Jarosław Kaczyński, prezes PiS, rozpoczynając kolejną zwycięską kadencję swojego ugrupowania, powiedział, że będzie ona trudniejsza od poprzedniej. Według mnie podobnie mógłby powiedzieć Sławomir Broniarz, który w listopadzie po raz enty został prezesem największego związku zawodowego nauczycieli.
Jego ugrupowanie liczy około 250 tys. członków na ponad 600 tys. wszystkich pracujących w szkołach i przedszkolach. Na horyzoncie pojawiła się jednak nowa oddolna inicjatywa pod nazwą „Ja Nauczyciel”. Na portalu społecznościowym zgromadziła ona 40 tys. sympatyków, którzy określają się jako superbelfrzy i już pracują nad statutem założycielskim nowego związku zawodowego. Można śmiało powiedzieć, że idzie nowe!
Widać to choćby w ostatnim wywiadzie udzielonym dla DGP przez Mirosławę Stachowiak-Różecką, przewodniczącą sejmowej komisji edukacji, nauki i młodzieży. Bez ogródek stwierdziła, że nie warto umierać za Kartę nauczyciela. Przypomniała, że dokument ten został sporządzony w stanie wojennym z wiadomych wszystkim powodów…. Te stwierdzenia rozsierdziły lewicę i Związek Nauczycielstwa Polskiego. Do Dariusza Piontkowskiego, szefa MEN, wysłano interpelację poselską, w której pytano, czy to prawda, że Karta nauczyciela będzie zlikwidowana (ja dodałbym: „wreszcie”).
W efekcie znów rozgorzała dyskusja, co z tą kartą. Czy wciąż warto za nią umierać? Oczywiście ZNP będzie o nią walczył do ostatniej kropli krwi, bo to jedyny powód, dla którego jeszcze ma tylu członków.
Wreszcie jednak widać nadzieję i zdrowy rozsądek. „Ja, Nauczyciel” otwarcie wystąpiła przeciwko karcie, publikując na facebookowej stronie deklarację: „Karta Nauczyciela jako dokument nie przystaje do wyzwań, jakie stawia przed pedagogami i pedagożkami obecna rzeczywistość. Od momentu powstania w 1982 r. była wielokrotnie nowelizowana, dlatego zawiera wiele zapisów archaicznych, niezrozumiałych, a często wewnętrznie sprzecznych. Ja, Nauczyciel proponuje wprowadzenie Kodeksu Oświatowego”.
ZNP przypomina, że już wcześniej o likwidacji karty tak mówił jeden z założycieli tego oddolnego ruchu: „Młodzi nauczyciele oczekują jasno określonego czasu pracy i godnej płacy. Uważają też, że dobry nauczyciel obroni się sam i nie trzeba mu do tego karty”.
Pod tym stwierdzeniem może się podpisać obiema rękami wielu młodych nauczycieli. Ja też (choć nauczycielem nie jestem). Zgadzam się z twierdzeniem, że dobry nauczyciel obroni się sam. Dajcie mu tylko dobrze zarobić, a zatrudni się nawet na podstawie zwykłej kodeksowej umowy. Dla młodych nie ma znaczenia, czy będą mieć urlop dla poratowania zdrowia z gołą pensją, który gwarantuje mu karta… Dla młodych nie ma znaczenia, czy będą pracować w szkole od 8 do 16… Dla młodych nie ma znaczenia, czy ich pensum wyniesie 18 godziny przy tablicy czy nawet 24….
Dla młodych nauczycieli najważniejsze jest to, aby za ich ciężką pracę byli godnie wynagradzani i pracowali u jednego pracodawcy. Nie chcą być porównywani do kasjerów z dyskontów, którzy zarabiają więcej od nich i w najbliższym czasie wciąż będą zarabiać więcej, bo karta jest najważniejsza.
Młodzi nauczyciele już wiedzą, że „karta” to słowo klucz, wytrych, dzięki któremu działacze związkowi utrzymują się na stanowiskach. Nie ma sensu umierać za kartę. Trzeba dać ludziom zarobić i to nawet na poziomie 8 tys. zł lub więcej, a wtedy nikt nie będzie protestował przeciwko likwidacji karty lub zastąpieniu jej nowoczesnym kodeksem oświatowym.
Już dziesięć lat temu Marek Olszewski, były przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP, obecnie starosta toruński, mówił mi, że przychodzą do niego młodzi nauczyciele i chcą pracować nawet na kodeksie pracy, byle za przyzwoite wynagrodzenie. Tylko to jest dla nich ważne, bo chcą zakładać rodziny i móc je utrzymać.
Dla młodych nauczycieli nie ma znaczenia, czy dodatek wiejski zostanie... Nie ma też znaczenia, czy w styczniu dostaną trzynastkę lub czternastkę, jeśli w zamian za te pseudoprzywileje otrzymają godziwe wynagrodzenie przez cały rok.
Wierzę mocno, że nowe oddolne inicjatywy nauczycielskie, które powstawały jak grzyby po deszczu przed i w trakcie kwietniowego strajku generalnego w oświacie, będą w stanie wytłumaczyć swoim kolegom i koleżankom, że trzeba się bić o wyższe wynagrodzenia, a nie o kartę, które po wielu latach zmian jest zwykłą wydmuszką. Jeśli ZNP tego nie zrozumie, to za kilka lat zejdzie do podziemi, a nowy związek zawodowy, który się właśnie tworzy, wyrośnie na lidera i będzie miał głosy nowego pokolenia, które niedawno weszło lub wchodzi na rynek pracy.