Objął pan stanowisko ministra edukacji narodowej po Annie Zalewskiej. Czy będzie pan kontynuatorem prowadzonej przez nią polityki oświatowej?
Dariusz Piontkowski: Trzeba rozróżnić dwie sfery. Pierwsza to ta, że minister Anna Zalewska była tak naprawdę wyrazicielem tego, czego chciało Prawo i Sprawiedliwość w polityce oświatowej. To przecież z programu Prawa i Sprawiedliwości wynikała reforma strukturalna, wygaszenie gimnazjów, przekształcenie szkół podstawowych w szkoły ośmioklasowe i powrót do czteroletniego liceum. To postulat, który zgłaszały różne środowiska już od bardzo dawna, bo wydawało im się i uważam, że miały rację, że czteroletnia szkoła potrafi lepiej przygotować uczniów, nie tylko do matury, ale po prostu do dorosłego życia i kolejnych etapów nauczania. Podobnie zresztą z pięcioletnim technikum, które automatycznie też weszło w życie. Z tego wynikały także i zmiany programowe, bo trzeba było dostosować do innych typów szkół i to oczywiście musi być kontynuowane. Zmiany strukturalne już były i nie wyobrażam sobie, aby kolejny minister nagle rozpoczynał je po raz kolejny. Szkoła nie jest instytucją, która wymaga i która powinna być ciągle zmieniana pod względem strukturalnym.
Jeżeli pojawią się natomiast jakieś uzasadnione wątpliwości co do kształtu podstaw programowych, jestem gotowy do tego, aby o tym rozmawiać. Ale też tu na pewno nie będzie wielkich zmian. Jestem historykiem z wykształcenia, czytałem podstawy programowe zarówno do szkoły podstawowej, jak i szkoły średniej. Są w niej ujęte wszystkie te fragmenty historii Polski – bo na nią kładziemy największy nacisk – ale także historii powszechnej, które powinny się tam znaleźć. Akurat w tych podstawach programowych nie widzę możliwości jakiejś większej modyfikacji, ale być może w innych, jeżeli będzie to uzasadnione merytorycznie, jakieś drobne korekty można byłoby wprowadzić i o tym można rozmawiać. Uważam, że przyglądanie się, jak funkcjonują przepisy oświatowe nie jest niczym złym, bo żaden ustawodawca nie jest wszechwiedzący. Może okazać się, że w miarę upływu czasu jednak coś warto minimalnie zmieniać.
Kolejną sprawą, o której można mówić jest sam charakter. Troszeczkę różnię się od pani minister, nie tylko płcią, ale pewnie także temperamentem i osobowością, więc to będzie pewnie troszkę inne ministrowanie, ale to chyba nic złego. Trudno żebyśmy wszyscy byli tacy sami. Będę chciał rozmawiać ze wszystkimi środowiskami, które zainteresowane są polską szkołą, dobrą polską szkołą. Głównym zadaniem tej szkoły jest przecież kształcenie na dobrym, wysokim poziomie tak, aby uczniowie opuszczający szkołę, kończący kolejne etapy edukacji, byli jak najlepiej przygotowani do kolejnego wyższego szczebla edukacji. To ważne, aby posiadali także szeroką wiedzę, umiejętności, które potem przydadzą się po prostu w normalnym życiu. Tu oczywiście jestem otwarty na wszelkie sugestie dotyczące tego, co można byłoby zmienić, jak należałoby nauczać w szkole, aby było to jak najbardziej efektywne.
Każdy minister edukacji wyznacza priorytety w polityce edukacyjnej. Jakie są pana priorytety?
D.P.: Ten pierwszy priorytet – bo tak naprawdę na razie jestem powołany na kilka miesięcy do końca kadencji tego parlamentu – i to jest ta perspektywa, o której w tej chwili możemy mówić. To dlatego także mówiłem, że nie będzie żadnych wielkich zmian, bo i czasu jest za mało na to, aby taką ewentualną zmianę przeprowadzać. Posiedzeń Sejmu zostało dwa, może trzy i w związku z tym tu żadnych zmian zasadniczo się zrobić nie da. Na pewno ważnym zadaniem jest wprowadzenie w życie porozumienia z Solidarnością, podpisanego na początku kwietnia, które zakłada m.in. kolejny etap podwyżek dla nauczycieli od września o kolejne prawie 10 proc., wprowadzenie dodatku wychowawczego na minimalnym poziomie 300 zł i to jest zdecydowanie więcej niż w większości gmin w Polsce. Dotąd zdarzały się gminy, gdzie było to zaledwie kilkadziesiąt złotych. Wprowadzenie nowego elementu ma zachęcić młodych nauczycieli do rozpoczęcia pracy w szkole, czyli 1000 zł na start. Zgodnie także z porozumieniem z Solidarnością chcemy wycofać się z przepisów dotyczących wydłużenia awansu zawodowego oraz wprowadzenia nowych form oceniania nauczycieli.
Myślę, że te dwa akurat ostatnie elementy, sam awans zawodowy i motywowanie nauczycieli powinny jednak powrócić do takiej agendy rozmów, zarówno ze związkami zawodowymi, ale także innymi środowiskami, ekspertami zainteresowaniem polską edukacją. Bez jakieś dodatkowej motywacji trudno rozmawiać o tym, aby podnosić jakość nauczania. To są te elementy, o których możemy rozmawiać. Chciałbym raczej rozpocząć dyskusję na ten temat i w nowej kadencji zaproponować pewne rozwiązanie niż dzisiaj już je forsować na siłę.
Powiedział pan, że chce pan rozmawiać na temat jakości edukacji. Wpływ na nią ma dobór kadr nauczycielskich, z kolei jednym z elementów, które mają wpływ na wybór zawodu jest jego prestiż, o prestiżu zaś świadczy m.in. wysokość wynagrodzeń. Wynagrodzenia nauczycieli, a zwłaszcza młodych nauczycieli, nie są wysokie. Państwo zaczęli je podnosić. Czy będzie ono podnoszone dalej, czy nauczyciele mogą liczyć na kolejną podwyżkę w przyszłym roku?
D.P.: Jeśli chodzi o nauczycieli jest tutaj co najmniej kilka elementów. Po pierwsze trzeba zwrócić uwagę na to, jak nauczyciele są kształceni. Mam wrażenie, że tu jednak pewne rzeczy trzeba zmieniać i te zmiany już stopniowo się rozpoczynają. W porozumieniu z Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego zmieniamy wymagania dla uczelni, które będą mogły kształcić nauczycieli. Chcemy kształcić nauczycieli w cyklu pięcioletnim, a nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej oraz tych uczących uczniów o specjalnych potrzebach edukacyjnych w trakcie pięcioletnich jednolitych studiów. Muszą być tam ujęte standardy, które pozwolą przygotować przyszłych nauczycieli do tej trudnej pracy. Będziemy też rozmawiali o tym, jak nauczyciele przedmiotowi powinni być nauczani, ale jest to kwestia dalsza. Tego nie uda się zmienić od razu, natomiast ten element kształcenia nauczyciela jest bardzo ważny i trzeba o nim poważnie dyskutować. Pierwsze zmiany już się rozpoczną od najbliższego roku akademickiego.
Drugi element to prestiż nauczyciela. Nie jest związany - moim zdaniem - tylko i wyłącznie z samym wynagrodzeniem. To ważny aspekt, bo dziś wielu ludzi ocenia człowieka po tym, ile zarabia, jaki ma majątek, ale to nie jest jedyny element prestiżu. Jest nim także jakość nauczania i sposób, w jaki nauczyciele pracują w szkole. Ponad 20 lat uczyłem w szkole i wiem, że ogromna część autorytetu nauczyciela wynika z tego, jak ten nauczyciel pracuje, kim jest, jaką ma osobowość, czy staje się autorytetem dla ucznia. Natomiast kwestie płacowe są moim zdaniem mimo wszystko dodatkowym elementem składającym się na prestiż nauczyciela. I tu mamy do czynienia niestety z sytuacją, kiedy przez kilka lat nie było w ogóle ani nawet waloryzacji płac nauczycieli, ani znaczących podwyżek. Rząd Prawa i Sprawiedliwości musiał nadrabiać niejako zaległości, które w ostatnich latach rządów PO-PSL się pojawiły. To dlatego pani premier Szydło zaproponowała tę trzystopniową podwyżkę 3 razy po 5 proc. Zdecydowaliśmy się przyspieszyć ostatnią część tej podwyżki ze stycznia 2020 roku na wrzesień roku bieżącego i dodatkowo jeszcze w wyniku negocjacji z oświatową „Solidarnością” dodaliśmy kolejne prawie 5 proc., czyli jest to te 10 proc. dodatkowego wynagrodzenia, które pojawi się we wrześniu tego roku.
Trzeba natomiast rozmawiać o tym, co dalej. Zanim jeszcze zostałem ministrem na posiedzeniach Komisji Edukacji mówiłem, że trzeba rozmawiać o płacach nauczycieli. Natomiast tu nie zrobimy takiej rewolucji nagle, że np. dwukrotnie podwyższymy wynagrodzenie, bo takich pieniędzy w budżecie po prostu nie ma. Trzeba pamiętać również o tym, że w innych zawodach też są zaległości. Płace w sferze budżetowej były przez wiele lat zamrożone. Z tego co pamiętam w 2010 roku było zamrożenie płac i potem przez wiele lat te płace były na identycznym poziomie.
Kolejną sprawą w związku z wynagradzaniem nauczycieli jest kwestia tego czy powinniśmy zachowywać te sztywne zapisy dotyczące poziomu wynagrodzeń na poszczególnych stopniach awansu zawodowego. Dziś Karta Nauczyciela sztywnie reguluje zależności między wynagrodzeniem nauczyciela dyplomowanego, stażysty, mianowanego czy kontraktowego i wydaje mi się, że dopóki tego nie zniesiemy, to będzie trudno mówić o jakichś większych pieniądzach, w szczególności dla tych nauczycieli rozpoczynających pracę, a tam - zgadzam się, że te wynagrodzenie są nie za wysokie. Stąd między innymi propozycja 1000 zł na start, żeby chociaż w ten sposób wprowadzić zachętę finansową do rozpoczęcia tej niełatwej przecież pracy. Ale tu bez rozmów ze związkami zawodowymi, przed którymi jeszcze jestem nie chciałbym niczego przesądzać, bo bez ich zgody raczej trudno będzie to zrobić.
Chciałabym dopytać o nauczycieli rozpoczynających pracę w zawodzie. Jest ich tylko około 4 proc. wśród wszystkich nauczycieli. Wynagrodzenie jakie otrzymują jest niewiele wyższe od płacy minimalnej. Pan premier zapowiedział podniesienie w przyszłym roku płacy minimalnej, czy w związku z tym nauczyciele stażyści mogą liczyć na dalsze podniesienie ich płac?
D.P.: Jeszcze raz mówię: musimy doprowadzić do tego, aby zmieść te sztywne zależności między nauczycielem stażystą a nauczycielem dyplomowanym, bo dziś każda podwyżka kwoty bazowej oznacza także wzrost wynagrodzenia na innych stopniach awansu zawodowego. A jeżeli uznajemy, że największy problem dotyczy tych początkujących nauczycieli, to trzeba zmienić te sztywne reguły. W ogóle trzeba rozmawiać o takim kompleksowym pomyśle na nowy system płacowy w oświacie. Być może trzeba także rozmawiać – prawie jestem przekonany, że tak należy zrobić - zmienić system awansu zawodowego. Moim zdaniem dotychczasowy system awansu był zbyt zbiurokratyzowany. Promował tak naprawdę przede wszystkim staż pracy i liczbę lat, którą nauczyciel w szkole spędził, wymagał od niego wielu dokumentów, natomiast nie zawsze był rzeczywiście odzwierciedleniem tego, co nauczyciel na lekcjach robi. To jest w ogóle bardzo trudne do oceny. To nie jest tak jak z produkcją przemysłową, że można jasno określić, iż mamy pewną liczbę wytworzonych produktów, co świadczy o wydajności oraz dobrej pracy.
Tu nauczyciel zajmuje się jednak żywymi ludźmi – małymi, bądź nieco starszymi dziećmi i jego praca jest bardzo niewymierna. Czasami trafiamy na uczniów bardzo uzdolnionych, wtedy praca jest przyjemnością, ci uczniowie zdobywają laury olimpiad i konkursów, święcą triumfy w wielu miejscach i wszyscy się chwalą osiągnięciami takich młodych ludzi. Bardzo duża część uczniów, to jednak uczniowie przeciętni, którzy chętnie posiądą jakąś wiedzę albo tacy, którzy mają wręcz problemy z opanowaniem podstawowych zagadnień i tu praca nauczyciela jest bardzo wymagająca i trudniejsza, to trzeba wprost powiedzieć. Trudno ocenić czy lepszym nauczycielem jest ten, który pracuje głównie z młodzieżą zdolną w tych najbardziej tzw. renomowanych liceach, czy znacznie trudniejszą pracę wykonuje nauczyciel na przykład w szkole branżowej czy nastym- lub trzydziestym liceum w jakimś dużym mieście. Musimy spróbować w jakiś sposób to ocenić. Tu bez zwiększenia nadzoru pedagogicznego ze strony dyrektora, moim zdaniem, nie uda się niczego osiągnąć. Dyrektor musi większą wagę przywiązywać do kontaktowania się z nauczycielami i monitorowania tego, jakie są efekty jego pracy, nie tylko i wyłącznie mierzone liczbą laureatów konkursów i olimpiad, ale raczej tym, jak zmienia się młodzież podczas nauki w kilkuletniej szkole. To dlatego między innymi staraliśmy się wydłużyć czas pracy nauczyciela zarówno w szkole podstawowej, jak i w liceum, aby dać nauczycielom szansę na dłuższą pracę z uczniem. Przyniesie to – naszym zdaniem – lepsze efekty. Być może nie pozwoli na taki „pęd” tylko i wyłącznie do realizacji podstawy programowej, ale pozwoli na znalezienie trochę większej ilości czasu na pracę indywidualną, na inne metody nauczania i także na pracę wychowawczą, która moim zdaniem jest bardzo ważna.