Krystyna Szumilas: Nie wyobrażam sobie, aby dzieciom fundować kolejną rewolucję i na przykład przywracać gimnazja. Ważniejsza jest odpowiedź na pytanie, jaka ma być szkoła przyszłości
Straszyła pani, że przez wygaszanie gimnazjów będą masowe zwolnienia. Okazuje się, że w ubiegłym roku przybyło 18 tys. nauczycieli, w tym ma być podobnie...
Po pierwsze, ponad 6,5 tys. nauczycieli straciło pracę, i to jest fakt. Po drugie, praca jest przede wszystkim dla nauczycieli przedszkoli. Trudno, aby w ciągu roku fizycy, chemicy, wuefiści się przekwalifikowali. Poza tym większa liczba etatów w przedszkolach to efekt przygotowanego przez PO i PSL projektu, który dał prawo do wychowania przedszkolnego każdemu dziecku w wieku od 3 do 5 lat, a teraz po cofniętej przez PiS reformie związanej z wcześniejszym obowiązkiem szkolnym – również dla sześciolatków. W szkołach sytuacja jest dramatyczna, bo etaty przedmiotów wymagających systematyczności i ciągłości, takich jak chemia, fizyka, biologia, zostały rozbite na cząstki. Wcześniej nauczyciele pracowali w jednym gimnazjum, a teraz czasami aż w pięciu małych wiejskich szkołach. W jednej mają najwyżej 4 godziny, muszą do niej przyjechać przynajmniej dwa razy w tygodniu. Małych szkół jest w Polsce około 60 proc., a nauczycielom nikt nie płaci za dojazd.
Nie znam firmy, w której pracodawca płaci za dojazd.
Zgadza się, ale rozbicie etatów pokazuje skalę problemu w oświacie po likwidacji gimnazjów. Czy zna pan rodzica, który chciałby, aby jego dziecko było uczone przez nauczyciela, który do szkoły wpada tylko na chwilę? Który wie, że za chwilę musi być w szkole oddalonej o kilkanaście kilometrów?
Ale gminy deklarują, że brakuje nauczycieli wszystkich specjalności.
Rzeczywiście są oferty pracy, ale często dotyczą one dwóch, czterech, sześciu godzin w tygodniu.
W Krakowie na 800 ogłoszeń co trzecie to pełen etat.
Ale aż 2/3 to cząstki etatów, w skrajnych przypadkach tylko godzina. Na przykład szkoła w Szczyrzycu potrzebuje biologa i chemika, obu proponuje „aż” godzinę w tygodniu. Opowiadanie przez panią minister Zalewską o 800 miejscach pracy w Małopolsce to świadome wprowadzanie opinii publicznej w błąd. Nie wierzę też w wyliczenia pani minister, że przybyło 18 tys. etatów dla nauczycieli.
Po tym jak nowy rząd wycofał obowiązek szkolny dla sześciolatków, niemal 100 proc. dzieci pozostaje w przedszkolach. Czy to nie porażka waszego rządu?
To była cywilizacyjna zmiana, która dawała szansę na lepszą edukację i powodowała, że dzieci szybciej mogły być objęte wychowaniem przedszkolnym. Nie dziwię się jednak rodzicom, że w chaosie, który panuje dzisiaj, podejmują takie decyzje.
O jakim chaosie pani mówi. Bo kiedy wycofano się z obowiązkowej nauki dla sześciolatków, nikt nawet nie mówił, że będą wygaszane gimnazja.
Mówiła o tym premier Beata Szydło w swoim exposé. Decyzje w sprawie sześciolatków dawno zapadły. Uważam, że dziś powinniśmy rozmawiać, jak zapobiec chaosowi w szkołach po „deformie”, jaką zafundowała uczniom minister Zalewska.
Gdybyście nie przesuwali terminów obowiązkowego posyłania sześciolatków do szkoły, tylko tak jak wygaszanie gimnazjów wprowadzilibyście je z dnia na dzień, wszyscy pogodziliby się z tą reformą.
Przesuwaliśmy, bo słuchaliśmy rodziców.
Chyba nie wszystkich, bo milion podpisów rodziców pod wycofaniem się z obowiązku dla sześciolatków trafiło do sejmowej niszczarki.
Musieliśmy dać samorządom czas na przygotowanie szkół, bo na początku rodzice bali się, że młodsze dzieci nie będą miały w szkole odpowiednich warunków. Daliśmy pieniądze na place zabaw i wyposażenie świetlic. Później obniżenie wieku szkolnego stało się sprawą polityczną, ale to już całkiem inna historia.
Ale rodzice są zadowoleni, bo dzieci uczą się w przedszkolach przygotowania do nauki czytania i pisania.
I to jest kolejna manipulacja. Nie uczą się czytania i pisania, są przygotowywane do nauki czytania i pisania. Tak było wcześniej i tak jest dzisiaj.
Jak to się nie uczą, skoro wraz z wycofaniem obowiązkowej nauki dla sześciolatków MEN zmienił podstawę programową?
Ale nie zmienił głównego założenia. Dalej zadaniem przedszkola jest przygotowanie do nauki pisania i czytanie, a nie ich uczenie, i pani minister nie zmieni tego słowami.
Różnica polega na tym, że nauczyciele nie muszą już kryć się z tym, że uczą dzieci pisać i czytać. A za państwa rządów do kuratorów trafiły nieformalne zalecenia MEN, aby w przedszkolach zajmowano się wyłącznie zabawą, a nie nauką. Dzięki temu rodzice mieli być przekonywani do wysłania dziecka do szkoły.
Byłam odpowiedzialna za kuratoria i takich zaleceń nie było. Przeciwnie: mówiliśmy, że podstawa programowa to minimum, a nauczyciel w zależności od umiejętności dzieci może pójść dalej.
Z waszego programu Cyfrowa Szkoła skorzystało tylko 10 proc. placówek. Teraz w każdej szkole ma być szybki internet i tablice multimedialne. Dlaczego obecny rząd potrafi doprowadzić do takiego skoku cywilizacyjnego, a u pani to szło kulawo?
Podwaliny do doprowadzenia szybkiego internetu do gmin zostały położone za czasów rządów PO i PSL. Wynegocjowaliśmy na to środki unijne i dobrze, że rząd PiS to kontynuuje. A zakup jednej tablicy multimedialnej dla szkoły, dziś dużo tańszej niż przed sześciu laty, jest skokiem co najwyżej propagandowym, a nie cywilizacyjnym. W ośmiusetosobowej szkole w kolejce do tej tablicy ustawi się aż 27 oddziałów klasowych. To rodzi pytanie, ile razy w ciągu roku szkolnego każdy z uczniów będzie miał szansę choć raz samodzielnie coś na niej zrobić? Nasz program zakładał, że oprócz tablicy multimedialnej szkoła kupi komplet tabletów lub komputerów oraz takie oprogramowanie, aby możliwe było przeprowadzenie lekcji z wykorzystaniem technik cyfrowych na różnych przedmiotach, np. matematyce, biologii, geografii, i aby każdy uczeń mógł na tym sprzęcie pracować indywidualnie.
Ale elektroniczne legitymacje (plastikowe) są faktem. Teraz ma też zostać uruchomiona mLegitymacja na smartfony. Za waszych rządów nie udało się wprowadzić takich udogodnień.
Wiem, wiem, osiem lat... A teraz minęły trzy i na razie mLegitymacji nie ma. Jak zobaczę je u uczniów, to uwierzę. Rozporządzenie o długich przerwach i bezpłatnych obiadach też było przygotowane, ale pani minister już się ze wszystkiego wycofuje.
Trwa drugi rok wygaszania gimnazjów, czyli jak pani to nazywa – „deformy”. Czy nie ma pani wrażenia, że nawet jej przeciwnicy pogodzili się ze zmianami?
Nie, nie mam takiego wrażenia, szczególnie po ostatnich rozmowach z rodzicami i nauczycielami. Nawet jeżeli wcześniej wierzyli oni zapewnieniom pani minister, że wszystko jest dobrze przygotowane, 1 września zderzyli się z brutalną prawdą. Przeżyli szok, jak pewien ojciec ucznia szóstej klasy szkoły podstawowej, który dowiedział się, że jego dziecko będzie miało w poniedziałki 10 lekcji.
Ale przecież dobrze pani wie, że za plan lekcji odpowiada dyrektor, a nie minister….
...ale przepisy zmuszające dyrektora do upchnięcia w salach, w których dotąd uczyło się sześć klas, dwóch dodatkowych roczników, przygotowała właśnie minister MEN. Budynki nie są z gumy.
Przecież to te same placówki, w których rodzice tych dzieci uczęszczali do ośmioklasowych podstawówek.
Ostatni tak liczny rocznik był w 1983 r., czyli 36 lat temu. Pamiętam przepełnione klasy i pracę na zmiany, bo pracowałam wtedy w szkole. Dziś proponuję odwiedzić szkołę podstawową w jednym z sołectw małej gminy wiejskiej, gruntownie przebudowaną po wprowadzeniu 17 lat temu gimnazjów. Część sal zaadoptowano na przedszkole, w innych umieszczono bibliotekę, salę gimnastyczną. Do niedawna uczyły się w niej jedynie małe dzieci. Znam taką gminę. Ma sześć sołectw i tylko w jednym szkoła podstawowa była w zespole z gimnazjum. Dla jej uczniów niewiele się zmieniło. Ale dla tych, którzy zostali w pozostałych pięciu podstawówkach, warunki nauki zdecydowanie się pogorszyły. Nie dość, że panuje ciasnota, to jeszcze nie mają pracowni przedmiotowych, boisk i ćwiczą na korytarzach.
Za pani rządów dzieci też ćwiczyły na korytarzach.
Nawet jeśli tak było, to nie wolno pozwolić, aby ta liczba rosła. A pani minister to zrobiła. Tak po ludzku żal mi dzieciaków z tych pięciu szkół, o których mówiłam wcześniej, bo problemem jest nie tylko to, że nie mają dostępu do pracowni przedmiotowych, a większość ich nauczycieli wpada do szkoły na chwilę. One za rok będą musiały walczyć o miejsca w szkołach średnich z uczniami jednostek dobrze wyposażonych, i to w podwójnym roczniku.
Jeśli PO wróci do władzy, to przywróci gimnazja?
Nie wyobrażam sobie, aby dzieciom fundować kolejną rewolucję. Ważniejsza jest odpowiedź na pytanie, jaka ma być szkoła przyszłości. Dla mnie jest jasne, że powinna być demokratyczna.
A teraz nie jest?
Dziś decyzje w sprawie szkół podejmowane są na Nowogrodzkiej w Warszawie. A ja chciałabym, aby były podejmowane przez rodziców, nauczycieli i samorządy.
Jaka ostatnio została podjęta decyzja na Nowogrodzkiej?
Chociażby w sprawie sposobu nauczania historii i struktury szkolnej. To politycy PiS decydują też, gdzie jaka szkoła ma powstać i jak ma wyglądać. Armia kuratorów ministerialnych z instrukcją resortową krążyła po szkołach i blokowała decyzje o ich przekształcaniu.
Przyznaję, że dziś kurator ma większą władzę. Za pani rządów oddawało się ją gminie. Oświatowe związki popierają jednak takie rozwiązanie, w którym kuratorium opiniuje arkusze organizacyjne.
A do arkuszy organizacyjnych trzeba wpisywać imiona i nazwiska tych nauczycieli, dla których jest praca, i tych, dla których jej nie ma. Wszystko po to, aby kurator mógł obronić odpowiednie osoby przed utratą pracy.
O imienne arkusze zabiegały oświatowe związki zawodowe, aby łatwiej sprawdzać, czy ktoś nie ma za dużo godzin ponadwymiarowych.
Obecna władza przy wprowadzaniu różnych zmian chętnie mówi, że domaga się tego np. oświatowa Solidarność. A dziś wiemy, że nawet ona chce protestować wraz z ZNP.
Co jeszcze powinno się zmienić w szkołach?
Nie może być tak, że to kurator ma największy wpływ na wybór dyrektora. Minister Zalewska zwiększyła udział przedstawicieli kuratorium w komisjach konkursowych. Kurator ma też ostateczny głos przy zatwierdzeniu kandydata.
Nie znam gminy, w której dyrektorem została osoba namaszczona przez kuratora, ale której sprzeciwiał się wójt lub burmistrz.
Niestety tak się dzieje np. w Krakowie. W szkołach nie może być polityki.
A kto nagle zaczął ją uprawiać i zawieszać w szkołach w Warszawie i Gdańsku preambułę do konstytucji?
Cóż złego jest w preambule do konstytucji?
To dlaczego za pani rządów nie montowano takich tabliczek?
Bo konstytucja była przestrzegana.
To nie jest element polityki w szkołach?
Konstytucja jako najwyższy akt prawny w państwie zawsze była obecna w szkole i podstawie programowej. Uważam, że każdy powinien ją znać.
Co panią jeszcze bulwersuje?
Na przykład to, że wybudowaliśmy 2 tys. orlików, a teraz one niszczeją, bo PiS wstrzymał finansowanie. Do tego nagle wychodzi premier Mateusz Morawiecki i ogłasza inny program, który zakłada budowę placów zabaw i boisk sportowych. Najgorsza jest jednak zmiana podstawy programowej i pisanie historii na nowo.
Podstawa programowa to tylko zaczyn, to nauczyciele piszą programy i uczą dzieci.
Jeśli nad szkołą stoi politycznie wybrany i wzmocniony kurator oświaty, a nad głową nauczyciela wisi miecz w formie oceny pracy, to o odpowiednią postawę będzie coraz trudniej. Szkoły nie działają w próżni, a przykłady nagonki obywateli inaczej myślących niż władza też mają na nie wpływ.
Za pani rządów nauczyciel dyplomowany mógł być nieoceniany przez 20 lat lub nawet więcej. Czy to był właściwy mechanizm?
Ocena pracy nauczyciela powinna być rzetelna, a nie polityczna. My też zastanawialiśmy się, w jaki sposób jej dokonywać. Miał być awans poziomy i tzw. lider wśród najlepszych nauczycieli.
Przecież to dyrektor ocenia podwładnych i nikt nie może w ten proces ingerować.
Tak, ale kurator oświaty będzie oceniał dyrektora, a ten nie będzie chciał się narazić organowi nadzoru.
Ostateczny głos w sprawie oceny dyrektora będzie miał organ prowadzący, czyli samorząd. Mocno pani straszy nauczycieli, a przecież to są ludzie niezłomni. Nie znam nauczyciela, który bez walki i batalii sądowej, a wcześniej wspomnianego postępowania dyscyplinarnego pozwoliłby sobie na złą notę.
Ja ich nie straszę, takie są fakty i o nich mówią sami nauczyciele. A ja się z nimi zgadzam. Nauczyciele już są zastraszani, a ocena nie będzie obiektywna. To będzie instrument do ich podporządkowania interesom partii rządzącej.
Krystyna Szumilas, posłanka PO i była minister edukacji narodowej