Z analizy wydatków resortu edukacji związanych z reformą wynika, że przez kolejne osiem lat ministerstwo będzie musiało co roku wykładać średnio 375 mln zł za to, że wstrzymało obowiązek posyłania sześciolatków do szkół. Tyle będzie dodatkowo kosztowało utrzymanie jednego nielicznego rocznika do końca podstawówki.
ikona lupy />
SUBWENCJA OŚWIATOWA / Dziennik Gazeta Prawna



Powód? Po decyzji PiS o zniesieniu obowiązku szkolnego dla sześciolatków i pozostawieniu wyboru rodzicom ci skorzystali z okazji i w dominującej większości pozostawili dzieci w przedszkolach. W efekcie we wrześniu zeszłego roku do szkół poszło 203 tys. uczniów i choć dodatkowe 38 tys. dzieci powtarzało pierwszą klasę, to i tak ten rocznik był prawie dwukrotnie mniejszy niż w poprzednich latach. Powstały bardzo nieliczne klasy, w niektórych szkołach nawet kilkuosobowe. Z sondy DGP przeprowadzonej tuż po wprowadzeniu zmian wynikało, że np. w Głubczycach klasa liczyła tylko trzech uczniów. W gminie Spytkowice oraz w Suchej Beskidzkiej oddział składały się ośmiorga uczniów. Tyle samo miały najmniejsze w Grodkowie oraz Żarnowcu. W Bielsku Podlaskim grupowano po 10 dzieci.
Jak podaje MEN, średnia wielkość klasy w związku z zawróceniem reformy wyniosła 14 osób. Dla porównania we wcześniejszych latach – 18 osób. W sumie w związku z wolnym wyborem wieku posłania dziecka do szkoły powstało o 3 tys. oddziałów więcej, niż gdyby były standardowej wielkości.
Co to znaczy? Że koszty utrzymania nie spadły proporcjonalnie do spadku liczby uczniów. Głównym wydatkiem są pensje dla nauczycieli, których liczba pomimo uszczuplonego rocznika nie zmniejszyła się. Nie tylko dlatego, że powstało wiele mało licznych klas, ale także dlatego,że szkołom nie opłacało się zwalniać nauczycieli, bowiem wiedzieli, że kolejny rocznik znów będzie wynosił ok. 400 tys. dzieci. I znów będzie potrzeba wykorzystania większej kadry.
– Koszty funkcjonowania małych oddziałów nie odbiegają znacząco od kosztów oddziału bardziej licznego – przyznaje Anna Ostrowska, rzecznik MEN. I wylicza, że łączny wydatek związany z tymi specyficznymi oddziałami I klas szkół podstawowych w roku szkolnym 2016/2017 szacować należy na poziomie od 270 mln zł do 521 mln zł. – Do 2023 r. kwota ta wyniesie 3 mld zł – potwierdzają urzędnicy.
To wszystko generuje dla gmin większe koszty, bo co do zasady subwencja idzie za uczniem i jest ustalana w przeliczeniu na jedno dziecko. Wielkość oddziałów i liczba nauczycieli ma tu drugorzędne znaczenie. Odczuwają to samorządowcy. – Koszt utrzymania jednego ucznia w małym oddziale wynosi ponad 20 tys. zł rocznie, a subwencja na małe wiejskie szkoły to niewiele ponad 9 tys. zł. I taki będzie przez najbliższe osiem lat utrzymywania takich klas – mówi Marek Olszewski, wójt Lubycza, przewodniczący Związku Gmin Wiejskich.
Nie będzie dramatu?
Co prawda MEN zachęcał, żeby łączyć klasy i w razie potrzeby dowozić dzieci do położonych dalej szkół, otwierając tam jednocześnie większe oddziały. Stworzył nawet specjalne przepisy, mówiące, że klasy nie powinny być mniejsze niż 11 osób. Jednak samorządy nie chciały się narażać rodzicom oczekującym możliwości nauki dzieci w pobliskiej szkole. – W ubiegłym roku w dwóch szkołach w klasie pierwszej miałem w sumie ponad 80 dzieci, a w tym miałem ich 17. Nie zdecydowaliśmy się na dowożenie dzieci do jednej placówki, bo są oddalone o kilkanaście kilometrów. Z domu musiałyby wychodzić już o godz. 6.30 – opowiadał Jerzy Kazimierz Sochacki, wójt gminy Szczawin Kościelny (woj. mazowieckie).
Resort edukacji stara się przekonać, że sprawa nie jest czarno-biała: wspomniane 3 mld zł nie uderzą państwa tak mocno po kieszeni, ponieważ reforma przyniosła też oszczędności. Na przykład w związku z tym, że jest mniej uczniów, mniej też trzeba wydawać na dowożenie ich do szkół. Ministerstwo liczy, że w sumie wydadzą do 2027 r. o 850 mln zł mniej. Kolejną korzyścią finansową jest też mniejsza liczba słuchaczy w szkołach dla dorosłych – to oszczędność rzędu 1,7 mld zł w najbliższej dekadzie.
Bonusem jest także niż demograficzny i mniejsza liczba dzieci w szkole (za każdym dzieckiem idzie subwencja w wysokości 5,3 tys. zł) – tu urzędnicy liczą na oszczędności rzędu 2,2 mld zł rocznie. Wpływ na to ma także mniejszy rocznik z zeszłego roku. Z drugiej strony MEN i tak musiał dodać trochę pieniędzy samorządom, tak żeby poradziły sobie z tym mniejszym rocznikiem. Chociażby w ten sposób, że od tego roku płaci za sześciolatka w przedszkolu więcej niż za zwykłego przedszkolaka: za tego pierwszego 4,1 tys. zł, za młodszego tylko 1,3 tys. zł. W sumie na subwencję dla sześciolatków, mimo że nie poszły do szkoły, wydano 1,4 mld zł.