Czy polskie uczelnie powinny być zarządzane jak Harvard? Czy studenci mają płacić za studia? Ustawa 2.0 to krok milowy dla szkół wyższych czy zaledwie kroczek? Takie tematy poruszyli uczestnicy debaty pt. „Nowoczesne zarządzanie uczelniami i kształcenie studentów” zorganizowanej wspólnie przez Ministerstwo Nauki oraz DGP.

Marzy nam się, by polskie uczelnie znalazły się w gronie tych najwyżej ocenianych w światowych rankingach. Zdarza nam się zagapić na amerykański Harvard czy Stanford. Ale zapominamy, że za oceanem szkoła wyższa traktowana jest zupełnie inaczej niż nad Wisłą - niczym korporacja, która ma dostarczać konkretny produkt i pobierać opłaty od tych, którzy chcą z jej usług skorzystać. Jak więc zarządzać polskimi uczelniami, by zrobić z nich naukowe perły? O propozycjach dotyczących tej kwestii, które znalazły się w Ustawie 2.0, zwanej Konstytucją dla Nauki, rozmawiano w czasie debaty w redakcji Dziennika Gazety Prawnej.

- Amerykanie uważają, że uniwersytet jest takim samym przedsiębiorstwem jak zakład szewski. Co prawda, ma inną misję, inne cele i zadania, nie mniej jest to przedsiębiorstwo. Skoro tak, to musi być dobrze zarządzane, a zatem selekcja głównego dowodzącego tym przedsiębiorstwem jest bardzo ważna. Ale jeżeli nawet wybierzemy dobrego szefa, to musi on być w jakiś sposób kontrolowany – tłumaczył prof. Andrzej Rabczenko, doradca prezydenta Pracodawców RP, który przekonywał, że do zarządzania uczelnią należy wciągnąć jej beneficjentów. Czyli tych, którzy korzystają z efektów działania szkół wyższych, zatrudniając u siebie czy korzystając z wiedzy wykształconych przez nie absolwentów.

Stąd blisko jest do traktowania uczelni jak korporacji biznesowej, gdzie produktem są wysoko wykwalifikowani specjaliści. Taki model, chociaż sprawdza się za Oceanem – amerykańskie uczelnie są notowane bardzo wysoko w rankingach – w Polsce jest niemożliwy do wprowadzenia. Dlaczego?

Przede wszystkim wymagałby pobierania od wszystkich studentów czesnego. A na to nie pozwala obowiązująca konstytucja. Mało tego – ustawa precyzuje, za co szkoła wyższa może inkasować pieniądze od studentów. Uniwersytety czy politechniki są i będą więc (przynajmniej na razie) finansowane ze środków publicznych. To zaś oznacza, że na liście wymagań wysoko znajduje się społeczna odpowiedzialność nauki.

Ustawa 2.0 chce ten cel osiągnąć, zmieniając sposób zarządzania uczelniami. Po pierwsze: powstanie zupełnie nowy organ – rada uczelni. I choć jej członków wybierze ciało najbliższe uczelni, a więc jej senat, w jej szeregach w większości zasiądą ludzie spoza murów szkoły. Znaleźć się ma również miejsce dla przedstawiciela studentów.

Czym zajmować się ma rada uczelni? Przede wszystkim wytyczeniem długofalowej strategii rozwoju. Wymyśleniem roli, w jakiej dana szkoła wyższa widzi się na edukacyjnej mapie Polski (ale nie tylko). Bieżące zarządzanie spadnie na barki rektora, który jednak dostanie do rąk większą władzę. Tak, by moloch, jakim jest uczelnia, stał się bardziej sterowny. Misja wskazania osoby, która podejmie się takiego zadania, należeć będzie do rady uczelni.

Czy to wszystko sprawi, że polskie uczelnie poszybują w górę w światowych rankingach? Na pewno tego życzyliby sobie twórcy Ustawy 2.0, środowisko akademickie, jak również studenci. Ale wiceminister nauki prof. Łukasz Szumwski wskazał cel zdecydowanie nadrzędny: Celem reformy jest przede wszystkim stworzenie systemu, który jest przyjazny i bezpieczny dla studenta i badacza. Taki, który nie jest opresyjny, ponieważ uniwersytet nie ma być wieżą z kości słoniowej, nie potrzebujemy nadmiernych regulacji i biurokracji. Uczelnia ma zapewnić wolność badań i stabilność finansowania.

Czy ustawa 2.0, którą zaproponowało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, rozwiąże obecne problemy związane z zarządzaniem uczelniami?
prof. Łukasz Szumowski wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego / Dziennik Gazeta Prawna
Prof. Łukasz Szumowski
Uważam, że projekt ustawy 2.0 mógłby zawierać propozycje idące jeszcze dalej. Jednak nasz projekt nazywany też Reformą inną niż wszystkie czy Konstytucją dla nauki, był przez ostatni rok wypracowywany w porozumieniu ze środowiskiem akademickim. Zatem nie jest to projekt wyłącznie ministerstwa, który powstał w zaciszu gabinetów, tylko również propozycja przedstawicieli uczelni. To konsensus między oczekiwaniami zmian a tradycją akademicką.
prof. Jerzy Woźnicki przewodniczący Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego / Dziennik Gazeta Prawna
Prof. Jerzy Woźnicki
Warto zacząć od próby spozycjonowania polskiego szkolnictwa i nauki na tle innych krajów. Z raportu grupy U21 wynika, że polskie szkolnictwo wyższe zajmuje 31. miejsce. Dla porównania, wg. bazy Scopus, polska nauka jest na 19. pozycji. Aby pokazać, jaka jest ogólna pozycja Polski w świecie, należy to zestawić z PKB. Pod tym względem zajmujemy 24. miejsce. To oznacza, że wykazujemy się całkiem dobrą efektywnością badań naukowych, albowiem biorąc pod uwagę nakłady, uzyskujemy niezłe rezultaty – 19. miejsce na świecie wyprzedza pozycję gospodarczą Polski. Natomiast rzeczywiście szkolnictwo wyższe zostało z tyłu i widać, że konieczny jest tutaj większy postęp. Trzeba zastanowić się, co zrobić, aby znaleźć rozwiązanie tego problemu, aby uczelnie poprawiły swoją międzynarodową pozycję i awansowały w światowych rankingach. Przy obecnych, niskich od lat, nakładach na szkolnictwo wyższe, trzeba próbować poprawiać efektywność wykorzystania środków, z czym wiąże się problem zarządzania uczelniami. Potrzebne są pewne zmiany w tym zakresie, ale przy zachowaniu równowagi między wymogami profesjonalizmu kadry zarządczej, wpływem na uczelnię wspólnoty akademickiej oraz spojrzeniem na uczelnię z zewnątrz. Te oczekiwania próbują spełniać zmiany zaproponowane w ustawie 2.0. Wśród nich wymienić trzeba m.in. zmianę sposobu wskazywania kandydatów na rektora oraz nowy organ – radę uczelni. Jej skład w ponad 50 proc. będą stanowiły przygotowane profesjonalnie osoby spoza uczelni, ale członkowie rady będą wyłaniani przez senat, czyli wspólnotę akademicką. To fundamentalna zmiana, która zdaniem wielu jest warunkiem powodzenia tej reformy.
Zaletą ustawy 2.0 jest również to, że zwiększa kompetencje rektora. Jednocześnie rada uczelni powinna działać, aby mu pomóc, a nie z nim walczyć lub rywalizować z senatem. Sam rektor będzie miał też duży wpływ na wybór jej członków jako przewodniczący senatu uczelni. Mądremu rektorowi będzie zależało na wykreowaniu rady tak, aby stała się ona dla niego pewną opoką w procesie wprowadzania zmian w szkole wyższej. Za kluczowe uważam także uchwalanie strategii uczelni przez radę. Powinny określać nie to, co zrobić, aby się upodobniać do innych uczelni, ale aby się od nich odróżniać i tym sposobem się wyróżniać. Rada pozwoli uzyskiwać na to spojrzenie z zewnątrz.
Marek Konieczny dyrektor biura prawnego Parlamentu Studentów Rzeczypospolitej Polskiej / Dziennik Gazeta Prawna
Marek Konieczny
Obecnie brakuje biznesowego podejścia do szkolnictwa wyższego, zarówno w kwestii kształcenia studentów, jak i zarządzania uczelnią. System szkolnictwa wyższego jest bardzo skostniały. Nie ma menedżerów. Brakuje m.in. myślenia o tym, jak pozyskać pieniądze z innych źródeł niż z dotacji z budżetu państwa, jak łączyć biznes i otoczenie zewnętrzne. Niestety, często studenci są traktowani jak zło konieczne, a nie jak podmiot i główny beneficjent czy interesariusz kształcenia na uczelni. Dlatego dobrze, że w radzie będzie zasiadał także przedstawiciel studentów. Największa grupa społeczności akademickiej musi być reprezentowana, a jej zdanie powinno być kluczowe w zarządzaniu uczelnią. Studentom najbardziej zależy na podnoszeniu jakości kształcenia i efektywnym działaniu uczelni, bowiem to oni są beneficjentami procesu kształcenia. Popieramy więc zaproponowane w ustawie 2.0 rozwiązanie.
W radzie musi być również reprezentowane otoczenie zewnętrzne, czyli przedstawiciele biznesu. Przedstawiciele pracodawców, jako pośredni beneficjenci procesu kształcenia, również powinni zasiadać w radach i uczestniczyć w tworzeniu programów studiów. Powinni także brać udział w ewaluacji i wskazywać, które kompetencje absolwentów są potrzebne i jak efektywnie uczyć studentów.
Jednak powodzenie tej reformy jest przede wszystkim w rękach środowiska akademickiego. Od decyzji senatu bowiem będzie zależało, kto zasiądzie w radzie, czy np. tylko osoby, które pozornie będą reprezentowały głos otoczenia społeczno-gospodarczego i nic nowego nie wniosą.
Nie zmienia to faktu, że rozwiązanie zaproponowane przez resort jest słuszne i otwiera możliwości wprowadzenia nowego systemu zarządzania uczelnią, bardziej menedżerskiego i otwartego na zewnętrzne grupy. Dużo jednak ostatecznie zależy od profesorów. Musi się zmienić ich nastawienie.
Obecnie problemem jest również to, że zarządzanie na uczelniach jest rozdrobnione. Ustawa 2.0 wzmacnia pozycje rektora. To on stanie się odpowiedzialny za zarządzenie. Zgodnie z propozycją ministerstwa to jednak ostatecznie szkoły wyższe będą decydowały o swojej strukturze. Jeżeli zadecydują o pozostawieniu obecnej, czyli podziału na wydziały, to się nic nie zmieni. Ustawa 2.0 nie rozwiąże zatem wszystkich problemów, ale na pewno jest dobrym wyznacznikiem.
prof. Andrzej Rabczenko doradca prezydenta Pracodawców RP / Dziennik Gazeta Prawna
Prof. Andrzej Rabczenko
Spędziłem wiele czasu studiując system uczelni amerykańskich, który głównie polega na braku systemu (konstytucja USA nie zezwala na ingerencję państwa w edukację). Uczelnie te wraz z brytyjskim Oxford i Cambridge w światowych rankingach zwyciężają we wszystkich zestawieniach. Na czym więc polega tajemnica uczelni amerykańskich? Przede wszystkim na tym, że Amerykanie uważają, że uniwersytet jest takim samym przedsiębiorstwem jak zakład szewski. Co prawda, ma inną misję, inne cele i zadania, nie mniej jest to przedsiębiorstwo. Skoro tak, to musi być dobrze zarządzane, a zatem selekcja głównego dowodzącego tym przedsiębiorstwem jest bardzo ważna. Ale jeżeli nawet wybierzemy dobrego szefa, to musi on być w jakiś sposób kontrolowany. Dlatego potrzebne są trzy elementy w zarządzaniu uczelniami: rada, rektor i środowisko. W uczelniach amerykańskich, w ich radach, nie zasiadają przedstawiciele środowiska akademickiego, bowiem uczelnia jest dla społeczności, a nie dla siebie samej. Rada uczelni składa się z przedstawicieli interesariuszy. Członek rady nie może mieć żadnego formalnego związku z uczelnią. Zasiadają więc w nich szefowie kancelarii prawniczych, korporacji, przedsiębiorcy itd., czyli przedstawiciele tych grup społecznych, które odbierają „produkt”. A produktem uczelni są wysoko wykwalifikowani absolwenci, a także ekspertyzy i opracowania, które można potem zastosować w praktyce.
Kolejnym elementem, którego u nas prawie nie ma, są akredytacje. Mamy co prawda Polską Komisję Akredytacyjną, jednak praktycznie nie istnieją komisje środowiskowe. W USA każda uczelnia akredytowana jest na kilka sposobów i poszczególne wydziały są oceniane przez komisje wyłaniane przez stowarzyszenia zawodowe. Uczelnie mogą, ale nie muszą, poddać się akredytacji, ale kto będzie chciał studiować na niecertyfikowanej uczelni? Nikt nie narzuca też z mocą ustawy, ilu profesorów wykłada na uczelni, liczy się skutek. Zgodna z przepisami nalepka na butelce nie spowoduje, że ciecz w środku stanie się dobrym winem.
Wracając do ustawy 2.0. Ma ona dobre elementy, ale w kwestii zarządzania nie zmienia nic, albo zmienia na gorsze. Zgodnie z propozycją Ministerstwa Nauki rada uczelni ma być wybierana przez senat, czyli środowisko akademickie. To oznacza, że senat wybierze swoich przedstawicieli nawet jeżeli są spoza uczelni, w dodatku na czas kadencji senatu (w USA członkowie rady pełnią swoje funkcje nawet przez dziewięć lat). Z tej propozycji wynika, iż rada będzie organem senatu. Dodatkowo, wedle projektu, w ośmioosobowej radzie ma zasiadać przedstawiciel studentów. To jest dziwna propozycja. Z całym szacunkiem dla studentów, lecz uczą się oni dopiero zarządzania, a tu mają sprawować kontrolę nad rektorem uczelni.
Proces wyboru rektora w propozycji ustawy również praktycznie nie uległ zmianie. W USA jest to rekrutacja. Każdy może się zgłosić, ale, co do zasady, komisja rady z pomocą firmy rekrutacyjnej aktywnie szuka odpowiedniej osoby. Cały proces selekcji jest niejawny. Kto poważny będzie się narażał na utratę twarzy w swoim dotychczasowym miejscu pracy jako przegrany?
Grzegorz Piątkowski rzecznik praw absolwenta / Dziennik Gazeta Prawna
Grzegorz Piątkowski
Ustawa 2.0 proponuje silniejszą pozycję rektora. Teraz jego kompetencje są bardzo rozmyte.
Ważne są także zmiany w wyborze rektora. Dobrze, że osoby z zewnątrz również będą miały wpływ na to, kim ta osoba będzie. Nie jestem jednak przekonany, czy istnieje potrzeba utajnienia wyłonionych kandydatów.
Natomiast model amerykański rzeczywiście jest godny uwagi i może powinniśmy trochę więcej z niego zaczerpnąć. Stany Zjednoczone są często wskazywane jako miejsce do prowadzenia biznesu z uwagi na to, że mają bardzo dobre uczelnie, które pozwalają na rozwój firm. Przedsiębiorcy mogą czerpać z nich m.in. dobrze przygotowaną kadrę.
Czy model amerykański to kierunek, w którym powinniśmy zmierzać?
Prof. Jerzy Woźnicki
Model amerykański nie może mieć zastosowania w Polsce. Wyjaśnię, dlaczego. Organizacja OECD wskazała cztery modele uniwersytetów: uczelnia jako sieć, instytucja regionalna, uczelnia nowej odpowiedzialności publicznej i korporacja biznesowa.
Ten ostatni model jest czasem, choć nie zawsze, stosowany w Stanach Zjednoczonych. Jednak w ogólności kształcenie na amerykańskich uniwersytetach jest traktowane jako zwykła usługa odpłatna dla studentów. Jeżeli polski uniwersytet miałby być korporacją, to musielibyśmy zacząć od zmiany sposobu finansowania studiów tak, aby szkoły wyższe mogły wyjść ze swoją ofertą na rynek i ustanowić własne opłaty za te usługi. Oznacza to, że powinno w Polsce zacząć obowiązywać powszechne czesne za studia stacjonarne. Wówczas moglibyśmy zacząć mówić o modelach korporacyjnych. Obecnie nie pozwala na to Konstytucja RP i studia stacjonarne na uczelniach publicznych są finansowane z budżetu państwa. Ponadto ustawa narzuca szkołom wyższym, za jakie usługi mogą pobierać pieniądze. Nawet uczelnie niepubliczne nie mają pełnej swobody w zakresie ustalania wysokości czesnego. Zatem nie ma możliwości przeniesienia amerykańskiego modelu korporacyjnego uczelni do nas, dopóki nie zmienimy zasad finansowania szkół wyższych. Poszukujmy więc wzorców gdzie indziej, nie w USA.
Prof. Łukasz Szumowski
Nie chcemy przenosić modelu amerykańskiego do Polski. Pamiętajmy o tym, że nie mamy powszechnej opłaty za studia. Tymczasem w uczelniach amerykańskich gros przychodów pochodzi spoza sektora publicznego. W USA dochody z sektora publicznego są znikome. Skoro polskie uczelnie są finansowane ze środków publicznych, to bardzo ważna jest społeczna odpowiedzialność nauki. Jeżeli ta kwestia ma zostać poprawiona, niezbędne jest wprowadzenie nowego organu – rady uczelni. Teraz uniwersytetom trudno jest zmotywować się do reform. Niezbędna jest osoba z zewnątrz, która podpowie, że potrzebna jest zmiana w zarządzaniu. Dlatego pierwszym zadaniem postawionym przed radą powinno być wskazanie kandydatów na rektora. Proces wyłaniania kandydata będzie odbywał się wewnątrz rady, więc nie będzie miał charakteru publicznego. Wskazane osoby, nawet jeżeli nie zostaną wybrane, nie muszą obawiać się o to, że informacja dotrze do szerokiego grona i wpłynie na obniżenie prestiżu w środowisku Po drugie, rolą rady będzie opracowywanie długofalowej strategii dla uczelni. Nie będzie zajmowała się codziennym zarządzaniem placówką. Tutaj większą władzę zyska rektor właśnie po to, aby móc reformować uczelnię. Pamiętajmy, że uniwersytet to moloch, gigantyczny tankowiec, który nigdzie nie skręci, jeżeli nie pozwolimy jednej osobie nim sterować. Ktoś musi być kapitanem tego okrętu, odpowiadać za to, w jaki sposób ten okręt jest prowadzony. Ale też nie oczekujmy, że ten okręt natychmiast skręci o 180 stopni i popłynie w drugą stronę. Zmiana nastąpi za kilka mil morskich. Na jej efekty dla uczelni trzeba poczekać kilka-kilkanaście lat.
Warto też dodać, że podstawowym zadaniem naszej reformy nie jest poprawienie pozycji uczelni w rankingach. To nie o to chodzi. Cel reformy jest dużo głębszy i poważniejszy. Oczywiście chcielibyśmy, aby polskie uczelnie były wyżej w międzynarodowych rankingach. Ale celem reformy jest przede wszystkim stworzenie systemu, który jest przyjazny i bezpieczny dla studenta i badacza. Taki, który nie jest opresyjny, ponieważ uniwersytet nie ma być wieżą z kości słoniowej, nie potrzebujemy nadmiernych regulacji i biurokracji. Uczelnia ma zapewnić wolność badań i stabilność finansowania. Jeżeli zagwarantujemy autonomię uczelniom, to będą wówczas wypuszczały w świat świetnych absolwentów oraz przyczyniały się do stworzenia dobrego otoczenia dla biznesu.
Może zatem, aby wprowadzić gruntowne zmiany na uczelniach, najpierw powinniśmy zacząć od zmiany zasad finansowania szkół wyższych?
Marek Konieczny
Przy obecnym sposobie finansowania uczelnie nie są zainteresowane tym, aby przyciągnąć studentów do siebie. Student nie jest bezpośrednim podmiotem, za którym idą pieniądze. A tak być powinno, bo to da studentowi możliwość stawiania warunków, wymusi od uczelni dostosowanie się do potrzeb rynku pracy oraz zwiększenie atrakcyjności oferty kształcenia. Dlatego proponujemy odwrócenie obecnego modelu finansowania studiów. Nasza propozycja jest taka, aby środki finansowe szły za studentem i to on decydował, której uczelni zapłaci za swoje kształcenie. PSRP powyższym rozwiązaniem wskazuje na potrzebę zmiany sposobu dystrybuowania środków do uczelni. Należałoby całkowicie zrezygnować z finansowania przez państwo z dydaktyki szkół wyższych na obecnych zasadach. Dotacje podmiotowe bowiem nie skłaniają uczelni do zmiany sposobu nauczania, nie motywują do rozwoju oraz tłumią zdrową konkurencję. Tylko w sytuacji pozostawienia w ręku studenta narzędzia finansowego oddziaływania na uczelnie jego podmiotowość nie będzie pustym sloganem. Ustalenie zasad i modelu nowego finansowania uczelni należy poddać szerokiej dyskusji ze środowiskiem, ministerstwem i innymi interesariuszami. Obecny system wiele blokuje i nie wzmacnia pozycji studenta. Dlatego powinniśmy usiąść do rozmów. Jednak zdajemy sobie sprawę, że brakuje woli politycznej, aby zmienić obecną formę finansowania studiów.
Prof. Andrzej Rabczenko
Jest bardzo proste rozwiązanie – rodzaj kredytu studenckiego dla opłacenia czesnego spłacanego z podatków absolwenta. Wystarczy tylko odpowiednio sformułować zasady. Nie ma powodu, byśmy dofinansowywali zamożne kraje poprzez kształcenie dla nich specjalistów. Dla osób pracujących po studiach nic się nie zmieni – studia na uczelniach publicznych dalej będą bezpłatne.
Prof. Jerzy Woźnicki
Tego nie da się wprowadzić na gruncie polskiego prawa. Bowiem czesne w uczelni artystycznej wynosiłoby 40–45 tys. zł, a w niektórych innych uczelniach 5–7 tys. zł. Nierówność obywateli byłaby więc rażąca.
Marek Konieczny
To jest duży problem, ale trzeba się nad nim pochylić. Niestety teraz wątek finansowy jest zamiatany pod dywan. Tymczasem trzeba szukać nowych rozwiązań.
Prof. Łukasz Szumowski
Kredyty studenckie jako idea są bardzo ciekawe. Ale pamiętajmy o tym, że koszty kształcenia studentów nie są proporcjonalne do ich zarobków po ukończenia nauki w szkole wyższej. Najlepszymi przykładami są studia medyczne czy artystyczne, tam koszty są bardzo wysokie, a potem zarobki niskie w odniesieniu do średniej krajowej. Trudno zatem obciążać kosztami osoby, które systemowo nie są w stanie spłacić tego kredytu. Należałoby zmienić cały system.
Grzegorz Piątkowski
Są dwie możliwości: albo będziemy tkwili w modelu, w którym jesteśmy, albo zmienimy całe otoczenie prawne uczelni. Zmiana zasad finansowania i odejście od bezpłatnych studiów byłoby rewolucyjne na miarę działań Kazimierza Wielkiego albo Piotra Wielkiego w Rosji, które wstrząsnęły posadami systemu, ale nie brały pod uwagę kosztów. Według mnie kończy nam się czas na to, aby dyskutować nad rozwiązaniami. Widzimy, jak Zachód nam ucieka. Jeżeli szybko się nie zmienimy, ten dystans będzie nie do nadgonienia. W ramach obecnego systemu finansowania to, co proponuje ustawa 2.0, jest najlepszą opcją z możliwych. Na zmianę reguł finansowania i wprowadzenie powszechnego czesnego nie zgodziłby się parlament. Zawsze trzeba zadać sobie pytanie, kto za propozycjami resortu ostatecznie podniesie rękę. Zatem Konstytucja dla nauki idzie najdalej jak to możliwe w ramach tego, co mamy. Ale jasne jest to, że powinniśmy pójść dalej i wyjść od gruntownej zmiany, zaczynając od odwrócenia reguł finansowania.
Czy rolą uczelni powinno być przygotowywanie kadr dla gospodarki?
Prof. Andrzej Rabczenko
Uczelnia musi przygotowywać studenta do funkcjonowania w społeczeństwie. W ramach licencjatu student powinien uzyskiwać konkretne uprawnienia zawodowe. Natomiast magisterium powinno bardziej przygotowywać do podjęcia pracy naukowej, rozszerzać horyzonty itd. Chorobą polskich uczelni jest brak kształcenia studentów w zakresie zarządzania zespołem, przedsiębiorczości, umiejętności miękkich, inwentyki. Sama wiedza nie wystarcza, konieczne jest, by absolwent umiał ją stosować.
Obecnie w wiodących światowych uczelniach nauczyciel akademicki staje się trenerem. Wiedzę student może pozyskać z książek i internetu, na uczelni zamienia tę wiedzę w umiejętności. Projekt 2.0 nie zauważa, że świat edukacji wyższej się zmienił.
Prof. Jerzy Woźnicki
Trzeba pamiętać, że uniwersytety za swoją misję uważają edukację, a nie szkolenie. Musimy to odróżniać. Należy stanowczo podkreślić, że uniwersytety nie są firmami szkoleniowymi, nie powinny nimi być i nie będą. Są instytucjami edukacyjnymi.
Grzegorz Piątkowski
Część kierunków bezpośrednio przygotowuje do zawodu. W przypadku pozostałych absolwenci nabywają niezbędne umiejętności dopiero w trakcie pracy. Tutaj jeszcze długa droga przed nami. Mam nadzieję, że ustawa 2.0 popchnie uczelnie w tym kierunku, aby w trakcie studiów uczyły nie tylko wiedzy, ale też umiejętności. Jeżeli to się nie uda, to nasze szanse na dogonienie świata maleją. Dzisiaj wiedza i innowacje są podstawą. Wojna na innowacje cały czas trwa.
Prof. Andrzej Rabczenko
Projekt 2.0 to kroczek w dobrym kierunku, ale już teraz powinniśmy zacząć myśleć nad ustawą 3.0, aby pokazać, gdzie powinniśmy dalej zmierzać. Inaczej zostaniemy w ogonie. Cały świat uczestniczy w niewidzialnej, bezpardonowej, światowej wojnie o innowacje, a my ją przegrywamy i to z kretesem. Pojedyncze osiągnięcia prawie 40-milionowego społeczeństwa to tylko zdarzenia wyjątkowe. Należy się obawiać, że mikrozmiany sformułowane w projekcie uśpią środowisko akademickie i decydenckie, że sprawa najbardziej istotna – utworzenie systemu, w którym uczelnie staną się źródłem potęgi ekonomicznej RP, rozmyje się w dysputach, np. czy słuszne jest takie czy inne nazywanie szkoły wyższej lub czy powinno się utrzymać habilitację.
Podejmijmy zatem, obok dyskusji nad projektem, dyskusję, jak zreformować system tak, by polskie uczelnie i instytuty naukowe stały się fundamentem potęgi państwa i źródłem polskiej kultury.
Prof. Łukasz Szumowski
Konstytucja dla nauki będzie implementowana do 2025 r. to jest realne tempo wdrażania ustawy. Uważam, że przygotowanie teraz ustawy 3.0 byłoby absurdalne, ale możemy już rozmawiać o dalekosiężnych celach polskiej nauki i szkolnictwa wyższego.
System wymaga bowiem stabilności, a nie nieustannego zmieniania. Mówienie o ustawie 3.0 jest przedwczesne. Przecież jedynym z powodów prac nad ustawą 2.0 było to, że obecna ustawa była wiele razy nowelizowana, co spowodowało chaos. Spróbujemy zaimplementować rozwiązania, które pozwolą na dobre zmiany.
Marek Konieczny
Myślenie części środowiska i wielu uczelni o nauce i szkolnictwie wyższym zatrzymało się w ubiegłym wieku. Tymczasem cały świat poszedł do przodu. Już obecna ustawa daje możliwości, m.in. wprowadza kierunki praktyczne, pozwala na zatrudnianie praktyków z biznesu i gospodarki. Problem polega na tym, że zwłaszcza duże uczelnie nie chcą z tych możliwości korzystać. Zatrudniają profesorów, którzy przez godzinny wykład czytają studentom książkę, z która przecież ci mogą równie dobrze zapoznać się w domu, a czas na uczelni chętnie poświęciliby na zdobycie praktycznych umiejętności. Studenci nie są przygotowywani praktycznie. Zdobywają jedynie wiedzę, którą potem sami muszą przekuć w umiejętności.
Prof. Jerzy Woźnicki
Nie przeczerniajmy obrazu polskich uczelni. Po pierwsze, mamy wdrożoną w uczelniach Polską Ramę Kwalifikacji, czyli odwołujemy się do efektów kształcenia – wiedzy, umiejętności i postaw jako kompetencji społecznych. To, czy uczelnia zapewnia ich osiąganie, sprawdza Polska Komisja Akredytacyjna. Po drugie, dzięki inwestycjom z lat 2007–2013 bardzo poprawiliśmy warunki studiowania.
Po trzecie, bardzo łatwo jest kształcić studentów zgodnie z najwyższymi standardami, jeżeli stać na to szkołę wyższą. Wówczas może np. zastępować wielkie audytoria salami z okrągłymi stołami i prowadzić zajęcia w formie konwersatoriów z udziałem kilkorga studentów i profesora. Taka nauka jest o wiele bardziej wydajna. To jednak niestety bardzo podnosi koszty. Tymczasem nakłady na studenta w Polsce w porównaniu z innymi krajami są niskie. Poprawienie w sposób powszechny jakości kształcenia wymagałoby dużego wzrostu nakładów w przeliczeniu na studenta. Tymczasem obserwujemy, że nakłady na szkolnictwo wyższe od wielu lat utknęły na tym samym poziomie. Na ich podniesienie w dziale szkolnictwo wyższe nie wyraża zgody minister finansów, co najwyżej możemy liczyć na wzrost nakładów w dziale nauka. Zobaczymy, co będzie dalej, bo proponuje się połączenie obu tych działów.
Prof. Łukasz Szumowski
Polskie szkolnictwo wyższe również nie jawi mi się w czarnych barwach. W środowisku akademickim, od studenta do profesora, istnieje powszechne przekonanie, że zmiany są konieczne. Jestem pewny, że środowisko samo wyjdzie z inicjatywą zmian i nie będzie stawiać biernego oporu. Jeżeli nie będziemy go nadmiernie ograniczać biurokracją, wykluczającymi się przepisami itd., to wykładowcy będą bardziej angażować się w dydaktykę, badania naukowe.