Rząd chce ściągnąć do Polski medyków ze Wschodu. Planuje uproszczenia w ich zatrudnianiu, by załatać dziury kadrowe i osłabić presję płacową w służbie zdrowia.

Nasze źródła ukraińskie przyznają, że trwają w tej sprawie rozmowy. Informacje DGP potwierdza również resort zdrowia.

– Rozważamy skorzystanie z rozwiązań niemieckich, czyli przyznawania ograniczonego prawa do wykonywania zawodu w wyznaczonym miejscu pracy – mówi Milena Kruszewska, rzecznik Ministerstwa Zdrowia. Taki lekarz miałby możliwość wykonywania określonych czynności w określonym miejscu. Przykładowo: jeśli jest zapotrzebowanie na chirurga w Rzeszowie, szpital mógłby zatrudnić do tych zadań operatora np. z Ukrainy, nawet bez konieczności uzupełniania przez niego różnic w wykształceniu. Już w czasie pracy w Polsce lekarz ubiegałby się o pełne prawo wykonywania zawodu, niwelując te różnice. Cały mechanizm dotyczyłby specjalistów spoza UE, a minister Konstanty Radziwiłł nie ukrywa, że chodzi głównie o lekarzy zza wschodniej granicy. O takim rozwiązaniu wspominał podczas sejmowej debaty dotyczącej strajku rezydentów.

Obecnie lekarz spoza Unii, zanim zacznie pracę w Polsce, najpierw musi nostryfikować dyplom i uzupełnić różnice w wykształceniu, zdać egzamin z polskiego (medycznego) i uprawniający do wykonywania zawodu. – Z powodu stopnia trudności lekarze niechętnie się tego podejmują – mówi prof. Lech Chyczewski z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Według najnowszych danych Naczelnej Izby Lekarskiej w Polsce leczy w sumie 1137 obcokrajowców z 98 państw – przede wszystkim z Ukrainy (306 lekarzy), Białorusi (139) i Niemiec (81).

Jak wynika z naszych informacji, ukraińskie władze są sceptyczne wobec polskich pomysłów. W Radzie Najwyższej trwają właśnie prace nad reformą służby zdrowia, a politycy nad Dnieprem głośno mówią o nieadekwatnych zarobkach i niedoborze lekarzy. Obawiają się też, że zachęty ze strony Warszawy w perspektywie kilku lat mogą doprowadzić do drenażu mózgów i wyjazdu najzdolniejszych.

Likari, łaskawo prosymo! Lekarze, zapraszamy!

Z Polski wyjechało niemal 8 tys. lekarzy. Przyjechało tysiąc. Resort zdrowia liczy, że wprowadzenie ułatwień dla obcokrajowców odwróci ten trend.
Exodus polskich lekarzy zaczął się po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Wnioski o wydanie uprawnień do wyjazdu w 2005 r. złożyło ponad 1,7 tys. lekarzy. W ostatnich latach liczba ta była nadal wysoka: wahała się od 600 do ponad 800 rocznie.
– Wnioski składają tylko ci, którzy planują wyjazd wewnątrz UE. O wyjazdach do USA, Kanady czy innych państw nie zbieramy informacji – mówi Katarzyna Strzałkowska, rzeczniczka Naczelnej Izby Lekarskiej.
Zagraniczni lekarze (wraz ze stażystami), którzy pracują w Polsce / Dziennik Gazeta Prawna
Tej luki nie zapełniają specjaliści z innych państw. Jest ich niewielu: w Polsce pracuje 1,1 tys. obcokrajowców (łącznie ze stażystami). Lekarzy posiadających pełne prawo wykonywania zawodu jest mniej – 949.
Średni wskaźnik w Unii wynosi czterech lekarzy na tysiąc mieszkańców. W Polsce jedynie 2,3.
Jak wynika z danych Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia, obecnie mamy 89,8 tys. pracujących lekarzy (tych posiadających uprawnienia do wykonywania zawodu jest o wiele więcej). Jak wynika z naszych obliczeń, aby osiągnąć wskaźnik 4 medyków na tysiąc mieszkańców, kadra powinna się zwiększyć o ponad 64 tys., do 154 tys. Bez otwarcia na zagranicę taki wynik nie będzie możliwy.
Najgorzej jest w Wielkopolsce, gdzie mieszkańcy mają do dyspozycji 1,6 lekarza na tysiąc osób. Najlepiej wypada Łódzkie z wynikiem 2,8.
I choć Ministerstwo Zdrowia zwiększyło liczbę miejsc na studiach medycznych – w tym roku limity przyjęć na stacjonarnych studiach lekarskich (bezpłatnych) zwiększyły się o ponad 850 miejsc w stosunku do roku 2015 (3529 w 2015; 4368 w 2017). – Razem z niestacjonarnymi łącznie uruchomiliśmy prawie 1400 miejsc więcej – deklaruje Ministerstwo Zdrowia.
Ukraińcy boją się, że z kraju zaczną wyjeżdżać najlepiej wykształceni
To jednak nie rozwiąże problemu w szybkim tempie – w badaniu przeprowadzonym przez Gdańską Okręgową Izbę Lekarską (dwa lata temu) na pytanie: „Czy planujesz wyjazd za granicę do pracy?”, 43 proc. ankietowanych odpowiedziało, że rozważa taką opcję.
Niemcy i państwa skandynawskie od dawna prowadzą aktywną politykę przyciągania lekarzy z Polski, co do których mają gwarancję dobrego wykształcenia.
Zachętą są wyższe pensje. Jeden z młodych lekarzy opowiada, że w Niemczech niektóre szpitale finansują nawet mieszkania tym, którzy chcą u nich pracować. – Jeden z moich kolegów robił specjalizację w dziedzinie psychiatrii w jednym z państw skandynawskich. Najpierw zafundowano mu bezpłatny kurs języka, a następnie przydzielono na jakiś czas tłumacza – opowiada nasz rozmówca.
Niektóre szpitale w Polsce – szczególnie w mniejszych miejscowościach – mają tak duże braki, że (podobnie jak niemieckie placówki) oferują lekarzom, którzy przyjadą do nich do pracy, służbowy samochód, mieszkanie czy bezpłatne szkolenia. To, jak mówią dyrektorzy placówek, nie zawsze działa – chętnych wciąż brakuje. Być może takie bonusy będą zachętą dla pracowników z Ukrainy czy Białorusi.
Na Ukrainie, jak deklaruje Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej, zarobki wynoszą ok. 200 euro. Według danych ukraińskiego GUS w sierpniu 2017 r. pensja lekarza ukraińskiego oscylowała w okolicach 9310 hrywien (1265 zł). Średnia płaca w czerwcu 2017 r. była równowartością 7360 hrywien (1000 zł). Nie ma jednak pewności, że różnice w wynagrodzeniu będą wystarczającym argumentem.
– Przyciągnięcie lekarzy z Ukrainy nie będzie łatwe. Polska nie jest magnesem. Zarobki są niższe niż w Niemczech. Dlaczego mieliby wybrać Polskę, jeżeli u nas trwają strajki lekarzy o wysokość płac? – pyta Jerzy Gryglewicz, ekspert ds. zdrowia z Uczelni Łazarskiego.
Maciej Hamankiewicz uważa, że pomysł przypisania lekarza do konkretnego miejsca i pozwolenie mu na wykonywanie konkretnych czynności medycznych (czyli wariant rozważany przez Ministerstwo Zdrowia) nie jest trafny. Z jednej strony, jego zdaniem, lekarze powinni uzupełnić wykształcenie do poziomu polskiego (uczelnie porównują różnice programowe w kształceniu i lekarze, chcący pracować w Polsce, uzupełniają braki). Z drugiej – nie powinno się przywiązywać lekarza do jednego miejsca.
Entuzjastami rozwiązań, nad którymi pracuje Ministerstwo Zdrowia i Ministerstwo Rozwoju, nie są również sami Ukraińcy. Pomysł zasysania lekarzy do Polski określają mianem drenażu mózgów. Politycy ukraińscy boją się, że z kraju zaczną wyjeżdżać już nie tylko pracownicy fizyczni, ale także najlepiej wykształceni obywatele. W tym lekarze.
– Nie będzie nas miał kto leczyć – komentował w telewizji ZIK poseł opozycyjnej i prorynkowej Samopomocy Taras Pastuch. Wałerij Dubil z populistycznego ugrupowania Julii Tymoszenko Ojczyzna w kuluarach Rady Najwyższej przekonywał, że w Europie – a szczególnie w Polsce – na ukraińskich lekarzy „czekają z otwartymi ramionami”. Plan całkowitej liberalizacji rynku pracy dla lekarzy zaczął funkcjonować w ukraińskiej polityce jako pewnik. Zarówno Pastuch, jak i Dubil mówili o istniejącym porozumieniu w tej sprawie. – Polska już skasowała dodatkową atestację dla pracowników służby zdrowia: lekarzy i pielęgniarek – informuje Dubil na swojej poselskiej stronie internetowej. Nasi rozmówcy w ukraińskim rządzie przekonują jednak, że prace w kwestii liberalizacji przepisów trwają. Podobnie jak prace nad ustawą reformującą ukraińską służbę zdrowia. Według Ojczyzny, z której wywodzi się poseł Dubil, jeśli ustawa nr 6327 wejdzie w życie, dwóch z trzech lekarzy pracujących obecnie nad Dnieprem straci pracę. W konsekwencji naturalnym ruchem będzie ich wyjazd za granicę. W tym do Polski.