Macron może zakazać niektórym firmom działalności we Francji – przewiduje doradca rządzących socjalistów Jean Grosset.



Co pan sądzi o słowach Emmanuela Macrona o nałożeniu na Polskę sankcji z powodu dumpingu socjalnego oraz nieprzestrzegania wartości obowiązujących w Unii Europejskiej?
Proszę wybaczyć, ale nie jestem przedstawicielem pana Macrona ani jego rzecznikiem prasowym. Chociaż na niego głosowałem.
Jest pan doradcą ekonomicznym rządzącej Francją Partii Socjalistycznej, która w drugiej turze wyborów prezydenckich poparła Emmanuela Macrona.
Partia Socjalistyczna poparła pana Macrona przeciwko ekstremizmowi prawicowemu. Macron ma na myśli dumping socjalny rozumiany jako delegowanie pracowników do Francji przez firmy z Polski czy Rumunii, które nie ponoszą takich samych kosztów pracy czy kosztów fiskalnych, jak firmy francuskie funkcjonujące we Francji. Nad kwestią delegowania pracowników do Francji pracowaliśmy już wcześniej z przedstawicielami polskiej i rumuńskiej ambasady. Firmy z obu tych krajów często się skarżyły na zbyt surowe kontrole pracowników oddelegowanych do Francji, domagając się większej wolności przepływu pracowników. Jednak kiedy spojrzymy na obowiązujące przepisy dotyczące pracowników oddelegowywanych, to widzimy, że te reguły (legalność zatrudnienia, weryfikacja ochrony socjalnej pracownika, normy transportowe) nie są respektowane przez firmy. Nie chodzi zatem o nałożenie sankcji na Polskę jako kraj, ale na polskie firmy.
Czy możliwe jest nałożenie takich sankcji na firmy z Polski?
Oczywiście, przewidziane są dotkliwe sankcje. Chodzi o zakaz funkcjonowania na terenie Francji oraz wysokie kary finansowe. Ale – podkreślam – chodzi o sankcje przeciwko firmom, nie przeciwko państwu.
W jakiej sytuacji sankcje mogą być nałożone?
Wyobraźmy sobie np. firmę budowlaną, w której polski pracownik, zamiast przewidzianych i opłacanych 35 godzin tygodniowo, pracuje 40 lub 45 godzin. Nie płaci mu się nadgodzin. Na taką firmę można nałożyć sankcje. Podobnie jak na firmy, które nie przestrzegają odpowiednich warunków pracy.
Czy chodzi tylko o polskie firmy działające we Francji?
Oczywiście, że nie. Mamy również francuskie firmy zatrudniające oddelegowanych pracowników z Polski, które łamią reguły. Macron mówił na swoich wiecach o konieczności przyjrzenia się europejskim regułom delegowania przez firmy pracowników za granicę oraz o kontroli przestrzegania tych reguł. Chodzi o to, aby ochrona socjalna takiego pracownika była równoważna z ochroną socjalną opłacaną we Francji oraz aby pracownicy francuscy nie byli zastępowani przez pracowników oddelegowywanych.
Część Francuzów jest rozczarowana Unią Europejską w obecnym kształcie. Czy rozszerzenie Unii o kraje Europy Środkowej i Wschodniej było błędem?
Błędem?
Z naszej rozmowy wynika, że kraje te stanowią konkurencję na europejskim rynku pracy.
Kraje Europy Wschodniej osiągają stopniowo poziom ochrony socjalnej oraz wprowadzają porównywalne warunki pracy. Trzeba te kraje inspirować w tym zakresie. Można rozwijać się wspólnie, respektując reguły i rytm danego kraju. Podam przykład Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych, w której są również polskie związki zawodowe, która chce harmonizacji zarobków, w tym minimalnego wynagrodzenia. Według niej polska płaca minimalna powinna być ekwiwalentem francuskiej. Proponuje również ujednolicenie składek na ubezpieczenia społeczne. To jest kompletny absurd. Nie mamy przecież takiego samego modelu społecznego.
Ale jednak są kraje bardziej i mniej konkurencyjne. Czy protekcjonizm ekonomiczny jest potrzebny Europie i Francji?
O protekcjonizmie mówią dużo Marine Le Pen oraz Donald Trump. Zbyt silny protekcjonizm powoduje wypchnięcie ze światowych rynków, a stawianie silnych barier protekcjonistycznych obraca się przeciwko podmiotom je wprowadzającym. Protekcjonizm rozumiany jako istnienie zharmonizowanych reguł na światowym rynku? Tak. Ale jako zamknięcie rynku, jak kiedyś w Związku Radzieckim? To nieporozumienie.
Jednak Francuzi, jak pokazują badania, nie są zadowoleni ze sposobu funkcjonowania systemu kapitalistycznego. Chcą tzw. protekcjonizmu inteligentnego, o którym mówi m.in. Marine Le Pen.
Prawdziwym wyzwaniem jest to, czy firmy francuskie lub niemieckie będą konkurencyjne na światowym rynku. Wielkie przedsiębiorstwa francuskie, w tym państwowe, jak EDF, działają na całym świecie. Francuski model z wykwalifikowanymi robotnikami, systemem szkoleń i polityką państwa, która wspiera firmy, pomaga wchodzić im na globalne rynki.
A opodatkowanie produktów importowanych do Francji proponowane przez Front Narodowy?
Mówimy o produktach, które nie są wytwarzane we Francji. Jednak jeśli to zrobimy, inne kraje uczynią to samo. Globalna gospodarka może być szansą, o ile jest regulowana i o ile przestrzegane są reguły, np. w ramach WTO (Światowej Organizacji Handlu).
Czy należy utrzymać zasadę swobodnego przepływu osób i towarów w Unii Europejskiej?
Oczywiście. Inaczej wspólna Europa przestanie istnieć.
Co pan sądzi o przenoszeniu fabryk z Francji do Polski i innych państw regionu? Jednym z centralnych punktów kampanii wyborczej we Francji stała się sławna już fabryka firmy Whirlpool, przenoszona z francuskiego Amiens do Łodzi.
Le Pen potępiła tę delokalizację, ale nie odpowiedziała na pytanie, jak zapewnić pracę pracownikom Whirlpoola we Francji. Macron mówił, że nie można zabronić prywatnemu właścicielowi decydowania o swojej własności. To jest przecież własność prywatna. Właściciel być może powinien zgodnie z prawem sprzedać zakład. Kluczową kwestią jest, jakie zatrudnienie znajdzie 700 czy 800 osób pracujących w tym zakładzie. Nikt nie sprzeciwiałby się zamknięciu fabryki w sytuacji problemów finansowych, tutaj jednak mamy do czynienia z delokalizacją, której celem jest zwiększenie zysków. W takiej sytuacji, kiedy zakład funkcjonuje, jego właściciel nie powinien odmówić propozycji odkupienia go. Takie są obowiązujące reguły.
Jean Grosset, doradca ekonomiczny rządzącej Partii Socjalistycznej, dyrektor Obserwatorium Dialogu Społecznego w Fundacji Jeana Jauresa