50 lat temu w pewnym warszawskim liceum zaczął się edukacyjny eksperyment. Dziś absolwenci tej szkoły podbijają rynek biznesów technologicznych, start-upów i firm informatycznych.
Dziennik Gazeta Prawna
Wielu absolwentów XIV LO im. Stanisława Staszica zajmuje się rzeczami, o których przeciętny człowiek nie tylko niczego nie wie, lecz nawet nie słyszał. Piotr Mormul, profesor UW, specjalizuje się w osobliwościach dystrybucji i modułów pól wektorowych. Tomek Bartoszyński, dyrektor programowy amerykańskiej National Science Foundation, to matematyk badający teorię forsingu oraz teorio-mnogościowych zagadnień prostej rzeczywistej. Michał „lcamtuf” Zalewski jest specjalistą od cyberbezpieczeństwa, czyli po prostu hakerem pracującym dla Google’a (DGP pisał o nim w 2011 r.). Paweł Chodaczek to założyciel m.in. Cloud Technologies, Bartłomiej Romański i Robert Dyczkowski są twórcami RTB House, firmy, która działa na 30 rynkach na świecie i jest wyceniana na ponad 100 mln dol., bracia Kacper i Jędrzej Szcześniakowie założyli DaftCode, zajmujący się uczeniem maszynowym, Karol Milewski jest twórcą serwisu Citydeal.pl, a dziś prezesem Prospect Polska. A Staszica kończyli również m.in. prof. Michał Kleiber, Ryszard Kapuściński, Allan Starski i Magda Umer. Podobnego zestawu mogłaby liceum pozazdrościć niejedna szkoła wyższa.
Staszic przed kilkoma dniami w rankingu Perspektyw zdobył pierwsze miejsce w Warszawie spośród wszystkich ogólniaków. W dniu ogłoszenia wyników dzwonię do dyrektor szkoły: Gratuluję.
– Och, dziękuję. Ale jednak w ogólnokrajowym rankingu spadliśmy z 2. na 3. miejsce – Regina Lewkowicz, dyrektor Staszica od 26 lat, jest zadowolona z tego, że liceum od lat należy do krajowej czołówki, ale wyraźnie szkoda jej tego spadku. Zapytana o absolwentów szkoły z radością mówi. – Ze wszystkich jestem dumna, głównie dlatego, że są mądrymi, a przede wszystkim dobrymi ludźmi. Dumna jestem z tych o znanych na świecie nazwiskach i z tych, którzy robią kariery naukowe, i z tych, co mają inne pomysły na dorosłe zawodowe życie. Cieszę się też z tego, że wielu naszych uczniów nauczyło się w szkole pokory, czego często brakowało im na starcie – dodaje i tłumaczy, że przecież do liceum często trafiają jako gwiazdy podstawówek czy gimnazjów, a w Staszicu takich jak oni jest wielu i trudno być najlepszym.
W samej szkole może trudno się przebić, ale poza nią absolwentom jest łatwiej. Na rynku nowych technologii, start-upów czy korporacji związanych z IT co chwilę pojawia się ktoś ze Staszicem w CV.
Staszic, dawny Gottwald, dawny Staszic
Ulica Herberta 2a. Paweł Chodaczek, jeden z absolwentów Staszica, podaje mi taki adres siedziby swojej firmy. Z taksówkarzem mamy spory problem, by trafić, bo zupełnie nie kojarzymy takiej ulicy. Na szczęście zna ją nawigacja i wiezie nas na warszawskie Powiśle. Tam jednak wita tablica: Kruczkowskiego. No tak, dekomunizacja nazw ulic, więc autora „Niemców” zastąpił autor „Pana Cogito”.
Podobnie było 27 lat temu w przypadku Liceum im. Gottwalda. Czechosłowacki patron za nic nie pasował do nowych demokratycznych czasów, a więc szkoła dostała nowe, lepiej dopasowane imię Stanisława Staszica. A raczej wróciła do swojego pierwszego patrona z 1906 r. Szkoła Realna, założona wtedy dzięki inicjatywie i zbiórce Stowarzyszenia Techników w Warszawie, dostała imię w 80. rocznicę śmierci wybitnego działacza oświeceniowego, filozofa, geografa i księdza. Wyjątkowy był nie tylko patron, lecz również to, że carskie władze zgodziły się, by w szkole uczono po polsku, a jedynie historia i geografia były wykładane po rosyjsku.
Szczególnie władze potraktowały szkołę także w połowie lat 60., gdy zgodziły się, by liceum – już wtedy noszące imię Klementa Gottwalda – zawiązało współpracę z Wydziałem Matematyki Uniwersytetu Warszawskiego. – Z tą inicjatywą wyszedł profesor matematyki Stanisław Mazur, wychowanek lwowskiej szkoły matematycznej Banacha. Profesor miał taki pomysł, by uczelnia szukała kandydatów uzdolnionych matematycznie i zaczęła z nimi pracę już na poziomie liceum. Wcześniej dyrektorem naszego liceum był Jan Zydler, wybitny matematyk i autor znanego do dziś podręcznika geometrii. Za jego czasów liceum zdobyło opinię szkoły bardzo dobrej, specjalizującej się w nauczaniu przedmiotów ścisłych – opowiada dyrektor Lewkowicz. – Ten edukacyjny eksperyment spodobał się władzom oświatowym miasta i tak od września 1967 r. uruchomiono specjalne klasy, w których zaczęto uczyć matematyki w sposób naprawdę bliski akademickiemu. Matematykę podzielono na dziedziny: geometrię, analizę matematyczną, rachunek prawdopodobieństwa i każdej z nich uczono jako osobnego, pełnoprawnego przedmiotu – dodaje.
Ten model szybko okazał się strzałem w dziesiątkę. Nowy profil, potocznie nazwany matexem, zaczął się cieszyć dużym zainteresowaniem kandydatów. Wprowadzono sprawdzanie predyspozycji matematycznych oraz specjalne zajęcia dla uczniów szkół podstawowych, którzy myśleli o nauce w matexach. Zajęcia takie odbywają się do dziś i nie pełnią one roli kursu przygotowawczego. Mają na celu uświadomienie kandydatom, jakimi metodami pracuje się w klasach matematycznych. – Początkowo na te zajęcia przychodziło po 100 uczniów i z czasem się wykruszali. Zostawało 20–30 osób. Profesor Jerzy Lisiewicz, jeden z pierwszych nauczycieli w tych klasach, mówił, że prowadzi zajęcia, by zniechęcić, aby zostali tylko naprawdę gotowi do ciężkiej pracy – dodaje dyrektor.
Liceum od początku współpracy z UW zaczęło wspierać uczniów wybitnie utalentowanych w naukach ścisłych. Nawet nie próbuję policzyć, ilu miało od tamtej pory olimpijczyków i medali w konkursach matematycznych i fizycznych. – Uczelnia oczywiście też ma z tej współpracy duże korzyści, ponieważ nasi absolwenci są świetnie przygotowani do studiowania, dobrze wiedząc, na czym polega akademicki tryb nauczania. To pokazuje, jak wiele korzyści może wynikać ze współpracy liceów z uczelniami wyższymi – tłumaczy Lewkowicz.
Staszic niezwykle poważnie traktuje ścisłą edukację. Legendą pedagogiki jest tam Stanisław Lipiński, wieloletni nauczyciel fizyki, inicjator festiwalu „Fizyka Wokół Nas”, w ramach którego uczniowie i absolwenci przygotowują pokazy fizyczne także dla młodzieży z niepełnosprawnością intelektualną czy z ośrodków wychowawczych. Lipiński opiekował się też przez 10 lat drużyną Turnieju Młodych Fizyków ze Staszica. Zespół pod jego kierunkiem z zawodów międzynarodowych dziewięć razy wrócił z medalami, w tym dwa razy ze złotym. Wykładowca zmarł w trakcie przygotowań do turnieju w 2012 r., ale młodzi staszicowcy wciąż udanie walczą w naukowych zawodach.
Szkoła biznesów
Wróćmy do przeszklonego wieżowca na ulicy Herberta. Mieści się w nim fundusz inwestycyjny należący do Pawła Chodaczka, 32-letniego przedsiębiorcy, który ze 157 mln zł majątku znalazł się na ułożonej przez „Wprost” liście najbogatszych polskich biznesmenów przed czterdziestką. Należy do niego nie tylko wspomniana firma zajmująca się nieruchomościami, ale przede wszystkim działa on na rynku nowych technologii. Jest współtwórcą sukcesów takich przedsiębiorstw jak Cloud Technologies (zajmuje się analityką big data) czy RTB House (specjalizuje się w reklamie internetowej). – Czy Staszic był ważny dla mnie i mojej kariery? Bardzo. Nie tylko jako szkoła dająca świetną edukację, lecz także jako miejsce, w którym mogłem poznać naprawdę zaangażowanych, pełnych pomysłów, ambicji ludzi. Do dziś z kolegami i koleżankami ze szkoły prowadzę biznesy, zatrudniam ich, współpracuję z nimi i jestem ich po prostu pewien. Wiem, czego musieli się nauczyć, jakie sito przejść. Obecnie mam wśród współpracowników kilkanaście osób z mojego liceum – opowiada Chodaczek i na dowód za chwilę do naszej rozmowy dołącza się dwójka jego kolegów z klasy, z którymi obecnie pracuje.
– My uczyliśmy się nie w matexach, tylko w mat-infach. Matexy to klasy dla prawdziwych nerdów, ludzi, którzy są głęboko zafascynowani matematyką. To właśnie oni najczęściej zdobywają medale w olimpiadach i później studiują matematykę – mówi Chodaczek. – Ja również miałem dokonania w olimpiadach, ale już gdy szedłem do liceum, wiedziałem, że z samej matematyki nie będzie dużych pieniędzy, więc nie skupiałem się tylko na nauce.
Opowiada, że pierwszy biznes dzięki nauce próbował zrobić w drugiej klasie. Nie do końca był udany, – Ministerstwo Edukacji Narodowej organizowało konkurs na grę edukacyjną. Przygotowaliśmy ją z kumplami z klasy i wygraliśmy. Nagrodą było 25 tys. zł. Ale nam jej nie wypłacono, bo zmienił się minister – mówi i dodaje, że to go nauczyło, że zawsze trzeba być przygotowanym na to, że biznes może się nie udać. Nawet jeśli ja wszystko zrobię dobrze, to czasem zachowania rynku są nieprzewidywalne.
Niemal w tym samym czasie jeden z jego klasowych kolegów – dziś pracuje razem z Chodaczkiem – założył własną firmę. – To był taki mały telekom. W mojej miejscowości nie było dobrego łącza. Zainwestowałem w nie 3 tys. zł i zacząłem zachęcać sąsiadów, by się do niego podłączyli, bym mógł za nie płacić.
Kolejny klasowy kumpel, Artur Wyrzykowski, kręcił filmy z ludźmi z klasy, organizował szkolne festiwale, a nawet miał na tyle duży tupet, że udało mu się na jeden z nich zaprosić Allana Starskiego i Andrzeja Wajdę. Obu powiedział, że ten drugi przyjedzie. – Nie byłem idealnym piątkowym uczniem. Czasem musiałem walczyć o dwóje, bo miałem ważniejsze zajęcia niż nauka. To była szkoła z tłumem indywidualistów, więc by się wyróżnić, trzeba było robić coś specjalnego. Ale szkoła dawała wsparcie. Sam profesor Lipiński pożyczał mi kamerę – wspomina.
Inny absolwent, Kacper Szcześniak, do Staszica poszedł w 2000 r., Jędrzej, jego młodszy brat, pięć lat później. – To było oczywiste, że też tam będę się uczył. Nasi rodzice też skończyli Gottwalda i co więcej, tam się poznali – opowiada nam Jędrzej. Obaj z bratem skończyli klasy matematyczno-informatyczne i obaj jeszcze w czasie nauki kombinowali z pierwszymi pomysłami na biznes. – Podczas prowadzenia szkolnego węzła radiowego tworzyłem pierwsze serwisy internetowe. Oczywiście to podczas studiów, w moim przypadku informatyki na UW, a Kacpra na Politechnice Warszawskiej, rozwinęliśmy programistyczne umiejętności, ale to Staszic rozbudzał te zainteresowania – dodaje.
Serwis dla skarbówek
– Nauczyciele niby mniej nas piłowali niż matexy, ale i tak cały czas podkreślali, że jesteśmy „intelektualną plażą” i jak wiele jeszcze przed nami, by osiągnąć to, co słynni absolwenci – wspominają byli uczniowie Staszica.
To rozbudzało ambicje. Bartek Romański, którego Chodaczek poznał jeszcze w podstawówce podczas olimpiady, założył serwis Funtest.pl z quizami. W najlepszym momencie wchodziło na niego 300 tys. osób miesięcznie, a on na pierwszym roku studiów miał z tego całkiem porządny zastrzyk gotówki.
Chodaczek pod koniec liceum wystartował z serwisem Maturalny.pl, bo sam szykując się do matury, bardzo stresował się językiem polskim i wiedział, jakich materiałów do nauki brakuje. – Zarabiałem na nim kilka tysięcy złotych miesięcznie. Ale szybko stwierdziłem, że to jest dobre tylko na start. Z kumplem ze Staszica Krzysztofem Pietrykiem widzieliśmy, jak rozwija się Allegro, więc założyliśmy firmę AdPilot, która stworzyła specjalny program do przeszukiwania archiwalnych aukcji. Miało to służyć głównie klientom serwisu do porównywania swoich transakcji, ale krótko po jego uruchomieniu zadzwonił do mnie urzędnik izby skarbowej i zapytał o możliwość zaawansowanego przeszukiwania archiwum w celu zidentyfikowania sprzedawców uchylających się od płacenia podatków – wspomina.
Tak powstała Allekontrola, złożona z 15 mechanizmów wyszukiwania. Projekt wykorzystywały nie tylko skarbówki, lecz także inne służby. Równolegle Chodaczek obserwował rynek reklamy internetowej i jego skuteczność. Kilka lat temu nie był jeszcze zautomatyzowany, wymagał zatrudniania ogromnej rzeszy ludzi. RTB House, którego współtwórcami obok Chodaczka są Romański i kolejny staszicowiec Robert Dyczkowski, powstał w 2012 r., by wprowadzić nowe rozwiązania i zamiast masowych ogłoszeń dać reklamy dopasowane do odbiorcy. Dziś firma jest w trójce największych przedsiębiorstw zajmujących się marketingiem behawioralnym, zatrudnia 300 osób i ma biura w ośmiu krajach.
Dla Wyrzykowskiego film był ważniejszy niż matematyka czy fizyka. Tak się na niego uparł, że studiował reżyserię w Warszawie i scenopisarstwo w Łodzi. Lecz i on ma żyłkę biznesmena, a wykształcenie ścisłe przydało mu się w rozwoju firmy. – Dziesięć lat temu założyłem firmę, która zorganizowała pierwszą w Polsce zbiórkę crowdfundingową na film krótkometrażowy „Wszystko” z Antonim Pawlickim i Martą Żmudą Trzebiatowską. Udało nam się. Ale pieniędzy ze zbiórki starczyło tylko na zdjęcia, ale nie na postprodukcję. Z kolegą z klasy zacząłem robić zwiastuny filmowe i założyłem kreatywne studio filmowe robiące reklamy czy animacje – opowiada. Dziś zespół Artcore liczy 20 osób.
Bracia Szcześniakowie tuż po skończeniu studiów młodszego postanowili połączyć siły i umiejętności. Ich firma DaftCode początkowo zajmowała się produkcją oprogramowania oraz aplikacji internetowych. Szybko jednak zaczęła się rozwijać w grupę, w której jest kilkanaście przedsiębiorstw: agencje sprzedaży reklamy, tworzące oprogramowanie, specjalizujące się w płatnościach internetowych, drukiem 3D czy nawet Nethon, firma skupiająca się na wykorzystaniu big data i uczenia maszynowego do wdrażania mechanizmów wykrywających oszustwa finansowo-komputerowe. – Cały czas natrafiamy w pracy na ludzi po Staszicu. Współpracują z nami jako partnerzy czy klienci, ale także ich zatrudniamy. To, co ich wyróżnia na naszym pokładzie, to nieszablonowy sposób myślenia oraz silne zaangażowanie się w działania edukacyjne, jakie realizujemy. Prowadzimy specjalne cykle edukacyjne na UW, SGH, Politechnice i Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych. Rocznie kończy je około tysiąca osób i bardzo często prowadzącymi są właśnie absolwenci Staszica – dodaje Szcześniak.
Nie bez powodu bohaterami tego tekstu są sami absolwenci zwykłych klas ze Staszica. Ci po matexach są zazwyczaj mniej widoczni. Przynajmniej biznesowo. Po szkole częściej zamykają się w uczelnianych murach i skupiają na pracy naukowej.
– To nie jest tak, że wszyscy nasi absolwenci decydują się na karierę w dziedzinach ścisłych i przyrodniczych. Ale rzeczywiście, większość, około 90 proc., wybiera kierunki związane z matematyką, informatyką, fizyką i obecnie medycyną. Medycyną, bo przecież mamy w szkole nie tylko matexy – Lewkowicz tłumaczy, że liceum chce zachować specjalizację ścisłą, ale pragnąc zachęcić uczniów zainteresowanych nie tylko matematyką, poszerzyło ofertę o klasy matematyczno-informatyczne i matematyczno-przyrodnicze, czyli zestaw, który w anglosaskim nazewnictwie nazywa się STEM (Science, Technology, Engineering, Mathematics).
Ale choć dyrektorka nie przyzna tego oficjalnie, to właśnie uczniowie matexów są szkolną elitą. Wystarczy spojrzeć do szkolnej gazetki. Artykuł o losach absolwentów ze szczegółowymi statystykami. Kilka wywiadów z naukowcami i doktorantami prestiżowych uczelni. Wszyscy po matexach. To oni zapewniają szkole tak wysokie miejsce w rankingach, w których liczba olimpijczyków jest ważnym elementem punktacji.
Licealne bluszcze
– Staszic? To taka elitarna szkoła. Zawsze taka była i zawsze patrzyło się na uczniów tam chodzących trochę tak jak na inny świat. Jakimi samochodami przywożą ich rodzice, jakie mieli nowinki technologiczne – wzdycha menedżer jednej z największych korporacji IT na świecie, który w jej polskim oddziale pracuje blisko ćwierć wieku. – Ale proszę mnie źle nie zrozumieć, to nie zawiść przeze mnie przemawia, a raczej to, iż ewidentnie już na poziomie liceum widoczne było, że tam się wykuwają przyszłe inteligenckie kadry, naukowcy, biznesmeni dla branży technologicznej. Taka licealna elita – dodaje.
Tak jest nie tylko w Warszawie. Od lat 90. zaczęła się budować silna czołówka najbardziej elitarnych szkół średnich. Każde większe miasto ma licea, których ukończenie daje absolwentowi niemal pewne wejście na najlepsze uczelnie, niezłą siatkę znajomości na przyszłe lata, a często również podstawy do zakładania prężnych biznesów. Tak jak w Stanach Zjednoczonych funkcjonują najlepsze uczelnie wyższe nazywane Ligą Bluszczową, tak i u nas wyrosła mała licealna liga.
Tym, co łączy te szkoły, jest model testowany od pół wieku na Ochocie: bliska współpraca z uczelniami. – To jest rzeczywiście wyraźny trend. Najlepsze szkoły średnie szukają oparcia na uczelniach i zarazem te, które współpracują z uniwersytetami czy politechnikami, pną się w rankingach. Mają najwięcej olimpijczyków, najlepsze wyniki matur czy procent absolwentów kontynuujących naukę w szkołach wyższych – potwierdza Anna Wdowińska, ekspertka Perspektyw, które ranking szkół przygotowują od dwóch dekad.
Spójrzmy na pierwszą piątkę tegorocznego zestawienia. Na pierwszym miejscu słynne już XIII Liceum ze Szczecina. Powstało zaledwie w 1991 r., ale od razu z niezłym pomysłem, bo na mocy porozumienia rektora Uniwersytetu Szczecińskiego i lokalnego kuratora oświaty. Co dawało porozumienie? Pracownicy naukowi US sprawowali merytoryczną opiekę nad kołami przedmiotowymi w liceum, niemal od początku szkoła miała stały, bezpłatny internet, a sześciu najlepszych absolwentów „Trzynastki” automatycznie zostawało przyjętych na wybrane przez siebie kierunki studiów na US. Tak było do 2011 r., kiedy patronat nad szkołą przejęła Politechnika Warszawska i nasilono nacisk na nauki ścisłe. Efekt: szczecińska placówka zajęła pierwsze miejsce w rankingu 20-lecia szkół średnich.
Drugie miejsce na tegorocznej liście zajmuje Liceum Akademickie w Toruniu. Jeszcze młodsze od szczecińskiego, bo ledwie 20-letnie, i blisko związane z Uniwersytetem Mikołaja Kopernika. Zanim ruszyło, przez trzy lata opracowywano zasady i eksperymentalny program edukacyjny. Toruńska szkoła od razu pomyślana była jako miejsce dla wybitnie uzdolnionych uczniów, a swoją tradycją nawiązywała do działającego od XVI w. Gimnazjum Akademickiego oraz powołanego przy Uniwersytecie Wileńskim Państwowego Liceum im. Śniadeckich. Ta eksperymentalna placówka (liceum i gimnazjum razem) kierowana przez UMK przez dekadę prowadziła specjalny tryb nauki. Skrócony o rok, więc uczniowie zdawali maturę po 5 latach nauki. Zadziałało. Szkoła poszybowała w górę w rankingach i zaczęli do niej ściągać uczniowie z całego kraju. Aż 60 proc. licealistów jest spoza Torunia.
Kolejne miejsca w rankingu też okupują licea współpracujące z uczelniami. Trzecie to Staszic, na czwartym jest V LO w Krakowie im. Andrzeja Witkowskiego, współpracujące z Uniwersytetem Jagiellońskim, dzięki czemu część zajęć odbywa się na uczelni. Na piątym miejscu jest zaś III Liceum Ogólnokształcące im. Marynarki Wojennej RP w Gdyni. Już w 1991 r. utworzono w nim specjalne uniwersyteckie klasy matematyczno-informatyczne, dwa lata później pierwsze w Polsce klasy o profilu matury międzynarodowej – International Baccalaureate z wykładowym językiem angielskim, a w 1998 r. placówka podpisała umowę o współpracy z Uniwersytetem Gdańskim.
– Nie tylko szkoły ze ścisłej czołówki uczą w ten sposób. Spektakularnym przykładem jest Publiczne LO Politechniki Łódzkiej. Choć istnieje dopiero 10 lat, awansuje w bardzo szybkim tempie i już jest najlepszą szkołą w województwie – zauważa Wdowińska. – To kolejny przykład, jak wiele daje powiązanie edukacji średniej z akademicką. Kontakt z uczelniami wyższymi, nowe wyzwania, to, że dziś wielu uczniów jest znacznie bardziej świadomych świata, stawia przed nauczycielami nowe wyzwania. Nowy typ nauki powinien być bliższy dyskusjom akademickim – Wdowińska tłumaczy, jakie korzyści z takiej kooperatywy ze światem uniwersyteckim mają uczniowie szkół średnich. – Nie mówiąc już o możliwości korzystania z bibliotek czy laboratoriów. Ale i uczelnie zyskują. Oczywiście lepiej przygotowanych studentów, ale i wgląd w młodszy świat, odkostnienie. Obie strony wygrywają – podsumowuje. I choć zastrzega, że to nie jest model dla każdego liceum, to jednak ewidentnie pomaga budować polską licealną ligę bluszczową.
Warszawski eksperyment sprzed 50 lat można więc uznać za trafiony. Co było do udowodnienia.