom, a teraz chce ustanowić nad nimi kontrolę polityczną. To nie przywróci zaburzonej równowagi. Komitet sugeruje, że należy rozważyć zmniejszenie wpływu rektorów na uczelniane komisje dyscyplinarne. Źródłem ich mandatu powinien być demokratyczny wybór społeczności akademickiej.
W podobnym tonie wypowiada się prof. Piotr Stec z Uniwersytetu Opolskiego. W jego ocenie nowy organ nie jest potrzebny, tym bardziej taki, który będzie miał charakter quasi-sądowniczy. Jego zdaniem, istnieje też niebezpieczeństwo, że będzie dublował kompetencje innych organów, np. rektora, komisji dyscyplinarnych czy komisji ds. etyki w nauce, która jako organ zewnętrzny wyraża opinie w sprawach dotyczących naruszeń zasad przez pracowników uczelni, jednostek naukowych PAN oraz instytutów badawczych, w szczególności w postępowaniach prowadzonych przez komisje dyscyplinarne.
Zwraca jednocześnie uwagę, że taka zewnętrzna komisja również będzie składała się z osób o określonych poglądach, którym przy podejmowaniu decyzji trudno będzie odstawić je na bok.
– Trudno będzie też przyjąć obiektywne kryteria oceny, czy dana wypowiedź naukowca mieści się w granicach akademickiej wolności słowa – wskazuje.
Kolejna kwestia to swoboda nauczania. – Jeśli zaczniemy bardzo szczegółowo określać program zajęć w sylabusach i będziemy bali się odejść o krok od kanonu, żeby nie narazić się na zarzut prezentowania „nieprawomyślnych” treści, to stracą na tym studenci. To prosta droga do standaryzacji i autocenzury – podkreśla.
Zastanawia się także, jakie tematy będzie można podjąć poza zajęciami, ale w ramach życia akademickiego. – Jeżeli studenci chcą porozmawiać z kontrowersyjnym uczonym, albo z postacią życia publicznego, która ma kontrowersyjną agendę, to mamy tego zabronić czy nie? – pyta profesor. I podaje przykład Grety Thunberg, która wywołuje mieszanie uczucia. – Są przecież osoby, które uważają, że globalne ocieplenie to mit – wskazuje. Tak samo będzie z działaczką prolife, która ma opowiadać o tym, że jej rodzicie zdecydowali, że nie przerwą ciąży i dzięki temu ona żyje.
– Mówimy o kwestiach, które mieszczą się w dyskusji akademickiej, ale nie wchodzą do programu zajęć. To też jednak jest ważny element życia akademickiego, który sprawia, że uczelnia jest czymś więcej niż tylko szkołą – mówi profesor.
Zwraca też uwagę, że nawet w czasie wykładu akademickiego może się zdarzyć, że choć wykładowca przekazuje treści naukowe, oparte na literaturze przedmiotu, studenci poczują się dotknięci, bo mają inną wrażliwość. – W tej sytuacji lepiej sprawdziłaby się mediacja, aniżeli zewnętrzny organ o charakterze arbitrażowym czy sądowym. Pamiętajmy, że po tym konflikcie obie strony wracają na uczelnię i warto, aby nie było tu wygranych czy przegranych – przekonuje.

Kolejne pomysły

Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris – oprócz dodania do katalogu podstaw systemu szkolnictwa wyższego i nauki wolności prezentowania poglądów – proponuje również utworzenie triady organów mających chronić wolność słowa na uczelniach. Będą nimi: rektor, który zapewnia ochronę tej wolności, senat – partycypujący w ochronie poprzez wyznaczenie członków kandydatów do uczelnianej i specjalnej komisji odwoławczej oraz rada uczelni – bo monitoruje przestrzeganie omawianych wolności przez szkołę wyższą. Projekt zakłada także wprowadzenie kolegialnego organu odwoławczego od postanowień uczelnianej komisji odwoławczej w postaci specjalnej komisji odwoławczej funkcjonującej przy RGNiSW.
Ta zbieżność zaczęła rodzić wątpliwości, czy projekt Ordo Iuris nie będzie tożsamy z tym, który ma opublikować resort nauki.