Resort kultury zamierza oznakować wszystkie stare i wartościowe obiekty. Samorządowcy twierdzą, że to niewykonalne. – W niektórych przypadkach potrzebny będzie nakaz sądowy i komornik – przestrzegają.
Cenne obiekty także w prywatnych rękach / Dziennik Gazeta Prawna
Przygotowana przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nowelizacja ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami (t.j. Dz.U. z 2014 r. poz. 1446 ze zm.) wprowadza przede wszystkim sporo zmian w służbach konserwatorskich. Główne proponowane rozwiązanie polega na tym, by wojewódzcy konserwatorzy zabytków podlegali nie tak jak dziś wojewodom, lecz generalnemu konserwatorowi zabytków.
Jednak to nie roszady organizacyjne najbardziej martwią lokalne władze. Otóż negują one wprowadzenie bezwzględnego nakazu umieszczania na obiektach zabytkowych tabliczek, które poinformują o wpisaniu danej nieruchomości do rejestru zabytków i jej ochronie prawnej. Mają one działać prewencyjnie.
Sztuka dla sztuki
W ciągu dziesięciu lat od wejścia w życie nowej ustawy samorządy w całym kraju powinny wydać na umieszczanie tabliczek nieco ponad 6 mln zł (koszt wykonania jednego znaku wynosi ok. 37 zł brutto). Jednak to nie koszty martwią najbardziej samorządy, ale bezwzględny nakaz znakowania zabytków, który ich zdaniem niewiele zmieni, za to wprowadzi sporo niepotrzebnego zamieszania. Jak wynika bowiem z projektu ustawy, „z obowiązkiem umieszczenia przez starostę znaku skorelowany będzie obowiązek właściciela, użytkownika wieczystego lub zarządcy nieruchomości zapewnienia dostępu do zabytku nieruchomego w celu umieszczenia na nim znaku i utrzymywania go”.
Związek Miast Polskich już wytyka projektodawcom, że nie wskazali, w jaki sposób będzie możliwe wykonanie tego zadania, jeśli wymienione osoby nie wyrażą zgody na dostęp do zabytku. Co więcej, projektowane przepisy nie przewidują żadnych środków dyscyplinujących. „W konsekwencji wyegzekwowanie prawa do oznakowania nieruchomości wiązać się może z długotrwałym postępowaniem administracyjnym, wobec czego postulujemy o odstąpienie od określania terminu dla samorządów na zamieszczanie znaków informacyjnych” – pisze do rządu ZMP.
Starosta wieruszowski Andrzej Szymanek potwierdza, że z wejściem urzędników wyposażonych w tabliczki na tereny niektórych posesji może być problem. Co innego, gdy obiekt zabytkowy zaaranżowano na restaurację czy hotel, a co innego, gdy został np. kupiony przez osobę prywatną, która tam mieszka. – Nie wykluczam, że znajdą się osoby, którym nie będzie się podobało wieszanie tablic na elewacji. Być może w takich sytuacjach, skoro ustawa nie przewiduje żadnych środków dyscyplinujących właścicieli czy użytkowników nieruchomości, konieczny będzie nakaz sądowy i wizyta z udziałem komornika – zastanawia się Andrzej Szymanek. I opisuje sytuację sprzed kilku lat. – To była inauguracja sezonu turystycznego w naszym powiecie. Chcieliśmy pokazać gościom – dziennikarzom i przedstawicielom organizacji turystycznych – jeden z pałacyków. Właściciel nie wyraził jednak na to zgody. Odkąd wykupił obiekt, pojawił się tam wysoki płot i nikt nie ma tam wstępu. Nie da się nawet tego zabytku obejrzeć z zewnątrz – mówi Andrzej Szymanek.
Zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt związany z tabliczkami. – Taki szyld nie informuje tylko o tym, że mamy do czynienia z obiektem zabytkowym. Także o tym, że jego właściciel, który często w nim mieszka, jest osobą majętną, bo każdy zdaje sobie sprawę, że utrzymanie zabytkowego obiektu nie jest tanie – dodaje starosta.
A zabytki niszczeją
Podczas gdy rząd i samorządy dyskutują o tym, w jaki sposób chronić zabytki, te niszczeją na naszych oczach. Dowodzi tego ostatnia informacja Najwyższej Izby Kontroli o współdziałaniu wojewódzkich konserwatorów zabytków oraz jednostek samorządu terytorialnego. W październiku pochylą się nad nią członkowie sejmowej komisji samorządu terytorialnego i polityki regionalnej. Zawarte tam wnioski są druzgocące dla wszystkich stron odpowiedzialnych za stan polskich zabytków – zarówno rządowej, jak i samorządowej.
Konserwatorzy zabytków nie mają pełnej wiedzy dotyczącej stanu obiektów zabytkowych. Jak sprawdził NIK, w latach 2013–2015 skontrolowali zaledwie 0,7 proc. zabytków ujętych w ewidencjach wojewódzkich. Inna sprawa, że najwyraźniej nie zawsze wiadomo, co i gdzie sprawdzać. Powodem jest brak gminnych programów opieki nad zabytkami oraz gminnej ewidencji chronionych historycznych budowli. W niektórych województwach programu opieki nad zabytkami nie posiadało od 68 do 97 proc. gmin, zaś gminnej ewidencji – od 20 do 72 proc. jednostek. Ponadto ponad 77 proc. założonych ewidencji było nierzetelnych, gdyż nie odzwierciedlało faktycznej liczby obiektów zabytkowych. „Wojewódzcy konserwatorzy, znając skalę zjawiska, najczęściej nie podejmowali działań mających na celu zmianę tego niekorzystnego stanu” – zwraca uwagę NIK.
Efekty zaniedbań są widoczne. Jak czytamy w informacji NIK, wojewódzki konserwator zabytków w Szczecinie przez prawie dwa lata tolerował zaniedbania właściciela zabytkowego pałacu. Dopiero po zawaleniu się części dachu skierował do prokuratury stosowne zawiadomienie. Z kolei w Żaganiu stan zachowania wieży ratuszowej, będącej własnością miasta, wobec zaniechania prac remontowych stwarzał zagrożenie dla życia i zdrowia ludzkiego.
Pytanie tylko, czy samo wywieszenie tabliczek pozwoliłoby takich sytuacji uniknąć.