Szefowie podstawówek przeczesują wygaszane gimnazja w poszukiwaniu najzdolniejszych pedagogów. W cenie są zwłaszcza ci od chemii i fizyki.
Sprawa jest prosta. Z jednej strony są gimnazja, które znikną za trzy lata, a uczący w nich nauczyciele – zwłaszcza ci z placówek, które nie są w zespole szkół – nie mają żadnych gwarancji zatrudnienia. Z drugiej – podstawówki, w których wraz z pojawieniem się siódmych i ósmych klas potrzebni będą nauczyciele nowych przedmiotów. I okazuje się, że ich szefowie już zarzucają sieci na najlepszych pedagogów.
W trosce o wysoki poziom
Największym wzięciem cieszą się nauczyciele chemii, fizyki i drugiego języka obcego. Jeśli nie ma dla nich odpowiedniej liczby godzin, proponuje się im np. pracę na świetlicy.
– Znalazłam nauczyciela chemii, który uczył w sąsiedniej gminie i miał dobre wyniki. Namówiłam go, aby do nas przeszedł. Na razie tygodniowo w jednej klasie będzie miał tylko dwie godziny, ale za rok to się zmieni, bo będzie już klasa ósma. Etat uzupełni u nas w świetlicy. Nie chcemy mieć nauczycieli, którzy wpadają tylko na dwie godziny, bo oni wcześniej czy później odejdą. Pedagog powinien być związany z placówką i być jednocześnie wychowawcą – mówi DGP dyrektorka jednej ze szkół podstawowych w Radomiu.
Tłumaczy też, że gminy starają się nieformalnie naciskać na dyrektorów, aby ci zagospodarowali nauczycieli, którzy tracą pracę. – Problem w tym, że często te osoby nie mają albo odpowiednich kwalifikacji, albo chęci do pracy – dodaje dyrektorka.
/>
Zdaniem dyrektorów podstawówek, z którymi rozmawialiśmy, wyznaczanie np. nauczycieli biologii do tego, aby uczyli chemii, nie jest dobrym pomysłem. Ich zdaniem brak im odpowiedniego przygotowania.
– Nam zależy na takich nauczycielach fizyki czy chemii, którzy się na tym naprawdę znają i potrafią wspólnie z nami stworzyć pracownie, których wcześniej w podstawówkach nie było – mówi nam szefowa szkoły podstawowej w jednej z podkrakowskich gmin.
Dyrektorzy gimnazjów przyznają, że dobrzy nauczyciele odchodzą do stabilniejszego pracodawcy.
– Sam spotkałem się z sytuacją, że nauczyciel, który miał kwalifikacje do nauki biologii i chemii, otrzymał propozycję przejścia do szkoły podstawowej na pełen etat, w dodatku zaproponowano mu posadę wicedyrektora – mówi nam Jacek Rudnik, dyrektor Gimnazjum nr 3 w Puławach.
– Dyrektorzy szkół podstawowych, którym zależy na wysokim poziomie, zbierają informacje o nauczycielach z gimnazjów i tym najlepszym przedstawiają ofertę. Z drugiej strony nie dziwię się, że część osób nie czeka, aż gimnazjum zostanie całkowicie wygaszone, i wybiera pracę, która gwarantuje pełen etat – dodaje.
Tym bardziej że nawet dyrektorzy zespołów szkół składających się z podstawówek i przejmowanych gimnazjów przyznają, że pracy dla wszystkich nie ma, i z roku na rok będzie coraz gorzej. – Przejęliśmy nauczycieli z gimnazjum, ale nie możemy wszystkim zapewnić całego etatu. Otrzymują więc propozycje pracy na część wymiaru – potwierdza Maria Bacza, wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 2 w Łęcznej.
Nieoficjalnie dyrektorzy takich podstawówek przyznają, że bliżej jest im do nauczycieli, których znają, niż tych, którzy do nich przychodzą uczyć. A to kolejny argument dla nauczycieli gimnazjum by szukać innej, stabilnej pracy.
Wysyłają na podyplomowe
W mniejszych miejscowościach, w których nie ma konkurencji i jest tylko jedna placówka, dyrektorzy chętnie przyjmą każdego nauczyciela chemii lub fizyki. Pod warunkiem, że zgodzi się pracować tylko przez dwie godziny tygodniowo. Jeszcze inni wysyłają swoich nauczycieli na studia podyplomowe, by mogli uczyć nowych przedmiotów.
– Nauczyciel biologii kończy właśnie studia podyplomowe z chemii. Z kolei przyrodnik zostanie od września nauczycielem geografii – mówi DGP Beata Dzięcioł, dyrektor Szkoły Podstawowej im. Jana Pawła II w Tłuszczu. – Mam nadzieję, że po tych studiach szybko się wdrożą – dodaje.
Dyrektorzy szkół potwierdzają, że tak jak przewidywano wskutek reformy będzie coraz więcej nauczycieli z niepełnymi etatami, którzy dorabiają w różnych szkołach i dojeżdżają wiele kilometrów. – Niestety będziemy mieli pedagoga, który będzie uzupełniał swój etat aż w pięciu szkołach. Wielu pozostałych też musi pracować w kilku placówkach – potwierdza Emil Mleczak, dyrektor szkoły w Opalenicy.
Według niego nie jest to komfortowa sytuacja, bo przy organizowaniu nowego roku szkolnego musi brać pod uwagę plan zajęć w pozostałych czterech placówkach.
– Na ostatnim spotkaniu dyrektorów z Anną Zalewską, minister edukacji narodowej, zapytaliśmy, czy przewiduje jakieś rekompensaty dla tych wędrujących na własny koszt nauczycieli. Otrzymaliśmy odpowiedź, że nie ma takich zawodów, w których płacono by za dojazd do pracy – kończy Izabela Leśniewska, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 23 w Radomiu.ⒸⓅ
/>
OPINIA
Chemik czy fizyk nie dojedzie do wiejskiej szkoły
Od początku spodziewaliśmy się, że reforma oświatowa przysporzy samorządom, dyrektorom szkół, rodzicom, uczniom, a także nauczycielom wiele problemów. W najgorszej sytuacji są małe wiejskie szkoły z pojedynczymi klasami siódmymi. Nie będzie im łatwo stworzyć pracowni fizycznych i chemicznych. Z pewnością dyrektorzy nie mają co liczyć, że będą do nich przyjeżdżać nauczyciele z oddalonych miejscowości lub miast, żeby uczyć dzieci przez dwie godziny tygodniowo. Nie będzie się im opłacało dojeżdżać do małych miejscowości za kilkaset złotych miesięcznie. Często koszty dojazdu mogą okazać się większe od wynagrodzenia na niewielkiej części etatu. Dlatego uważam, że nauczyciele powinni otrzymać z budżetu państwa rekompensatę finansową. Oczywiście dyrektorzy mogą wysyłać swoich nauczycieli na studia podyplomowe, ale to może się odbić na jakości kształcenia.