Jest coraz mniej czasu, by zapobiec paraliżowi podczas tegorocznych egzaminów zewnętrznych. Strajk zapowiedziany przez Związek Nauczycielstwa Polskiego i Forum Związku Zawodowego ma ruszyć 8 kwietnia. Dwa dni później rozpoczynają się egzaminy gimnazjalne. A w kolejnym tygodniu ósmoklasistów.
Z kolei wczoraj obradował Krajowy Sztab Protestacyjno-Strajkowy NSZZ „Solidarność”. Przedstawiciele wszystkich zarządów regionów spotkali się w Warszawie, aby ocenić dotychczasowe efekty rozmów dwóch zespołów roboczych (jeden dotyczył nauczycieli, a drugi urzędników), w skład których weszli przedstawiciele związku i rządu.
PiS-owi zależy na tym, aby Solidarność nie przyłączyła się do zapowiadanego strajku. Wczoraj o problemie z prezydentem rozmawiał Mateusz Morawiecki. Andrzej Duda ma być mediatorem w wypracowaniu porozumienia z Solidarnością, która przez inne organizacje i opozycję jest określana mianem przybudówki Prawa i Sprawiedliwości.
– Z zadowoleniem przyjęliśmy działania podjęte przez pana prezydenta, które są świadectwem troski o przyszłe pokolenia Polaków – napisali wczoraj do Andrzeja Dudy nauczyciele z NSZZ „Solidarność” protestujący w siedzibie kuratora oświaty w Krakowie. Wyrazili nadzieję, że rozmowy głowy państwa z szefem rządu o oczekiwaniach płacowych nauczycieli przyniosą rozwiązania. – Zapewniam państwa, że będę o tym rozmawiał z panem premierem. To jest sytuacja ważna i poważna i wierzę w to, że znajdziemy rozwiązanie – oświadczył Andrzej Duda.
Działacze Solidarności nie chcą jednak zawierać z rządem porozumienia bez dodatkowych obietnic finansowych na ten rok. Obawiają się odpływu dołów, czyli szeregowych nauczycieli, którzy należą do tej organizacji. Tym bardziej że związek też prowadzi spory zbiorowe z dyrektorami szkół, a ich członkowie w większości opowiadają się za strajkiem. Część z nich, bez konsultacji z Piotrem Dudą, szefem Solidarności, podjęła oddolną decyzję o okupowaniu od ponad tygodnia Małopolskiego Kuratorium Oświatowego. Choć działacze z konkurencyjnych związków tę akcje nazywają ustawką z rządem, to protestujący tam nauczyciele – jak wynika z informacji DGP – są na tyle zdeterminowani, że od poniedziałku chcą rozpocząć strajk głodowy. Wszystko zależy od tego, czy rząd wypracuje porozumienie z Solidarnością. Obecne postulaty związku to 15 proc. podwyżki w tym roku z wyrównaniem od stycznia i kolejne 15 proc. od stycznia w 2020 r.
W efekcie te żądania pokrywałyby się z ZNP i FZZ, czyli tysiąca złotych w tym roku. Z taką tylko różnicą, że byłyby rozłożone w czasie. Rząd ma wypłacić od stycznia tego roku 5 proc. podwyżek, czyli od 122 zł do 166 zł. Kolejne 5 proc. jest planowane na wrzesień 2019 r. Z naszych informacji wynika, że Solidarność jest skłonna podpisać porozumienie z rządem, jeśli ten we wrześniu, a najlepiej już z początkiem wakacji przyzna nauczycielom 10 proc. W efekcie w ciągu tego roku nauczyciele mogliby łącznie liczyć na 15 proc. wzrostu płac.
– Wszystko na to wskazuje, że porozumienie z rządem będzie podpisane w najbliższym czasie – mówi nam jeden z działaczy Solidarności. – Nie zamierzamy popierać związków, które są przybudówką opozycji. Jeśli nauczyciele dzięki nam dostaną dodatkowe pieniądze, to ZNP i FZZ zostaną postawione pod ścianą. Tym bardziej że my rozmawiamy i nasze rozmowy przynoszą efekty, które przekładają się na skutki finansowe dla nauczycieli. Pozostałe związki tylko straszą rodziców i uczniów oraz uprawiają politykę – dodaje.
Obecnie w samej Solidarności na 700 tys. nauczycieli zrzeszonych jest ok. 80 tys. osób. Z kolei ZNP i FZZ liczy ok. 220 tys. członków. Rząd gra więc na rozbicie jedności pedagogów, a MEN dodatkowo w trybie pilnym zmienia przepisy dotyczące egzaminów. Chce, aby w sytuacjach kryzysowych egzaminy mogły przeprowadzać wyłącznie osoby spoza szkoły (to na wypadek, kiedy wszyscy nauczyciele ze szkoły macierzystej zdecydowaliby się na przystąpienie do protestu).
Sławomir Broniarz, prezes ZNP, potwierdza, że w tych szkołach, w których trwa referendum strajkowe jego organizacji, większość głosujących w 90, a nawet 100 proc. opowiadają się za strajkiem. To jednak nie oznacza, że w dniu strajku tyle osób zdecyduje się na przystąpienie do protestu. Tym bardziej że resort edukacji straszy i przestrzega nauczycieli, że za dzień strajku mogą stracić nawet 130 zł.