Obowiązek zatrudniania przez całą dobę radiologa i dwóch anestezjologów rujnuje finanse małych placówek. Chcą przekonać resort zdrowia, by uelastycznił przepisy. Ten nie mówi „nie”.
Drodzy specjaliści / Dziennik Gazeta Prawna
– Wiele szpitali powiatowych ma w ciągu miesiąca tylko parę ostrych przypadków, przy których dodatkowy anestezjolog byłby potrzebny. Roczny koszt utrzymania lekarza tej specjalności to 600 tys. zł i więcej – wyjaśnia Radosław Pigoń, dyrektor Szpitala Powiatowego w Radomsku. Tymczasem część szpitali cały budżet na leczenie z NFZ ma na poziomie 20–30 mln zł i musi za to utrzymać budynki, personel, sprzęt, leki.
– Rzeczywiście są mniejsze podmioty, gdzie wystarczy jeden anestezjolog na dyżurze. W niektóre dni już popołudniami zabiegów planowanych się nie wykonuje – potwierdza Piotr Miadziołko, dyrektor szpitala powiatowego w Gostyniu i członek Rady Naczelnej Polskiej Federacji Szpitali. Bez trudu znaleźliśmy placówki, których szefowie przyznali, że u nich przez większość doby są właśnie takie przestoje. Podkreślali, że w razie potrzeby szpital może się zabezpieczyć, mając dodatkowego lekarza pod telefonem. Ale rozporządzenie ministra zdrowia z 20 grudnia 2012 r. w sprawie standardów postępowania medycznego w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii dla podmiotów wykonujących działalność leczniczą (Dz.U. z 2013 r. poz. 15) nie dopuszcza takiej możliwości.
– Nie chodzi o to, by wszyscy mieli tylko po jednym anestezjologu, ale o zdrowy rozsądek. Powinno się zostawić dyrektorom możliwość decyzji – mówi dyrektor Pigoń. I zapewnia, że szefowie placówek nie będą ryzykować dobra pacjentów i narażać szpitali na procesy. – U mnie zostawimy ich więcej, ponieważ szpital ma dużo oddziałów, a na dodatek leży koło dwóch ważnych dróg i trafiają do nas też ofiary wypadków – wyjaśnia.
Ale jego placówka ma inny problem ze sztywnymi regulacjami. Choć zdjęcia radiologiczne pacjentów są opisywane zdalnie przez zewnętrzną firmę, musi mieć przez całą dobę radiologa. Jak i inne szpitale. – Zarówno radiologów, jak i anestezjologów brakuje. Przy obecnych możliwościach zdalny opis zdjęć powinien być standardem – mówi Pigoń. Dlatego część szpitali z teleradiologii korzysta, ale ostatnio łódzki oddział NFZ przeprowadził kontrole i kwestionował to rozwiązanie. – U mnie lekarza nie było pięć dni w miesiącu. Dostaliśmy karę i zagrożono nam odebraniem kontraktu, na czym najbardziej straciliby pacjenci – mówi Pigoń.
– Poszczególne oddziały funduszu różnie podchodzą do tej sprawy, niektóre zgadzają się na takie rozwiązanie w placówkach medycznych mających kontrakty, a inne nie. Dlatego wyjaśnienie tej kwestii w przepisach i ujednolicenie zasad na pewno byłoby przydatne – przyznaje wiceminister zdrowia Marek Tombarkiewicz. Centrala funduszu powołując się na rozporządzenie ministra zdrowia w sprawie świadczeń gwarantowanych z zakresu leczenia szpitalnego z 20 października 2014 r. (Dz.U. poz. 1441), twierdzi, że lekarz jest potrzebny.
Czy są szanse na zmianę przepisów?
Tombarkiewicz był szefem szpitala powiatowego w Staszowie i dokładnie zna bolączki dyrektorów podobnych placówek. – Dyskusja na temat zmian w wymogach na pewno nas czeka. Musimy przeanalizować skalę problemów, to, jakie są faktyczne koszty utrzymania dwóch anestezjologów i radiologów w małych szpitalach, jak często są oni wykorzystywani i czy placówki rzeczywiście spełniają ten wymóg – mówi. Przypomina jednak, że wymogi podnoszono z myślą o bezpieczeństwie pacjentów.
Zwolennikami teleradiologii są właściwie wszyscy. Wiceminister, eksperci, politycy, a nawet pacjenci. – To dobry pomysł, pod warunkiem że lekarz opisujący wyniki będzie mieć dobre zaplecze. Nie powinien oglądać badań np. na telefonie komórkowym – mówi Ewa Borek, prezes Fundacji My Pacjenci. Podobnie uważa m.in. wiceszef sejmowej komisji zdrowia Tomasz Latos, lekarz radiolog. A wiceminister przypomina, że radiolodzy nie zawsze mają nawet bezpośredni kontakt z pacjentami, ponieważ do badania ustawia ich technik.
Więcej wątpliwości budzą zmiany dotyczące anestezjologów. – Obowiązek zatrudniania dwóch wprowadzono na fali protestów tej grupy zawodowej pod koniec lat 90. Chodziło o to, by gdy jeden jest na bloku operacyjnym, drugi opiekował się pacjentami na intensywnej terapii – mówi Jerzy Gryglewicz, ekspert Uczelni Łazarskiego. – Propozycja wymaga analizy. Pacjenci co do zasady chcą się leczyć w ośrodkach z najlepszym dostępem do specjalistów – mówi Ewa Borek. Podkreśla, że przy porodach drugi lekarz na telefon może być w wielu przypadkach rozwiązaniem, ale w innych lepszym wyborem może być leczenie w szpitalu bardziej specjalistycznym.