Ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (Konstytucja dla Nauki, Ustawa 2.0) zakłada, że od przyszłego roku akademickiego na każdej uczelni publicznej w Polsce ma się pojawić nowe gremium, rada uczelni. Do zadań rady uczelni należeć ma: monitorowanie gospodarki finansowej i zarządzania uczelnią, a także wskazywanie kandydatów na rektora po zaopiniowaniu przez senat (choć rada - co zależeć będzie od statutu - nie musi mieć na to wyłączności). Rada ma też opiniować projekt statutu oraz strategii uczelni oraz opiniować sprawozdania z realizacji strategii uczelni. Kadencja członków rady ma wynosić cztery lata. W jej skład wejdzie 6-8 osób wybieranych przez senat uczelni, a także przewodniczący samorządu studenckiego. Co najmniej połowę składu rady uczelni stanowić będą osoby spoza uczelni.
Decyzja o powołaniu nowego organu uczelni wzbudziła w środowisku akademickim pewne kontrowersje. Sprzeciw wobec powołania rad pojawił się m.in. w liście 145 osób ze środowiska akademickiego. Obawy o upolitycznienie rad pojawiało z kolei ze strony Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej.
PAP: W swoich badaniach zajmuje się pan tematyką rad powierniczych, jakie powstają na uczelniach. W jakich krajach takie rady uczelni już istnieją?
Dr hab. Dominik Antonowicz badacz zajmujący się szkolnictwem wyższym, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika: W wielu krajach, m.in. w Holandii, Austrii, Finlandii, Rosji czy Portugalii. Zaproponowana w Ustawie 2.0 struktura i sposób wyboru oraz rozliczalności rad najbardziej odwzorowuje jednak model fiński.
PAP: Czy w tych krajach wprowadzenie rad zmieniło coś na uczelniach?
Tworzenie rad uczelni stanowi część znacznie większej reformy ustroju instytucji akademickich w Europie. Od lat 90. XX wieku przechodzą one fundamentalną transformację od organizacji rozproszonych, czyli składających się z luźno powiązanych wydziałów z silnie zdecentralizowaną władzą, w kierunku organizacji zwartych, scentralizowanych, a przez to sterownych. Stąd wprawdzie trudno odpowiedzieć na pytanie o wpływ samych rad, to na pewno jednak otwierają one uczelnie na otoczenie zewnętrzne. Rady zmieniają też sposób myślenia o uczelniach i pokazują, że szkoły wyższe są integralnymi częściami większego systemu społeczno-gospodarczego.
PAP: Czy pana zdaniem wprowadzenie takich rad na polskich uczelniach to dobry pomysł?
Tak. Zmiana ta rozpocznie stopniowy proces otwierania się uczelni na świat zewnętrzny. Obecny model ustroju polskich uczelni jest autarkiczny, to znaczy ukierunkowany przede wszystkim na równoważenie interesów różnych grup wewnątrz uczelni. To uniemożliwia skuteczne zarządzanie nią w warunkach nieustannej, często międzynarodowej konkurencji. W tym sensie ten system bardziej wpisuje się w realia lat 60. XX wieku, niż odpowiada wyzwaniom, stojącym przed współczesnymi instytucjami akademickimi. A wyzwaniami tymi są: sterowność organizacyjna, ukierunkowanie na efekty oraz umiejętność adoptowania się do dynamicznie zmieniającego się otoczenie zewnętrznego.
PAP: Czy pana zdaniem realna jest ta druga obawa, że rady uczelni będą działały podobnie, jak rady nadzorcze w spółkach skarbu państwa, będą upolitycznione?
Nie można definitywnie wykluczyć takiego scenariusza, ale w mojej ocenie jest on bardzo mało prawdopodobny. A gdyby do takiej sytuacji doszło, senat uczelni w każdej chwili może odwołać tych członków rady, których postępowanie urągało wartościom akademickim. Aby to było możliwe, warto, by uczelnie w statucie określiły sposób odwoływania członków rady, tak aby w trakcie kadencji uniknąć nieporozumień.
Radziłbym też, aby członkowie rady uczelni poznali kulturę nadzorczą w uczelniach w Finlandii, Holandii, czy Portugalii.
PAP: Czy w innych krajach również pojawiała się krytyka w związku z wprowadzeniem rad uczelnianych?
Owszem, w niektórych krajach fala reform menadżerskich wywołała niezadowolenie. Doświadczenia innych krajów pokazują jednak, że katastrofalne wizje, jakie wiązano z ich wprowadzeniem, zupełnie się nie sprawdziły.