Coraz bliżej do ostatecznej, kilka razy przesuwanej daty startu wielkiego systemu cyfryzacji ochrony zdrowia. Rząd ma nowy pomysł na uratowanie projektu: informatyków na godziny.
17 sierpnia minie termin składania ofert w przetargu na dokończenie projektu budowy Elektronicznej Platformy Gromadzenia, Analizy i Udostępniania zasobów cyfrowych o Zdarzeniach Medycznych, czyli platformy P1. To kluczowy element całego systemu eZdrowie. Jego wartość: 119, 9 mln zł.
Body leasing
To kolejne podejście do projektu, który ciągnie się od niemal dekady. Rząd na początku roku zmienił zdanie co do jego realizacji. Za ogół działań ma odpowiadać Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia (CSIOZ), zlecając prace firmom, od których wynajmie informatyków na potrzeby administracji. Ten system nazywany body leasingiem jest coraz popularniejszy w budowaniu e-administracji. Kilka tygodni temu w podobnym zamówieniu Centralny Ośrodek Informatyki podpisał umowy z pięcioma firmami, wynajmując od nich pracowników za łącznie 116 mln zł. Godzinowa stawka informatyka w tamtym zamówieniu wahała się od 119 do 180 zł. – Czyli o wiele więcej niż swoim pracownikom jest w stanie zapłacić administracja. Z drugiej strony ma ona też większą kontrolę nad zamówieniem niż w przypadku zlecania całej pracy jednej firmie – ocenia jeden z urzędników blisko związanych z CSIOZ.
ikona lupy />
System eZdrowie składa się z czterech platform / Dziennik Gazeta Prawna
Marcin Węgrzyniak, dyrektor tej jednostki, w wywiadzie dla portalu PolitykaZdrowotna.com niedawno mówił: – Nie oczekujemy, że wyłonione firmy samodzielnie zbudują system. To my – CSIOZ – będziemy kierować pracami nad projektem. Nie chcemy powtórki z sytuacji, gdy na spotkaniach projektowych od 2013 r. byli już zawsze prawnicy, co mogło być zwiastunem, że szanse na sukces są coraz mniejsze.
Wyścig z czasem o dotacje UE
Nowe podejście do budowy eZdrowia ma szansę się sprawdzić, choć nie gwarantuje sukcesu. Na razie dla resortu zdrowia i CSIOZ kluczowy jest czas. Muszą wykazać, że pieniądze z Komisji Europejskiej, które Polska otrzymała na budowę platformy, nie poszły na marne.
System, nad którym prace rozpoczęły się w 2008 r. i miały się skończyć w 2014 r., a teraz warunkowo decyzją Komisji Europejskiej przesunięto je aż na 2019 r., obarczony jest problemami wynikającymi z tych opóźnień. Największy: starzejący się sprzęt. Zakupiony latem 2013 r., do lata 2018 r. całkiem się zamortyzuje. – Nabywany był w momencie, gdy twardo trzymano się planu uruchomienia systemu z końcem 2014 r. Był więc potrzebny do testów. Niestety, potem wycofał się wykonawca szyny usług, czyli kluczowego komponentu spajającego cały system. Trzeba było szukać nowego – opowiada jeden z urzędników związany z cyfryzacją.
Poza tym firma, która pracowała nad szyną od 2013 r., nie zostawiła praw autorskich do kodów źródłowych. CSIOZ nie mógł więc skorzystać z wykonanych przez nią prac. Mimo to, pod koniec 2015 r., gdy mijał termin rozliczania wszystkich dotacji unijnych, rozpoczął testy P1.
System do poprawki
– Testy poszły niekorzystnie i nakazano wykonawcom poprawki. Jednak zanim do nich doszło, zmienił się rząd. A nowa ekipa zdecydowała, że zgłosi KE system jako „niefunkcjonujący” i poprosi o przedłużenie terminów. To była jakaś metoda na wybrnięcie z kłopotów, ale równocześnie ryzyko, że wydane na sprzęt pieniądze mogą zostać utopione – dodaje urzędnik.
Nawet jeżeli uda się wreszcie ukończyć platformę P1, to mogą być konieczne kolejne inwestycje w serwery czy komputery. A tych obecny plan nie przewiduje. Owszem Ministerstwo Zdrowia wylicza, że by ukończyć system, który już kosztował 711 mln zł, trzeba będzie wydać jeszcze 245 mln zł, z czego większość, bo 223 mln zł, planuje pozyskać z dotacji unijnych w ramach Programu Operacyjnego Cyfrowa Polska, ale to wydatki głównie na software. Zwiększenie nakładów na użytkowanie systemu (z 65 mln rocznie do 211 mln) przewidywane jest dopiero na 2025 r.
Nie mogąc się doczekać centralnego eZdrowia, regiony same zaczęły przygotowywać własne rozwiązania. – Kluczowe jest, żeby ministerstwo dopilnowało, by systemy nad którymi pracują samorządy, były stworzone według wspólnych standardów. Tak, aby po powstaniu centralnej platformy mogły się ze sobą komunikować – podkreśla Adam Konka, ze Śląskiego Parku Technologii Medycznych.

Cyfryzacja – przykłady nie do naśladowania

Kupowanie najpierw sprzętu, a potem szukanie do niego zastosowania jest bolączką ostatnich lat budowania cyfryzacji.

Najgłośniejsza była historia Zintegrowanego Modułu Obsługi Końcowego Użytkownika, czyli ZMOKU. Miał to być internetowy system zapewniający gminom zdalny dostęp do centralnej bazy danych ewidencji ludności, wydawania dowodów osobistych lub aktów stanu cywilnego. Jego uruchomienie kilkakrotnie przekładano – z początku na połowę 2011 r., potem na 2014 r. i 2015 r. Ostatecznie MSW wycofało się z pomysłu i zamiast ZMOKU zaproponowało Źródło – aplikację dużo prostszą i wymagającą mniej sprzętu, bo wystarczył komputer podłączony do internetu, czytnik kart kryptograficznych oraz zwykłe drukarki czy skanery. Tyle że wcześniej zakupiono już dla samorządów komputery, serwery i routery. Sprzęt wiele lat stał nieużywany, a samorządy nie wiedziały, czy mogą go wykorzystać do innych celów.

Gdy wreszcie po latach pojawiło się Źródło, okazało się, że serwery, za które zapłacono 14 mln zł, były już nieprzydatne. Gwarancje dobiegły końca, a na dodatek część hardware’u nie mogła współpracować z nową aplikacją. Rok temu Ministerstwo Cyfryzacji skierowało sprawę do prokuratury.

Podobnie historia wyglądała z aplikacją e-Posterunek, która miała usprawnić pracę policji. System zaczęto budować w 2007 r., ale nigdy nie został wdrożony. Zrezygnowano z niego w 2014 r., tyle że wcześniej wydano na to 19,5 mln zł.