Choć jestem zagorzałym zwolennikiem zakazu handlu w niedzielę, to notorycznie w ten dzień robię zakupy. Na początku każdego tygodnia jestem pewny, że tym razem nie złamię danej sobie obietnicy, niestety moja nadzieja rozwiewa się w piątek oraz sobotę, gdy nie udaje mi się wygospodarować czasu na sprawunki. I zawsze kończy się tak, że w niedzielę odwiedzam pobliski sklep.
/>
Jak to możliwe, że racjonalny podobno homo sapiens nie potrafi wymusić na sobie założonego zachowania? A przecież nie jestem wyjątkiem, a zakupy w niedzielę są jedną z moich bardziej błahych słabości. Wielu ludzi na całym świecie codziennie zmaga się z faktem, że nie potrafią zrealizować tego, co sobie założyli i czego jeszcze przed chwilą byli pewni. Ktoś przez cały tydzień jest święcie przekonany, że już nigdy nie weźmie papierosa do ust, a w piątkowy wieczór ze znajomymi mechanicznie wypala całą paczkę. Ktoś inny w styczniu kupuje karnet na siłownię, będąc pewnym, że do wiosny wyrzeźbi sylwetkę, tymczasem w kwietniu orientuje się, że był tam trzy razy. Bez wątpienia matka natura poskąpiła nam silnej woli i zamknęła nas w zaklętym kręgu pokus i instynktów.
Co gorsza, ta silna wola jest rozdzielona między nas nierówno. A jej zasób jest jednym z najważniejszych czynników wpływających na poziom zarobków, a więc także różnice w dochodach. Inaczej mówiąc, nierówny podział silnej woli bezpośrednio wpływa na porządek społeczny.
Pułapki i pokusy
Rzekoma racjonalność człowieka jest podważana niemal na każdym kroku. Nasz mózg nas zawodzi, co przejawia się w błędach poznawczych, które opisał ekonomiczny noblista Daniel Kahneman w „Pułapkach myślenia”. Mamy skłonność do przeceniania prawdopodobieństwa wystąpienia nagłaśnianych zjawisk – tak więc dużo bardziej boimy się kataklizmów oraz katastrof niż zawału serca, choć ten drugi grozi o wiele bardziej. Mamy tendencję do zakotwiczania sądów w najbliższym otoczeniu, przez co prezes banku oszacuje średnią krajową płacę na kilkanaście razy wyższym poziomie, niż zrobiłaby to nauczycielka – oczywiście jeśli nie znają danych. Cechuje nas także nadmierny optymizm – w jednym z eksperymentów zapytano studentów w USA o to, jak będą się kształtować ich wyniki w odniesieniu do reszty grupy. Zaledwie 5 proc. z nich uznało, że będą one niższe od średniej. Jednak błędy poznawcze tak naprawdę są tylko małym piwem przy naszych popędach – największym wrogu racjonalności.
Richard Thaler, ubiegłoroczny zdobywca Nobla z ekonomii, w książce „Impuls” opisał jedno ze zdarzeń, które wpłynęło na jego zainteresowanie ekonomią behawioralną. Na początku kariery zorganizował niewielką domówkę dla znajomych ekonomistów. Na początek poczęstował ich orzeszkami, które miały być przystawką przed daniem głównym. Ale goście tak ochoczo pałaszowali orzeszki, że Thaler – obawiając się, że nie będą już w stanie niczego więcej skosztować – zabrał im je. Najciekawsza była reakcja gości – uznali, że postąpił słusznie. Ale jak to? Ekonomiści zgodzili się, że ograniczenie wyboru, stan z mniejszą liczbą opcji, jest lepszy? Najwyraźniej nawet eksperci zdają sobie sprawę, że nasz wpływ na podejmowane przez nas wybory jest co najwyżej przeciętny.
Wynika to z faktu, że składają się na nas dwie różne postacie – planista oraz sprawca. Pierwsza osobowość patrzy na życie długoterminowo oraz dba o rozsądne wybory. Ta druga często się nimi nie przejmuje. A to sprawca realizuje to, co planista naiwnie wymyślił. Tak więc kontrola sprawcy to tajemnica samokontroli. Musimy narzucić sprawcy takie ograniczenia, które zmuszą go do działania zgodnie z tym, co postanowił planista.
Samokontrola daje zarobić
Osoby mające silniejszą samokontrolę lepiej sobie radzą w życiu zawodowym, czyli często osiągają wyższe dochody. Potrafią mocniej koncentrować się na nauce, więc osiągają sukcesy. Dzięki temu trafiają na bardziej renomowane uczelnie, zaś potem znajdują dobrze płatne prace. Większa kontrola nad skupieniem uwagi pomaga być bardziej produktywnym, a zdolność do nieodkładania rzeczy na później pozwala im rzetelniej wykonywać obowiązki. Pracownik z wysoką samokontrolą to skarb, na który pracodawca nie powinien skąpić.
Angela Duckworth, profesor psychologii z Uniwersytetu Pensylwanii, w książce „Upór” twierdzi wręcz, że to nie talent, lecz wytrwałość jest głównym czynnikiem zawodowego sukcesu. Nadmierny talent może nawet przeszkodzić – obdarzeni nim uczniowie nie muszą dawać dużo z siebie, przez co często osiadają na laurach – i wpadają w pułapkę talentu, tak jak kraje bogate w ropę czy gaz ziemny (np. Rosja) wpadają w pułapkę uzależnienia gospodarki jedynie od zasobów surowców naturalnych. Tymczasem mniej utalentowani od początku oswajają się z ciężką pracą, dzięki czemu kształtują w sobie kontrolę. Duckworth doszła do tych wniosków, nauczając w szkole w niezamożnej nowojorskiej dzielnicy Lower East Side, a potwierdził je eksperyment, który przeprowadziła w elitarnej wojskowej akademii West Point. Nauka rozpoczyna się tam od dwumiesięcznego kursu „Beast” (Bestia), który odsiewa jedną piątą kadetów. Robiąc im wcześniej test na upór, Duckworth z dużym prawdopodobieństwem mogła wskazać, kto pokona „Bestię”, a kto jej ulegnie.
Najsłynniejszy eksperyment sprawdzający znaczenie silnej woli to test marshmallow, który przeprowadził Walter Mischel. Kierowani przez niego badacze wystawiali przedszkolaków na ciężką próbę – kładli przed nimi słodką piankę, mówiąc, że jeśli jej nie zjedzą, po pewnym czasie dostaną dwie. Część dzieci zjadała słodycze, innym udawało się dotrwać do końca testu. Początkowo sprawdzian miał być jedynie analizą sposobów radzenia sobie z tego typu wyzwaniami wśród najmłodszych. Jednak po kilkunastu latach badacze sprawdzili, jak sobie radzą dorośli już uczestnicy tego testu. Okazało się, że najlepsza 1/3 przeciętnie osiąga wyraźnie wyższe wyniki egzaminu SAT (egzamin po amerykańskiej szkole średniej) od najsłabszej 1/3 uczestników badania z marshmallow.
Wydawałoby się, że to dobra informacja. Skoro to silna wola jest tajemnicą sukcesu, to każdy może go osiągnąć, nawet jeśli nie ma wybitnych zdolności. Ale nic bardziej błędnego. Umiejętność poskramiania samego siebie to zdolność jak każda inna. Jedni mają ku niej więcej predyspozycji, inni dużo mniej. Co więcej, samokontroli człowiek uczy się przede wszystkim w dzieciństwie, więc zależy ona od kulturowego kapitału rodziców. A mają oni bardzo różne umiejętności przekazywania wiedzy i nauczania zachowań, na co nie mamy przecież żadnego wpływu.
Rodzice dysponujący wysokim kapitałem kulturowym, a więc wykształceniem oraz rozbudowanymi sieciami społecznymi, najczęściej mają też wysoką samokontrolę. Mogą więc od najmłodszych lat dawać przykład swoim pociechom, jak poskramiać popędy i oswajać stres w wymagających sytuacjach. Dzieci z rodzin o niskim kapitale kulturowym nie mają od kogo się tego nauczyć – a wśród rówieśników często mają kolegów z podobnymi problemami – więc wchodzą w okres szkolny i potem na rynek pracy, nie mając uporządkowanych relacji na linii planista – sprawca. Są więc na zdecydowanie gorszej pozycji niemalże od początku życia.
Kapitał kulturowy rodziców wszędzie na świecie jest bardzo istotnym czynnikiem wpływającym na nierówność szans. W Polsce ma on szczególnie duże znaczenie. Wskazał na to Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju w Transition Report 2016, według którego kapitał kulturowy rodziców odpowiada aż za 68 proc. nierówności szans w naszym kraju. Był to najwyższy wskaźnik ze wszystkich krajów postkomunistycznych (bo takie badane są w tym raporcie).
Na ogromny wpływ rodziców na rozwój silnej woli wskazują także Mischel i Duckworth. Mischel skupia się na nauczaniu najmłodszych strategii samokontroli. Rodzic może więc instruować dziecko, w jaki sposób odwracać uwagę od pokusy i zająć się czymś innym. Może też je uczyć konsekwencji własnych czynów oraz stopniować stawiane przed nimi wyzwania. Ale najważniejszą kwestią jest dawanie przykładu. Zgodnie ze starą regułą „dziecko niechętnie słucha rodziców, ale bardzo chętnie je naśladuje”, najskuteczniejszym sposobem nauczenia młodego człowieka samokontroli jest dawanie świadectwa – pokazywania mu, w jaki sposób radzić sobie ze stresem czy odmawiać sobie przyjemności. Duckworth skupia się raczej na zarażeniu dziecka jakimiś pasjami oraz stworzeniu mu możliwości ich rozwijania. Ponieważ to rozwijanie pasji jest najlepszym sposobem wypracowania wytrwałości. Pisze więc, że „najbardziej utytułowani pływacy niemal zawsze mieli rodziców interesujących się sportem i zarabiających na tyle dobrze, by płacić za treningi, wozić dziecko na zgrupowania oraz zapewnić mu stały dostęp do basenu”.
Sprawca przed tablicę
Nasza silna wola jest jednym z najważniejszych czynników sukcesu, co wcale nie musi być dobrą wiadomością. W końcu samokontrola jest nierówno dystrybuowana. Świat zaludniają przeróżne przypadki w tym względzie – od alkoholików i narkomanów po tybetańskich mnichów. Nie każdy z nas ma naturalne predyspozycje, by stać się ascetą albo skutecznie walczyć ze stresem. Nie każdy z nas miał też rodziców, którzy byli w stanie nauczyć nas kontrolowania naszego wewnętrznego sprawcy.
Tymczasem poza domem rodzinnym młody człowiek właściwie nie ma gdzie się samokontroli nauczyć. Szkoła tego problemu zupełnie nie dostrzega. Nauczyciele godzinami tłuką do głów uczniów informacje z biologii czy geografii, tymczasem zajęć z samokontroli nie ma. A przecież to umiejętność, którą trzeba ćwiczyć. Oczywiście szkoły zatrudniają pedagogów, którzy zajmują się trudniejszymi przypadkami, jednak ci wchodzą do gry najczęściej dopiero wtedy, gdy już uczeń nabroi. Zresztą, jak zauważyła Klara Klinger w świątecznym Magazynie DGP, aż 44 proc. skontrolowanych przez NIK szkół nie zatrudnia pedagoga ani psychologa na odrębnym etacie. O metodycznym nauczaniu samokontroli na zajęciach lekcyjnych w ogóle nie ma mowy.
A więc zupełnie przemilczamy znaczenie zasobu, który jest jednym z najważniejszych czynników tworzenia nierówności ekonomicznych. Redystrybuujemy pieniądze przez świadczenia socjalne, wiedzę przez publiczne szkolnictwo i zdrowie przez publiczną opiekę medyczną, a samokontrola leży odłogiem. Ten, kto nie miał szczęścia się jej nauczyć, o zamożności może zapomnieć. Czas, by szkolnictwo zaczęło również wyrównywać szanse w zakresie kontrolowania własnego sprawcy. Skoro w szkołach mogą być lekcje przedsiębiorczości, to spokojnie można zorganizować dużo bardziej istotne lekcje z samokontroli.