Na zlecenie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego trzy zespoły – z Uniwersytetu Humanistycznospołecznego SWPS, Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Instytutu Allerhanda – przygotowały już nowe projekty założeń ustaw dla uczelni. Na ich podstawie resort nauki opracuje własny projekt ustawy. O tym, jak ma wyglądać szkolnictwo wyższe, rozmawiali uczestnicy debaty zorganizowanej przez DGP.
Które z zawartych w tych projektach propozycji są warte uwzględnienia w nowej ustawie dla uczelni?
prof. Teresa Czerwińska wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego Fot. Rafał Siderski / Dziennik Gazeta Prawna
Prof. Teresa Czerwińska: Nadesłane projekty zawierają trafną diagnozę i przedstawiają dość spójne, aczkolwiek różniące się koncepcje systemu szkolnictwa wyższego i nauki. Z pewnością część propozycji jest warta uwagi. Należy jednak pamiętać, że potrzebujemy rozwiązania na miarę stojących wyzwań, jak też uwarunkowań społeczno-gospodarczych. Należy mieć świadomość, że nie możemy przeszczepić najlepiej nawet funkcjonujących w innych krajach wzorców. Pozytywnym zaskoczeniem, w zakresie koordynacji systemu, jest propozycja wprowadzenia idei długookresowego finansowania.
Czy to jest realne, żeby odejść od jednorocznego finansowania?
Prof. Teresa Czerwińska: Jest to trudne, ale nie niemożliwe. To, że konstrukcja roku budżetowego jest wyznaczana od 1 stycznia do 31 grudnia nie wyklucza, że możemy planować w okresach dłuższych. Natomiast bardziej chodzi o technikę rozliczania tych środków, sprawozdawczość, itd.
Jeden z zespołów wskazuje, że potrzebny jest przede wszystkim wzrost środków na naukę. Dopiero potem możemy myśleć o zmianach.
prof. Marek Kwiek przewodniczący zespołu UAM Fot. Rafał Siderski / Dziennik Gazeta Prawna
Prof. Marek Kwiek: To nie jest dokładnie tak. Jeśli mamy myśleć o nowych środkach na badania, to muszą być one rozdzielane trochę inaczej, jeszcze bardziej konkurencyjnie niż dzisiaj. Nie wszyscy mogą liczyć na dodatkowe pieniądze, ponieważ zawsze będzie ich niewiele w stosunku do potrzeb świata nauki. Tak jest w każdym kraju. Gdyby środki na naukę miały nie wzrosnąć po zapowiadanych reformach, to proponowana przez nas koncentracja zasobów i talentów stałaby się jeszcze ważniejsza. Proponujemy kilka nowych mechanizmów finansowych, które pozwolą lepszym zespołom badawczym, wydziałom czy całym uczelniom stać się jeszcze lepszymi. Jednak nie przewidujemy nowych środków dla wszystkich, a selekcja w oparciu o czytelne mierniki będzie z pewnością ostrzejsza niż dzisiaj. Niektórzy będą mieli większe środki na naukę, ale inni będą ich mieli radykalnie mniej albo wcale. Nie wyobrażam sobie na przykład w przyszłości dotacji statutowych na badania w miejscach, w których nauka w ogóle nie powstaje. A takich miejsc jest w Polsce mnóstwo i stosunkowo łatwo je zlokalizować, korzystając z danych Komitetu Ewaluacji Jednostek Naukowych, Narodowego Centrum Nauki i baz bibliometrycznych. Nie chodzi zatem wyłącznie o to, aby podnosić poziom środków, ale też o to, aby zmieniać sposób ich alokacji. A zatem: i więcej, i na innych zasadach.
dr hab. Arkadiusz Radwan przewodniczący zespołu Instytut Allerhanda Fot. Rafał Siderski / Dziennik Gazeta Prawna
Dr hab. Arkadiusz Radwan: Osobnym filarem nowego systemu ma być mechanizm zapewnienia jakości. Proponujemy powszechny, przejrzysty i zobiektywizowany system oceny jakości w trzech obszarach: działalność naukowa, kształcenie, kultura przedsiębiorczości. Nowa parametryzacja powinna objąć następujące kategorie naukowe: A – „Przełomy”, B – „Innowacje”, C – „Mikroinnowacje”, D – „Usprawnienia”. Powinna nastąpić obiektywizacja oceny naukowej poprzez odniesienie do międzynarodowych standardów. Konieczne jest też lepsze odzwierciedlenie różnego rodzaju osiągnięć, specyficznych dla poszczególnych dziedzin wiedzy. Nastąpi to na podstawie katalogów zdarzeń ewaluacyjnych wypracowanych przez środowisko (np. branżowe konferencje rektorów). Te zmiany umożliwią rozpoznanie potencjału zasobu wiedzy. Potencjał ten będzie następnie podstawą do koncentracji finansowania publicznego, dzięki czemu powstanie masa krytyczna innowacji (publikacje, czasopisma, rady naukowe, konferencje, towarzystwa naukowe, projekty badawcze, wdrożenia, patenty etc.). W ten sposób zostaną utworzone klastry dające polskiej gospodarce przewagę konkurencyjną. Ważne jest, aby w rosnącej liczbie projektów polskie ośrodki odgrywały rolę lidera. Pragnę też podkreślić, że w koncepcji Instytutu Allerhanda jakość i produktywność naukowa będą stanowić przesłankę uzyskania uprawnień do nadawania stopnia naukowego czy prowadzenia studiów. Kryterium rzeczowe zastąpi obecne kryterium formalne, czyli obowiązujące minima kadrowe.
A jak oceniają państwo pomysł z jednego z projektów, aby pieniądze na kształcenie studentów mogły być kierowane również do uczelni niepublicznych?
prof. Hubert Izdebski przewodniczący zespołu SWPS Fot. Rafał Siderski / Dziennik Gazeta Prawna
Prof. Hubert Izdebski: To pozycja zawarta w projekcie mojego zespołu. Strumienie finansowe są czymś, co można rozpatrywać dopiero wtedy, jak się przyjmie całość rozwiązania dla systemu. Proponujemy podział kierunków studiów na trzy kategorie: regulowane, uniwersyteckie oraz nieregulowane. Pierwsza grupa kierunków – zaufania publicznego – dotyczy zawodów, które wymagają bardzo wysokich kwalifikacji, jednolitych w skali całego kraju. Uzyskiwanie tych kwalifikacji powinno być potwierdzone egzaminem państwowym. Chodzi zatem o profesje związane z wyższymi wartościami – życiem, zdrowiem, majątkiem, czyli o takie zawody, jak medyczne czy prawnicze. W drugiej grupie znalazły się również takie, których potrzebuje społeczeństwo i państwo. Dwie pierwsze grupy byłyby finansowane z budżetu państwa. Prawo do ubiegania się o publiczne środki na prowadzenie tych kierunków miałyby uczelnie zarówno publiczne, jak i niepubliczne. Natomiast w trzeciej grupie znalazłyby się kierunki, które nie byłyby finansowane z budżetu.
Prof. Teresa Czerwińska: Ważne są też oczekiwania i potrzeby rynku pracy. Uczelnie powinny być zainteresowane prowadzeniem kierunków o wysokiej zatrudnialności.
Prof. Hubert Izdebsk: Niekoniecznie pani minister z rynkiem pracy – z potrzebami, które obiektywnie występują. Czy rynek pracy dla lekarzy jest w tej chwili duży, mały czy średni? Natomiast mamy za mało lekarzy.
Prof. Teresa Czerwińska: Czyli mówimy o pewnym popycie na określone zawody.
Prof. Hubert Izdebski: O obiektywnym zapotrzebowaniu, ono może się zmieniać w zależności od bardzo wielu czynników, natomiast musi być odpowiedni poziom kształcenia w pewnych ważnych dla społeczeństwa i państwa zawodach. I to nie jest proste przełożenie na rynek pracy, bo on może bardzo pod tym względem się zmieniać, ale na przykład weterynarzy zawsze będziemy potrzebowali, choćby nie było dzisiaj takich sygnałów z rynku pracy.
Prof. Teresa Czerwińska: Jeśli dobrze rozumiem: jedna rzecz to ustalenie pewnej listy kierunków zaufania publicznego, o których mówi pan profesor, natomiast druga rzecz, to jakość egzaminów państwowych oraz ewentualne, łatwiejsze, zdobywanie uprawnień do wykonywania zawodu, np. poprzez kształcenie w państwowych wyższych szkołach zawodowych.
Prof. Marek Kwiek: Będę bronił takiej wizji, w której pieniądze na szkolnictwo wyższe powinny być kierowane wyłącznie do sektora publicznego. Wyjątkiem mogą być studia doktoranckie. Zakładam, że sektor niepubliczny musi radzić sobie przede wszystkim sam, a jedyną sensowną drogą jest jego konsolidacja. Jeśli dokładnie połowa uczelni niepublicznych w 2014 r. (z tego roku mamy ostatnie tak szczegółowe dane) ma mniej niż 500 studentów, to bardzo szybka konsolidacja tego sektora jest nieunikniona. Zakładam, że sięganie po pieniądze publiczne nie jest tu dobrym rozwiązaniem dla państwa, choć może być korzystne dla uczelni niepublicznych. Musimy pamiętać, że mamy do czynienia z grą o sumie zerowej: więcej środków dla jednego sektora oznacza mniej dla sektora drugiego, w tym wypadku – dla uczelni publicznych. Takie decyzje wymagałyby bardzo dobrego uzasadnienia.
Dr hab. Arkadiusz Radwan: Propozycja wyodrębnienia m.in. kierunków zaufania publicznego wydaje się atrakcyjna, ale łatwo można pójść o krok za daleko. Aby się nie okazało, że państwo przejmie centralne planowanie w tym zakresie. Ważna jest na pewno rola resortu pracy, aby przygotowywał coraz lepsze prognozy rynku pracy, ale żeby to była informacja, która trafi do kandydatów. Oczywiście lepiej, żeby ministerstwo robiło to aktywnie, żeby była to informacja, która jest podawana maturzystom, żeby nie musieli do niej docierać, przetwarzać. Druga rzecz to jeden z elementów naszego projektu w ramach przejrzystości. Chcemy, aby uczelnie raportowały kluczowe dla kandydatów, studentów czy absolwentów informacje różnego rodzaju. Zarówno takie, które dają jakiś obraz o warunkach studiowania, jak np. proporcja studentów do wykładowców, ale też, ile średnio, np. 10 lat po studiach, zarabia absolwent, ile zaraz po studiach w porównaniu z kimś, kto w ogóle nie studiował. To jest punkt styczny z propozycją SWPS. Jednak bliższa jest mi taka koncepcja, że jeżeli mamy zawód regulowany i dopuszczający do niego egzamin państwowy czy samorządowy (samorządu zawodowego), to taką bardzo ważną informacją dla studentów jest współczynnik zdawalności wśród absolwentów danej uczelni. Dlatego jednak widziałbym więcej mechanizmu rynkowego, a mniej paternalizmu, który łatwo przekształca się w reglamentację. Niech kandydaci sami wybierają uczelnię, na której będą studiować nawet w kierunku uzyskania zawodu regulowanego. Dzięki publicznie dostępnym informacjom będą wiedzieli, że studiując na tej uczelni, mają większą szansę uzyskać licencję lub wpis na właściwą listę niż na inną. Wiedząc to, niech sami podejmują decyzje o swoim losie.
Czy rzeczywiście większość problemów nauki i szkolnictwa wyższego można rozwiązać, zwiększając finansowanie i zmieniając sposób dystrybucji tych środków?
prof. Łukasz Sułkowski członek komisji konkursowej, wiceprzewodniczący Polskiej Komisji Akredytacyjnej Fot. Rafał Siderski / Dziennik Gazeta Prawna
Prof. Łukasz Sułkowski: Angażowanie większych środków publicznych może być nieskuteczne, może być także demoralizowaniem określonego systemu albo niepotrzebnym jego konserwowaniem. Dlatego warto najpierw zastanowić się nad systemem zarządzania uczelniami publicznymi, nie ignorując problemu niedofinansowania nauki. Jedna z propozycji, która jest zawarta w projekcie Instytutu Allerhanda, to nowy sposób wyłaniania zarządzających uczelniami. Instytut proponuje dwa piony: prezydencki i rektorski. Pion prezydencki to jest ten, który zarządza całością, pion rektorski pełniłby funkcję reprezentacyjną. Zmieniłby się sposób powoływania na te stanowiska. Dotychczas rektora wybierali elektorzy z dużym udziałem senatu środowiska akademickiego. Obecny model to demokracja akademicka. Mamy w nim do czynienia z taką sytuacją, że rektora wybiera środowisko naukowe raz na cztery lata, potem po czterech latach musi odnowić jego mandat. On jest w pewnym sensie zakładnikiem własnego środowiska naukowego, jest mu ciężko podjąć radykalne działania. Zmiana polegałaby nam tym, że musiałby powstać odrębny organ, który będzie dokonywał wyboru prezydenta uczelni, np. rady nadzorcze.
Prof. Marek Kwiek: Dzisiejszy ustrój uczelni publicznych jest zbyt demokratyczny. Wybieramy demokratycznie dziekanów, rektorów, ale w wyborach zawsze bierze udział duża grupa studentów, którą dość łatwo można manipulować. Wybory rektora mają charakter wiecowy, a nie merytoryczny. Chciałbym, aby rektorzy i dziekani w nowym systemie byli silniejsi niż dzisiaj, ponieważ obecnie są często zakładnikami swoich elektoratów, senatów i całej rozbudowanej demokracji akademickiej. Po 1990 r. potrzebowaliśmy takiej demokracji i tak wysokiego, nieznanego w krajach Europy Zachodniej, poziomu kolegialności. Rozwiązania te były bardzo dobre, ale tylko przez jakiś czas. Dzisiaj potrzebujemy silnego pionu zarządczego uczelni. Chciałbym, aby zarząd uczelni był silniejszy niż ciała kolegialne, które dotąd często blokowały możliwość poważniejszych zmian. Logika, w której ktoś odpowiada personalnie za przyszłość uczelni, za jej strategię, za jej wyniki, efekty krajowe i międzynarodowe, jest mi bardzo bliska. Uczelnie to potężne organizacje dysponujące milionowymi budżetami. Będziemy być może mieli różne typy uczelni i tym samym różne potrzeby zarządcze. Powinna być większa autonomia dotycząca sposobów zarządzania na uczelniach badawczych, a mniejsza na uczelniach dydaktycznych, gdzie potrzebny jest duży kontakt z regionem, gdzie kierunki studiów muszą być związane z potrzebami lokalnego rynku pracy itd. Zatem powinny istnieć różne typy uczelni i różne typy ustroju, z generalnym wskazaniem na bardziej korporacyjne, a mniej kolegialne sposoby rządzenia uczelnią.
Prof. Hubert Izdebski: Kierunki rozwiązań, jakich panowie poszukują, wydają się bardzo dobre, natomiast ze względu na też już podkreślaną złożoność materii można się zastanawiać nad tym, czy z tego dobrego kierunku wychodzą rozwiązania adekwatne do całego otoczenia instytucjonalnego, społecznego, politycznego. I przeprowadziwszy tego rodzaju rozumowanie, doszliśmy do wniosku, że powinno się maksymalnie trzymać tradycji, biorąc jednocześnie pod uwagę wszystko to, co wymaga zmian – zgodnie ze starą zasadą konserwatystów brytyjskich, że należy zmieniać tylko to, co należy zmieniać. Mamy rektorów, mamy senaty, mamy kanclerzy, mówię o uczelniach publicznych. Chyba bardziej powinno się zastanowić, co zrobić, aby te uświęcone tradycją instytucje działały lepiej, sprawniej – przy potrzebie uwzględnienia jeszcze jednego istotnego elementu. Tradycyjnie wybiera się rektora, który jest szefem uczelni, ale pamiętajmy, że w ogóle wybory nie są mechanizmem typowania menedżera. Zgadzam się, że obecne mechanizmy wyboru rektora nie są sprawne. W wielu przypadkach rektora, dziekana wybierają studenci. To kiedyś, w średniowieczu, rektora wybierali studenci, ale rektor był po to, żeby żakom zapewnić wikt i opierunek, a nie organizować badania naukowe. Stąd pomysł na to, żeby to uczelnia w statucie określiła, na jaki model zarządzania się decyduje. Może wybrać, że rektor będzie rzeczywiście szefem uczelni, czyli zajmuje się zarówno sprawami strategicznymi, nauki, dydaktyki i trzeciej misji, o której nie można zapominać, tj. współpracy z otoczeniem – i jeszcze pełni funkcje reprezentacyjne oraz, występując w gronostajach, symboliczne. Takiego rektora można by było jednak wybierać tylko spośród kandydatów wyłonionych w konkursie albo, to nasz pomysł, przez osobny komitet nominacyjny danej uczelni. Ale może uczelnia uznać też, że nie potrzeba aż tak silnej pozycji rektora. Wówczas wybiera kanclerza, który byłby drugim, nierównorzędnym, ale niewiele w swoim zakresie mniej ważnym, organem uczelni. Profesjonalny kanclerz wyłaniany byłby w taki sposób, w jaki się wybiera menedżerów, czyli w konkursie. Rektor natomiast wybierany byłby przez senat, ale zdecydowanie mniejszy, bo obecnie niektóre liczą 150 osób. Rektor powinien mieć również silniejszą pozycję względem wydziałów – przykładowo prawo veta w odniesieniu do osób wybranych na dziekana. Uczelnia musi być traktowana jako całość, która ma szefa merytorycznego i obok niego profesjonalnego specjalistę od zarządzania.
Dr hab. Arkadiusz Radwan: To jest pewien dylemat jajka i kury, wszyscy jesteśmy zgodni, że są potrzebne większe finanse, ale istnieje ryzyko, że jeśli byśmy odwrócili sekwencje i najpierw dali pieniądze, a później myśleli o reformach, to w jednych miejscach by to pomogło, w drugich nie, a w trzecich by wręcz zaszkodziło, konserwując niewydolne rozwiązania. Dlatego zdefiniowaliśmy ustrój jako fundament. Wyszliśmy od maksymy przypisywanej Einsteinowi, wedle której „szaleństwem jest robić wciąż to samo i wyczekiwać wymiernych rezultatów”, i postanowiliśmy przeprojektować ustrój. Z punktu widzenia właśnie autonomii uczelni, może jeszcze bardziej z punktu widzenia uzasadniania finansowania publicznego, należy uwzględnić szersze grono interesariuszy we władzach uczelni. Pamiętajmy, że akademia to nie jest samotna wyspa. I nikt nie unieważnia tutaj tej pięknej zasady, że nauka jest bezinteresownym poszukiwaniem prawdy. To prawda, ale nie cała prawda o akademii, bo przecież uczelnie są częścią pewnego ekosystemu innowacji, w tym sensie są bardzo istotnym elementem powiązań między nauką a biznesem i przemysłem, jako odbiorcami tych usług, ale też społeczeństwem i administracją publiczną. Uczelnie oprócz tego, że bezinteresownie poszukują prawdy, są szalenie istotnym elementem ekosystemu gospodarczego i społeczno-kulturalnego, mają nam pomagać rozumieć świat. Dlatego te elementy, z którymi są one połączone, powinny mieć też wpływ na to, co uczelnie robią i jak to robią. Proponujemy utworzenie rady powierniczej, w której gronie znajdą się nie tylko przedstawiciele uczelni, ale również osoby z otoczenia społeczno-gospodarczego. Podobne rozwiązanie znajduje się w projekcie prof. Marka Kwieka, z tym że my poszliśmy o krok dalej. Tam bowiem radę powierniczą wybiera senat. Z kolei my proponujemy parytety dla przedstawicieli m.in. nauki, biznesu, ministerstwa, absolwentów, samorządu itd. Parytety mają zabezpieczyć, aby rady powiernicze nie stały się łupem politycznym. W tym samym celu nasz projekt przewiduje pewną część niezależnych członków rad powierniczych.
Proponujemy też rozdzielenie funkcji prezydenta, czyli menedżera, który będzie zarządzał uczelnią, od rektora mającego wpływ na sprawy naukowe. Chcemy także ograniczenia kadencyjności rektora do trzech lat, aby osoby, które pełniły tę funkcję, nie wypadały z międzynarodowego obiegu naukowego. Wiele osób nie chce startować na ten urząd właśnie z uwagi na to, że mniej czasu będą mogły poświęcać nauce.
Prof. Teresa Czerwińska: Cieszy mnie to, że w ocenie państwa problemem numer jeden nie jest to, jak zwiększyć finansowanie całego systemu. Zgadzamy się co do tego, że dokładanie pieniędzy do systemu, który jest nieefektywny, nie przyniesie oczekiwanych rezultatów.
Zgadzam się również z tym, że ustrój uczelni powinien zostać zmieniony. Nie jestem tylko pewna, czy środowisko akademickie jest gotowe na taką zmianę. Dla przykładu, obecnie np. wyłonienie rektora może zostać dokonane w drodze konkursu, czyli teoretycznie jest możliwość dopuszczenia osób z zewnątrz, znakomitych menedżerów, a mimo to uczelnie nie korzystają z takiego rozwiązania.
Według mnie uczelnia w ramach posiadanej autonomii powinna sama kształtować swój ustrój w zakresie pewnych warunków brzegowych. Dlatego idziemy w kierunku, żeby nowa ustawa zawierała ogólne elementy systemu, a przy tym, żeby była konkretna i zwięzła, a stworzone przepisy pozostawiły uczelniom dużą autonomię w zakresie kształtowania struktur wewnętrznych. Dla mnie ważne jest to, aby uczelnia nie była federacją wydziałów, tylko była traktowana jako całość. Pozwoli nam to na bardziej efektywne wykorzystanie środków. Zgadzam się też z tym, że uczelnia powinna być bardziej transparentna, także pod względem finansowym. Obecnie jest z tym problem.
A jak powinien wyglądać system awansu naukowego?
Prof. Łukasz Sułkowski: Niektóre kwestie powinniśmy zmieniać w trybie bardzo pilnym. Tracimy talenty, np. doktorantów. Uciekają do biznesu czy za granicę. Bez odpowiedniego wsparcia finansowania nie uda się zwiększyć atrakcyjności zawodu akademickiego. W niektórych projektach ustawy 2.0. pojawiła się koncepcja zniesienia tytułu profesora wręczanego przez prezydenta. Warto się nad tym dobrze zastanowić. Dla każdego człowieka jest to wielkie wydarzenie – możliwość otrzymania z rąk prezydenta takiego wyróżnienia, na które warto pracować wiele lat. To dlaczego pozbywać się takiego wyróżnienia z systemu? Podobnie dyskusyjna jest sprawa habilitacji. Niektóre projekty proponują jej zniesienie. Jeśli jednak diagnozujemy, że mamy do czynienia z bardzo umasowionym systemem kształcenia, w którym uprawnienia są przyznane bardzo dużej liczbie jednostek, to jaką mamy gwarancję, że jeśli zniesiemy habilitacje, to dokona się naturalne podniesienie poziomu doktoratów? W systemie bolońskim doktoraty są trzecim stopniem kształcenia, wobec tego wdamy się w trudne rozważania na temat stworzenia małego oraz dużego doktoratu, które niekoniecznie muszą gdzieś prowadzić.
Prof. Hubert Izdebski: Z tytułu profesora na pewno nie warto rezygnować, natomiast nie powinno być tak, jak teraz. Trochę się do tego, niestety, przyczyniłem jako współautor ustawy z 1990 r. o tytule naukowym i stopniach naukowych – w której wystąpiły proceduralne przepisy wspólne dla doktoratów, habilitacji i postępowań w sprawie nadania tytułu profesora. Tymczasem nie powinien to być trzeci stopień naukowy, ale szczególne wyróżnienie – tak jak szczególnym wyróżnieniem jest odznaczenie państwowe. Teraz przed sądem można praktycznie dochodzić, żeby wreszcie Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów skierowała wniosek o nadanie tego tytułu do prezydenta. A prezydent też nie ma w tej chwili (poza plagiatem) możliwości formalnego zakwestionowania takiego wniosku. W praktyce może jedynie długo się zastanawiać. W przypadku natomiast habilitacji sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. W pewnych dyscyplinach habilitacja wydaje się potrzebna, a w innych nie. Jak to uregulować, żeby to zrobić w miarę jednolicie – to dość istotny problem. Zwłaszcza w niektórych dyscyplinach po prostu dojrzewa się szybko do uprawiania większej nauki, tymczasem habilitacja hamuje z punktu widzenia formalnego rozwój naukowy. Z jednej strony zastanawiamy się nad tym, czy, zwłaszcza w niektórych dyscyplinach, nie pozwolić na szersze otwarcie profesjonalistom z tego zakresu drogi do doktoratu, który w gruncie rzeczy byłby trzecim tytułem zawodowym – po licencjacie i magistrze. Aby istotnie dać dowód posiadania kwalifikacji do badań, trzeba by odrębnego postępowania, jakiegoś poważnego odpowiednika habilitacji. Z drugiej strony, potrzebne jest wprowadzenie na odpowiednim poziomie prawdziwego stopnia naukowego – doktoratu naukowego, który dałby podstawę do uznania, że naukowiec jest już dojrzałym badaczem, a nie tylko kandydatem na badacza.
Prof. Marek Kwiek: Nie przypadkiem zainteresowanie karierą naukową, stopniami i tytułami naukowymi jest bardzo duże. Z punktu widzenia kadry akademickiej pytania o habilitację i profesurę, warunki ich otrzymywania, sposoby dochodzenia do awansów w hierarchii – są być może najważniejsze. Co dalej z nami, czy musimy robić habilitację i czy dotyczy to wszystkich? A jeśli byśmy dzisiaj całkowicie zrezygnowali z habilitacji czy tytułu profesorskiego, to co otrzymalibyśmy w zamian? Jeśli zapadłaby decyzja kierunkowa o zniesieniu habilitacji (i profesury), to moim zdaniem trzeba by rozważać przeprowadzenie nowych konkursów na uczelniach. Otwartych między innymi dla wszystkich obecnych profesorów. To jest opcja zerowa, dość rewolucyjna. Druga jest taka, i to nasza propozycja, że zostawiamy habilitację na mniej więcej 10 lat, ponieważ chcemy w tym czasie podnieść poziom doktoratów. Następnie z habilitacji rezygnujemy. Wymogi uzyskania habilitacji powinny być znacznie wyższe i podobnie jak w przypadku profesury najważniejszy powinien być dorobek międzynarodowy. Profesura powinna być ukoronowaniem nielicznych, wybitnych karier naukowych.
Chcemy również znieść profesurę uczelnianą, przynajmniej na uczelniach badawczych. W proponowanym systemie mielibyśmy doktorat i wzmocnioną habilitację (oraz wzmocnioną, stosunkowo rzadką profesurę). Nauka wymaga silnej hierarchii i dlatego w segmencie badawczym uczelni byłyby tylko stanowiska adiunkta, docenta (czy adiunkta-profesora) i profesora.
Prof. Łukasz Sułkowski: Do mnie przemawia też ta logika konkurencji i doskonalenia, ale jak przełamać problem późnego uzyskiwania kolejnych stopni awansu naukowego? Zakładając, że zaproponowane rozwiązanie zostaje przyjęte, to przy obecnym średnim wieku 46,2 roku uzyskiwania habilitacji i dodatkowo wyśrubowaniu wymagań może się okazać, że będzie jeszcze trudniej uzyskać wcześniej stopień samodzielnego pracownika naukowego. Tymczasem jednym z fundamentów zmiany powinno być to, jak tworzyć atrakcyjniejszą ścieżkę kariery dla młodych talentów.
Prof. Marek Kwiek: Odpowiedzią może być umiędzynarodowienie. Wszystko można zrobić wcześniej, ale pod warunkiem że proponowane do oceny osiągnięcia to nie osiągnięcia lokalne. Aby uzyskać habilitację, wystarczyłaby seria kilku znaczących, uznanych publikacji wydanych w prestiżowym obiegu międzynarodowym. Nie byłoby żadnego powodu, aby czekać do 46. roku życia (tak jak dzisiaj średnio), pisząc – jak w naukach społecznych i humanistyce – monografię życia. Lepiej w wieku 35 lat mieć serię dobrych artykułów opublikowanych w bardzo dobrych czasopismach, nad każdym pracować rok czy półtora, wykazać samodzielność naukową, pewną obecność w nauce globalnej. Rodzaj globalnego certyfikatu posiadanej wiedzy. I wtedy habilitacja mogłaby zająć o 10 lat mniej i mielibyśmy samodzielnych 35-latków.
Dr hab. Arkadiusz Radwan: Wskazane przeze mnie przedziały wiekowe wzięły się z dość prostego i wymownego punktu odniesienia. Sprawdziłem, w jakim wieku byli badacze, laureaci Nagrody Nobla z ostatnich 100 lat, kiedy dokonali przełomowego odkrycia. Kiedy następuje ten przełomowy moment? Oczywiście zależy to od dyscypliny naukowej – dla chemii średnia wieku to 39 lat, dla fizyki 37, 40 dla medycyny. Jest to zatem przed czterdziestką.
Celem polityki publicznej powinno być obniżenie wieku uzyskania samodzielności naukowej, a nie utrzymywanie habilitacji czy profesury tytularnej. Dlatego projekt mojego zespołu idzie najdalej i rekomenduje zniesienie tych stopni i tytułów. Tytuł nadawany przez głowę państwa jest rozwiązaniem porównawczo dość egzotycznym. Profesura powinna być stanowiskiem pracy na uczelni. Uzyskiwanie tego stopnia czy tytułu raz na zawsze nie daje motywacji do rozwoju. Proponujemy znieść studia doktoranckie w obecnej formie, często wyglądają one tak, że uczęszcza się na nie jak do kolejnej szkółki. To nie powinno tak wyglądać. Dlatego proponujemy nowe ścieżki dotarcia do doktoratu. Pierwsza to odnowiona ścieżka asystencka, stawiająca na relację mistrz – uczeń. Asystenci będą tylko w płodnych naukowo jednostkach (katedrach, centrach, instytutach). Druga możliwość to kolegium doktoranckie na wzór niemiecki – finansowane konkursowo [konkurencja najpierw między uczelniami, a potem między osobami ubiegającymi się o stypendia doktorskie i rezydentury (postdoc) w ramach kolegium].
Prof. Teresa Czerwińska: Wszystkie te pomysły są do rozważenia. Jednak warto powiedzieć, że już teraz ministerstwo zrobiło wiele, jeśli chodzi o eliminację negatywnych zjawisk. Zaproponowaliśmy doktorat wdrożeniowy, który będzie pozwalał na uzyskanie stopnia naukowego przez osoby, które pracują w firmie nad wynalazkiem.
Nie ulega również wątpliwości, że konieczne jest podniesienie poziomu doktoratów, cały czas sprawą otwartą jest kwestia redefiniowania koncepcji habilitacji. W obecnej sytuacji przemasowienia studiów doktoranckich i obniżenia się ich poziomu niezwykle trudno jest wypracować rozwiązanie z jednej strony zapewniające wysokie standardy w zakresie stopni i tytułów naukowych, z drugiej zaś redukujące lukę pokoleniową i odblokowujące ścieżkę kariery naukowej.