- Powiedzmy, że kwota 12 tys. zł netto byłaby godziwym wynagrodzeniem dla profesora zwyczajnego (niezależnie od dyscypliny naukowej, jaką reprezentuje) i do uniesienia dla państwa - mówi prof. Michał Kokowski – pracownik Instytutu Historii Nauki PAN.
Jest pan w gronie tych osób, które podejmują aktywne starania o to, by naukowcy zatrudnieni w Polskiej Akademii Nauk więcej zarabiali. Naprawdę jest tak źle z ich wynagrodzeniami? Raport pokontrolny NIK dotyczący apanaży dyrektorów instytutów Akademii mówi coś innego.
Zabiegamy o podwyżki dla naukowców pracujących w instytutach naukowych Polskiej Akademii Nauk, bo my sami będąc ich pracownikami, wiemy, ile zarabiamy. Trzeba tu wyjaśnić, że PAN to nie tylko instytuty naukowe, ale także cała korporacja, jej władze i członkowie, czyli akademicy, oraz jednostki pomocnicze podległe korporacji. Do zarobków otrzymywanych w korporacji się nie odnosimy, gdyż instytuty naukowe PAN i korporacja mają rozłączne budżety, podobnie jak do uposażenia osób funkcyjnych w instytutach, gdyż jest to dla nas nieznany temat. Chodzi nam o zwyczajnych naukowców, których wynagrodzenia w wielu przypadkach są upokarzająco niskie. Bywają przypadki, że profesor zwyczajny dostaje na rękę 3700 zł, kiedy na uczelniach pensje adiunktów są wyższe. Ba, znam przypadek, kiedy profesor nadzwyczajny, zajmujący się zawodowo podstawami informatyki, zarabia 2600 zł netto, a niesamodzielni pracownicy naukowi (asystenci) humanistycznych instytutów „aż” 1500 zł netto. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich naukowców we wszystkich instytutach, bo są i takie, gdzie uposażenia są dużo wyższe. Z czego wynikają te różnice? Otóż instytuty mają osobowość prawną i każdy otrzymuje z MNiSW swoje pieniądze na cele statutowe i zdobywa pieniądze z grantów. Z czego 80–90 proc. idzie na pensje. Kiedy środków jest mało, a dzieje się tak w części instytutów, to i wynagrodzenia są bardzo niskie.
To kto dobrze zarabia? Pan jako pracownik instytutu o profilu humanistycznym zapewne zalicza się do tych poszkodowanych.
Nie mam wiedzy szczegółowej, kto dobrze zarabia, ja na pewno nie. Wiem jednak, że problem niskich wynagrodzeń nie dotyczy tylko większości instytutów humanistycznych, ale także części instytutów o innych profilach i nie ma on jednoznacznego związku z kategorią naukową instytutu, bo instytut może mieć kategorię A i wypłacać bardzo niskie wynagrodzenia. Źródłem tego problemu musi więc być wadliwe prawo.
Dzieje się tak od wielu lat, co najmniej od 2010 r., kiedy – a było to za czasów pani minister Barbary Kudryckiej – z ustawy o PAN zniknął zapis o pensji minimalnej pracownika naukowego instytutów PAN. Teraz, zgodnie z art. 104 tej ustawy, zasady wynagradzania pracowników instytutów określa się w zakładowych układach zbiorowych pracy albo w zakładowych regulaminach wynagradzania. A w sprawach nieuregulowanych stosuje się wobec was przepisy kodeksu pracy.
Co oznacza, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby zasadnicza pensja profesorska została ustalona na poziomie – dajmy na to – minimalnej krajowej (2100 zł brutto). I to w sytuacji, kiedy profesor zatrudniony na dowolnej uczelni publicznej w kraju nie może mieć uposażenia zasadniczego niższego niż 5390 zł. Bo tak stanowi prawo. Dlaczego pracownicy naukowi instytutów PAN są pod tym względem dyskryminowani? Nie mam pojęcia. Ale wiem, że to głęboko niesprawiedliwe i po prostu nieetyczne. Kiedy przed ośmioma laty ta ustawa podlegała modyfikacjom, byłem w grupie, która starała się o zmianę tych krzywdzących zapisów. Wówczas popierali nas posłowie PiS, a w opozycji stali politycy Platformy, która miała większość. I z tego powodu nasza poprawka przywracająca minimalne wynagrodzenia na konkretnych stanowiskach została odrzucona. Natomiast zapis o minimalnych pensjach został odnośnie do pracowników jednostek pomocniczych, które należą do korporacji.
Jakie było uzasadnienie takiej decyzji?
I znów muszę odpowiedzieć, że nie mam pojęcia. To tym bardziej zaskakujące, że jak się rozmawiało w kuluarach z politykami różnych opcji, to przyznawali nam rację. Jednak jak przyszło do głosowania w komisji sejmowej, to pierwsza „przeciw” wyciągnęła rękę minister Barbara Kudrycka, a rządowa większość poszła zdyscyplinowanie za jej przykładem.
Jak się domyślam, nową władzę powitaliście z nadzieją, bo liczyliście, że zmiany odnośnie wynagrodzenia pracowników naukowych instytutów PAN uda się zawrzeć w ustawie o szkolnictwie wyższym.
Ale się nie udało. A procedowanie poprawki wyglądało identycznie jak przed laty. Tyle, że nasze poprawki zjednoczyły w Sejmie obóz rządzący i opozycję – PO i PiS głosowały tak samo. W Senacie poszło nam nieco lepiej: za naszymi poprawkami opowiedziała się Senacka Komisja Nauki, Edukacji i Sportu (zgłosili nasze postulaty senatorowie PiS: prof. Aleksandra Bobko i prof. Jan Żaryn, za co jesteśmy im wdzięczni). Jednak ostatecznie w głosowaniu Senat odrzucił nasze postulaty, idąc za wskazaniem MNiSW. Teraz się mówi, że zmiany będą możliwe przy okazji nowelizacji ustawy o PAN, co ma nastąpić w nieokreślonej przyszłości. Uważamy, że należy to jednak zrobić niezwłocznie, bo pogłębia się pauperyzacja części pracowników instytutów PAN. Dlatego nadal będziemy się domagać ustalenia wynagrodzeń minimalnych oraz możliwości odliczania 50 proc. kosztów uzyskania przychodów z pracy naukowej. No cóż, zawsze należy mieć nadzieję, że prawo może być sprawiedliwe także w odniesieniu do szeregowych pracowników instytutów PAN.
Od dawna krąży pomysł, aby kosztem PAN poprawić sytuację szkół wyższych w światowych rankingach, przyłączając do nich co lepsze instytuty. Wtedy powie się naukowcom PAN – teraz zostaniecie zrównani w wynagrodzeniach z innymi, więc powinniście się cieszyć.
Nie znam takich planów, ale gdyby faktycznie istniały, to powiedziałbym, że nie są zbyt roztropne. To prawda, że instytuty PAN mają dość duży dorobek naukowy, większy niż najlepsze polskie uczelnie – Uniwersytet Jagielloński czy Warszawski i dlatego miejsce połączonych instytutów w różnych prestiżowych zestawieniach jest o kilkaset pozycji wyższe niż naszych flagowych uniwersytetów. Na przykład w prestiżowym Indeksie Nature, instytuty PAN figurują na 294. pozycji, gdy Uniwersytet Warszawski na 412., a Uniwersytet Jagielloński na 491. Podobne wyniki podają Scimago Institutions Rankings: instytuty PAN figurują na 237. pozycji, gdy UJ na 422, a UW na 503. Gdyby pojawiła się jednak pokusa, aby instytuty rozparcelować po różnych szkołach wyższych, to nie przyniosłoby to nic dobrego. Bo nie zdołałoby znacząco podnieść pozycji tych szkół w rankingach, za to zniszczyłoby instytuty PAN, które – przy wszystkich zastrzeżeniach – już dość dobrze funkcjonują. Dużo lepszym rozwiązaniem jest dofinansowanie instytutów PAN (jak to już czyniono np. w przypadku UW i UJ) i znaczące poprawienie warunków pracy zatrudnionych w nich naukowców. Zmiany te doprowadziłyby do poprawienia pozycji instytutów PAN w rankingach międzynarodowych. Ważne jest też podkreślenie faktu, iż na całym świecie istnieją instytuty naukowe i uczelnie wyższe. Nie jest to bynajmniej posowiecki wymysł.
Tutaj taka uwaga: często się podnosi, że pracownicy uczelni wyższych mają zajęcia, wykłady, a my nie pracujemy dydaktycznie. To połowiczna prawda: jak dotąd w instytutach PAN nie prowadzi się studiów licencjackich i magisterskich, ale odbywają się studia doktoranckie.
Ustawa 2.0, która czeka na podpis prezydenta, gwarantuje doktorantom uczelni wyższych i PAN nieopodatkowane stypendium w wysokości 3650 zł. Byłoby więc kuriozalne, gdyby jego promotor w instytucie PAN, będąc profesorem zwyczajnym, zarabiał (jak to się dzieje obecnie) 3770 zł netto. Czy ustawodawca, gwarantując godziwe stypendium doktoranckie, nie zapomniał o godziwych wynagrodzeniach dla pracowników naukowych?
Poza tym w ustawie 2.0 wśród nauczycieli akademickich wymieniany jest także pracownik badawczy, bez zajęć dydaktycznych. Tak jak każdy nauczyciel akademicki ma on zagwarantowane ustawą minimalne wynagrodzenia i 50 proc. koszty uzysku. Pracownicy badawczy w instytutach PAN nie mają takich uprawnień. Skąd taka rozbieżność prawa?
By badania pracowników naukowych były efektywne, trzeba stworzyć im właściwe ku temu warunki. Powinni móc spokojnie pracować, jak to przyjęte jest w całym cywilizowanym świecie, a nie zastanawiać się, co do garnka włożyć, jak utrzymać rodzinę. Nie wolno ich zmuszać do dorabiania do etatu czy ciągłego ograniczania wydatków. Ich pensje powinny być godziwe.
Godziwe, czyli ile?
Nie dyskutowaliśmy w IOI PAN problemu konkretnych stawek wynagrodzeń, więc mogę mówić tylko w swoim imieniu. Powiedzmy, że kwota 12 tys. zł netto byłaby godziwym wynagrodzeniem dla profesora zwyczajnego (niezależnie od dyscypliny naukowej, jaką reprezentuje) i do uniesienia dla państwa. Jednak ważniejsze niż ustalanie konkretnych stawek jest wprowadzenie systemowego mechanizmu finansowego stymulowania kariery naukowej. Młody człowiek – asystent ze stopniem magistra – na starcie dostaje dostatecznie wysoką kwotę X, kiedy zrobi doktorat i zostanie adiunktem, będzie to np. 2X. Przecież nawet nauczyciele szkół podstawowych i średnich wiedzą, czego mogą się spodziewać wraz ze zdobywaniem przez nich kolejnych stopni. My nie.
Czy oprócz frustracji naukowców wynikającej z nierównego traktowania i niskich pensji ta sytuacja przekłada się na coś więcej?
Przestaliśmy być konkurencyjni na naukowym rynku pracy. Dlatego najzdolniejsi młodzi ludzie, którzy mieliby w instytutach PAN najlepsze warunki do pracy naukowej, gdy dowiadują się, na jakie mogą liczyć płace, często rezygnują z podejmowania u nas pracy. Przynosi to wymierne szkody naszemu państwu.

Prof. Michał Kokowski – pracownik Instytutu Historii Nauki PAN / Dziennik Gazeta Prawna