Manifestacje mają przypominać o strajku nauczycieli, który zaczął się 8 kwietnia. Razem z prowadzonym od 23 października tzw. protestem włoskim mają wyrażać niezadowolenie środowiska nauczycieli z tego, co się dzieje w sferze polityki edukacyjnej.
"Naszą dezaprobatę chcemy wyrażać w różny sposób" – wyjaśnił Broniarz.
Dodał, że atmosferę podgrzewają wypowiedzi ministra edukacji Dariusza Piontkowskiego. W czwartek w Sygnałach Dnia minister powiedział, że nie widzi powodów do protestu, bo nauczyciele w tym roku otrzymali ogromne podwyżki. Podkreślił też, że stawiając postulaty płacowe, powinni oni brać pod uwagę możliwości finansowe państwa.
Komentując te słowa, Broniarz zaznaczył, że w przeszłości były równie duże podwyżki w zdecydowanie gorszej sytuacji budżetu i że "nie ma co opowiadać, że mamy wykazywać zrozumienie dla sytuacji w budżecie, bo nauczyciele tego nie kupują".
Zwrócił uwagę, że to nie jest tak, że tylko kierownictwo związku jest niezadowolone z tego, co się dzieje w zakresie polityki edukacyjnej, a reszta to akceptuje.
"Nie! Nauczyciele w zdecydowanej większości nie są zadowoleni z finansów przeznaczonych na edukację i z retoryki, która temu towarzyszy" – mówił.
Poza tym – jak argumentował – szkoła liczy na zupełnie inne działania adresowane do uczniów i nauczycieli niż te, które są podejmowane w ostatnich latach.
"Nie mówi się o tym, co zrobić, żeby zwiększyć autonomię nauczycieli i czas, jaki możemy poświęcić dziecku. Bo jeżeli ZNP mówi, że jesteśmy przywaleni biurokracją, to nikt z tym nie polemizuje, także minister. Ale on nic z tym nie robi, poza zwołaniem kolejnego posiedzenia zespołu (ds. odbiurokratyzowania pracy szkół – PAP). (...) Mamy kolejne rozporządzenia, decyzje, zalecenia. Minister mnoży przepisy prawne, choć deklaruje, że trzeba odbiurokratyzować edukację" – stwierdził.
"Protest włoski to proces. Będzie zależał od indywidualnej optyki każdego nauczyciela, a jednocześnie mam nadzieję, że będzie się rozwijał" – odpowiedział na pytanie PAP, czy manifestacje są organizowane, bo protest włoski jest mało widoczny.
"Jeżeli słyszę, że pielęgniarki mówią, że są pielęgniarkami, a nie firmą przeprowadzkową, to znaczy, że efekt medialny tego wydarzenia został osiągnięty. Jeżeli rady pedagogiczne zastanawiają się nad treścią swoich statutów szkół i mówią, że nie godzą się na to, by wciskać im wszystko, co tylko da się w szkole zrobić, to jednak jest to efekt protestu" – zauważył.
Szef ZNP zdementował też informacje, że nauczyciele nie będą organizowali wycieczek. "Nic bardziej błędnego. Chcemy te wycieczki robić, ale na zasadach zgodnych z prawem, a nie na wariackich zasadach, że wycieczki są z pominięciem bezpieczeństwa uczniów, prawa do wypoczynku nauczyciela" – oświadczył.
Wyjaśnił, że ZNP nie monitoruje, jak dużo nauczycieli przyłączyło się do protestu włoskiego, aczkolwiek 12 listopada zarząd główny związku spotka się z prezesami okręgów i "będzie wiedział, jak to się rozwija".
Wtedy zostaną też ustalone kolejne miasta, które zorganizują manifestacje. Mają się one odbywać po godzinach pracy.
Trwający od 23 października protest włoski polega na wykonywaniu przez nauczycieli tylko tych czynności, które są opisane w przepisach prawa oświatowego. Wyklucza więc np. bezpłatne prowadzenie kół zainteresowań, sobotnie wyjazdy na konkursy z uczniami, inwentaryzację bibliotek czy sprzedaż podręczników przez nauczycieli. Akcja protestacyjna jest efektem ankiety przeprowadzonej przez ZNP we wrześniu, w której za taką formą protestu opowiedziało się 55 proc. respondentów.