Rządowy plan ułatwienia medykom spoza Unii podejmowania pracy w Polsce już wywołuje kontrowersje.
Większość rozwiązań, jakie znalazły się w projekcie zmian w ustawie o zawodzie lekarza, zostało przygotowanych przez zespół złożony z rezydentów, który pracował pod auspicjami resortu. Oni sami jednak „importu” lekarzy nie przewidywali, to autorski pomysł ministerstwa. Nowe przepisy miałyby umożliwić szpitalom zatrudnianie cudzoziemców spoza UE posiadających tytuł specjalisty uzyskany za granicą i znających język polski. Jeśli taka osoba otrzyma od polskiej placówki zaświadczenie, że ta zamierza ją zatrudnić, będzie mogła wystąpić do właściwej okręgowej rady lekarskiej (ORL) o przyznanie prawa wykonywania zawodu. Będzie obowiązywało na określony czas (nie dłuższy niż pięć lat) i w miejscu zatrudnienia, czyli placówce, która wystawiła zaświadczenie. Przed podjęciem pracy kandydat będzie musiał odbyć przeszkolenie praktyczne pod nadzorem opiekuna, trwające nie dłużej niż 12 miesięcy. Jego program i długość określi właściwa ORL. To – zdaniem resortu – da możliwość zatrudniania lekarzy cudzoziemców w trybie skróconym, z jednoczesną merytoryczną kontrolą samorządu zawodowego.
/>
Obecnie lekarz spoza Unii, zanim zacznie pracę w Polsce, musi nostryfikować dyplom i uzupełnić różnice w wykształceniu, zdać egzamin z języka polskiego (medycznego) i uprawniający do wykonywania zawodu. Jednak procedury nostryfikacji przeprowadzane przez uczelnie przebiegają różnie. Dlatego w projekcie zdecydowano się na ich ujednolicenie. Postępowanie zostanie zastąpione testowym egzaminem w języku polskim, organizowanym przez Centrum Egzaminów Medycznych. Egzamin będzie odbywać się dwa razy w roku.
Według najnowszych danych Naczelnej Izby Lekarskiej w Polsce możliwość leczenia ma obecnie 1256 obcokrajowców z niemal setki państw – przede wszystkim z Ukrainy (379 lekarzy), Białorusi (180) i Niemiec (77). Jest ich niemal dziesięć razy mniej niż polskich lekarzy, którzy otrzymali prawo do wyjazdu i leczenia w innym kraju Unii – tych jest prawie 12 tys.
O ułatwieniach dla lekarzy spoza UE mówił już Konstanty Radziwiłł, poprzedni minister zdrowia. Jak wówczas tłumaczył, rozważano skorzystanie z rozwiązań niemieckich, czyli przyznawania ograniczonego prawa do wykonywania zawodu w wyznaczonym miejscu pracy. Taki lekarz miałby możliwość wykonywania określonych czynności w określonym miejscu. Przykładowo: jeśli jest zapotrzebowanie na ortopedę w Białymstoku, szpital mógłby zatrudnić do tych zadań medyka np. z Ukrainy czy Białorusi, nawet bez konieczności uzupełniania przez niego różnic w wykształceniu. Już w czasie pracy w Polsce lekarz nadrabiałby braki i mógłby ubiegać się o pełne prawo wykonywania zawodu.
Choć resort zdrowia w uzasadnieniu przekonuje, że to pomoże pracodawcom w zapełnianiu wakatów, pomysł ten już budzi kontrowersje. Członkowie zespołu, który przygotowywał projekt, uznali zapisy dotyczące zmiany w przyjmowaniu lekarzy z zagranicy za „ministerialną wrzutkę”, która ma odwrócić uwagę od meritum dokumentu. Bartosz Fiałek z OZZL uznał z kolei, że rząd przygotowuje się w ten sposób na strajk lekarzy. W razie gdyby odmówili pracy, będzie mógł ich łatwo zastąpić medykami z Ukrainy czy Pakistanu.
Andrzej Matyja, szef Naczelnej Rady Lekarskiej, jest także przeciwny takiemu rozwiązaniu. Mówi dość ostro, że nie można się zgodzić na to, aby do Polski przyjeżdżały leczyć osoby, które nie mają tych samych kwalifikacji, co polscy lekarze. – Należy się zastanowić, czy na pewno chcemy obniżyć jakość świadczeń medycznych oferowanych pacjentom – mówi Matyja. I dodaje, że nie bardzo sobie wyobraża, kto miałby wziąć odpowiedzialność za czynności związane z ratowaniem życia i zdrowia przez osobę, które nie jest do tego przygotowana w taki sam sposób jak polski lekarz. – Pacjenci nie mogą sobie na to pozwolić – dodawał. I podkreślał, że na pewno wyrażą swój sprzeciw w trakcie konsultacji projektu zmian.
Zdaniem części ekspertów niechęć lekarzy jest zrozumiała – to zagrożenie dla ich pozycji na rynku. Jednak wiele osób się zgadza, że kłopotem jest to, iż m.in. na Ukrainie, skąd przyjeżdżają najczęściej medycy, by wspomóc luki kadrowe w Polsce, jest duża korupcja i nie zawsze można wierzyć, że dyplom ukończenia jest na pewno efektem wytężonej nauki. Ponadto program studiów odbiega od polskich wyśrubowanych wymogów.
Odrębną kwestią jest to, czy pracodawcy będą zainteresowani taką formą zatrudniania, bo to na nich spadnie związana z tym odpowiedzialność. – Mamy bardzo złą sytuację kadrową i pewnie takie rozwiązania będą brane pod uwagę, ale musimy bardzo dokładnie się zaznajomić z programami kształcenia – mówi Waldemar Malinowski, prezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych. – Nie wiemy, jak wygląda program studiów za granicą, na ile jest porównywalny i czy można brać taką odpowiedzialność. Chyba to nie dyrektorzy powinni weryfikować, bo większość jest tylko menedżerami. Oczywiście jest zawsze dyrektor do spraw medycznych, ale trudno mi sobie wyobrazić, by chciał się podjąć takiego wyzwania. To jest już jednak paranoja, że my mamy weryfikować programy kształcenia na Ukrainie czy w Pakistanie – ocenia.