Uczelnie – wbrew oczekiwaniom – nie rzuciły się na dodatkowe pieniądze dla doktorantów. W tym roku może przepaść 30 proc. środków przeznaczonych na program.
Uczelnie – wbrew oczekiwaniom – nie rzuciły się na dodatkowe pieniądze dla doktorantów. W tym roku może przepaść 30 proc. środków przeznaczonych na program.
/>
Do końca tygodnia Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW) podejmie decyzje, które uczelnie otrzymają środki w ramach programu „Doktorat wdrożeniowy”. Dzięki niemu osoby, które rozpoczną naukę na studiach trzeciego stopnia od roku akademickiego 2017/2018 i podejmą pracę w firmie nad badaniami naukowymi, będą mogły liczyć na dodatkowe stypendia. Miesięczne wsparcie wyniesie 2450 zł i będzie mogło być wypłacane nawet przez cztery lata nauki.
Wnioski w ciemno
Program po raz pierwszy ruszył w tym roku. Uczelnie w konkursie o doktoraty wdrożeniowe złożyły 54 wnioski. Obejmują one 363 miejsc na studiach doktoranckich. Tak wynika z danych MNiSW, do których dotarł DGP. Jeszcze nie wiadomo, które zostaną zaakceptowane i które uczelnie ostatecznie dostaną pieniądze. Resort wyjaśnia, że konkurs podzielony jest na trzy etapy.
Do 8 czerwca 2017 r. jednostki miały czas na złożenie wniosków o przyznanie środków na doktoraty wdrożeniowe. Trzeba było m.in. w nim podać informację o planowanej liczbie uczestników studiów doktoranckich. Etap ten zakończy się wydaniem decyzji przez ministra nauki przyznającej bądź odmawiającej udzielenia dofinansowania. Zapadnie ona 30 czerwca 2017 r. Kolejne dotyczą już jednostek, którym przyznano środki w ramach programu.
Drugi etap to przeprowadzenie przez uczelnie rekrutacji uczestników studiów doktoranckich, zaś trzeci obejmuje złożenie do 20 września 2017 r. informacji niezbędnych do przesłania środków finansowych. Dopiero na tym etapie jednostka przekaże m.in. wykaz osób przyjętych na studia. Do niego trzeba będzie dołączyć kopie umów mówiących o tym, że wybrani doktoranci są lub zostaną zatrudnieni w pełnym wymiarze czasu pracy przez przedsiębiorców, którzy wyrazili zgodę na ich udział w studiach w ramach programu. Bez tego środki przepadną.
Resort zakładał, że zainteresowanie programem będzie większe. Dla chętnych zarezerwował 500 miejsc. Jeżeli wszystkie wnioski zostaną ocenione pozytywnie i uczelnie przyjmą zakładaną liczbę osób, to w tym roku na doktoraty wdrożeniowe zakwalifikują się zaledwie 363 osoby.
Walka z czasem
Eksperci nie są zaskoczeni brakiem ogromnego zainteresowania programem. – Biorąc pod uwagę, że w tym roku wystartował po raz pierwszy, to nie jest zły wynik. Mogło być gorzej. Nie sądzę, aby resort bardzo się pomylił i przestrzelił swoje szacunki. W skali Polski limit 500 uczestników nie jest wysoki – mówi Michał Gajda, przewodniczący Krajowej Reprezentacji Doktorantów. Obecnie na stopień doktora w całym kraju pracuje 43 tys. osób.
– Uważam, że założenia nie były przeszacowane. Powody mniejszej liczby zgłoszeń mogą być inne, np. na składanie wniosków było niewiele czasu – tłumaczy Gajda. A to między innymi dlatego, że prace nad nowelizacją ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. z 2017 r. poz. 859) przedłużały się w Sejmie.
– Nie było pewności, czy w ogóle program ruszy w tym roku – dodaje Gajda. Ministerstwo praktycznie natychmiast po wejściu w życie noweli (czyli 29 kwietnia) wydało rozporządzenie i uruchomiło konkurs (8 maja), w ramach którego szkoły mogły składać wnioski. Ale tylko przez miesiąc.
– Było wiele niewiadomych i wątpliwości. Uczelnie nie wiedząc, ilu doktorantów przyjmą i ilu z nich dostanie pracę, składały zgłoszenia w ciemno, a niektóre po prostu postanowiły zobaczyć, jak to będzie wyglądało i ewentualnie wziąć udział w przyszłym roku – uzupełnia przewodniczący KRD.
Sceptyczne nastawienie
– Niepewność legislacyjna mogła mieć wpływ na liczbę zgłoszeń, ale nie decydujący – komentuje Piotr Pokorny z Instytutu Rozwoju Szkolnictwa Wyższego. – Uważam, że większe znaczenie miała dość napięta atmosfera wokół pomysłu wprowadzenia doktoratów wdrożeniowych – wyjaśnia.
Część środowiska akademickiego nie kryje, że nie jest przekonana do programu. Uważa, że prowadzenie pracy nad doktoratem na uczelni i w firmie może obniżyć jego jakość.
– Stąd ta wstrzemięźliwość przy składaniu wniosków – przekonuje Pokorny.
Michał Gajda wskazuje natomiast, że obecnie akademicy w napięciu czekają na nowy projekt ustawy dla uczelni, tzw. 2.0. – Nie wiadomo, jaką nową formę przybiorą w niej studia doktoranckie, wszyscy czekają na te propozycje i na razie mogą wstrzymywać się z udziałem w nowych konkursach – dodaje.
Teraz resort ocenia zgłoszenia uczelni. Podkreśla też, że możliwa będzie jeszcze korekta – zwiększająca lub zmniejszająca – liczbę uczestników studiów po zakwalifikowaniu się przez szkołę do programu.
– Wolałbym, aby resort rozważnie przyznawał środki tym uczelniom, których projekty doktoranckie mają perspektywy, niż na siłę dążył do osiągnięcia wyższej liczby uczestników programu tylko po to, aby odnotować sukces – kwituje Michał Gajda.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama