Urzędnik starostwa w Ostródzie ma zapłacić ponad 45 tys. zł odszkodowania za podjęcie decyzji niezgodnej z prawem. To jeden z pierwszych w Polsce przypadków zastosowania obowiązującej od 2011 r. ustawy o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych. Czy to oznacza, że urzędnicy się nie mylą?
Przypadek z Ostródy, stanowiący osobliwość w obrocie prawnym, świadczy oczywiście nie o tym, że urzędnicy się nie mylą, ale o tym, że ustawa z 2011 r. nie działa. Wyraziłem taką prognozę w artykule już w 2012 r. To było oczywiste: wprowadzono bizantyńską procedurę dochodzenia roszczenia, do tego z zupełnie zbędnym angażowaniem prokuratury do sprawy cywilnej.
Co spotka urzędnika, który musi zapłacić odszkodowanie? Czy zostanie zwolniony?
Zasądzenie odszkodowania od urzędnika w zasadzie powinno wystarczyć do uzasadnienia wypowiedzenia umowy o pracę. Natomiast zwolnienie natychmiastowe w trybie art. 52 kodeksu pracy (lub trybie analogicznym dla pracowników mianowanych) jest paradoksalnie problematyczne z uwagi na krótki termin: 30 dni liczonych od powzięcia wiadomości o nagannym czynie pracownika. Decyzja pracodawcy jest jednak zawsze autonomiczna, ma on prawo nie zechcieć zwolnić takiego pracownika, bierze jednak zwiększoną odpowiedzialność za jego ewentualne dalsze błędy.
Sądy administracyjne często orzekają, że decyzja była wydana z naruszeniem prawa. Ustawa dopuszcza karanie urzędnika, tylko gdy decyzja została wydana z rażącym naruszeniem. Czy nie powinno się karać za każde naruszenie prawa przy wydawaniu decyzji?
Odpowiedzialność karna zawsze powinna zależeć od istnienia winy i stopnia jej natężenia. Jestem jednak sceptykiem co do skuteczności zaprzęgania norm karnoprawnych do podnoszenia standardów zawodowych. Jest ku temu wiele skuteczniejszych narzędzi, przy czym oczywiście bardziej pracochłonnych.
Co pan zmieniłby w tej ustawie?
Uchyliłbym całą tę ustawę, jedynie zostawiając zniesienie (czy choćby podwyższenie) górnego limitu odszkodowania za szkodę wyrządzoną przez urzędnicze zaniedbanie. Trzeba mieć świadomość, że ta ustawa jest mydleniem oczu. Nie daje ona nic samym poszkodowanym, a jedynie ułatwia pracodawcom (urzędom) dochodzenie roszczenia regresowego od urzędnika winnego wypłaty stronie odszkodowania za wadliwą decyzję czy inny akt.
Kierownik musi zawiadomić prokuraturę, jeśli się okaże, że z prawomocnego wyroku wynika, iż doszło do rażącego naruszenia prawa. Czy na etapie postępowania prokuratorskiego takie sprawy się umarza?
Umorzenie dotyczy sfery karnoprawnej, gdy się okaże, że czyn urzędnika – jakkolwiek naganny – nie nosi jednak znamion przestępstwa (np. z art. 230 kodeksu karnego). Ustawa zaprzęga zaś prokuratorów do aktywności w sprawie czysto cywilnej, odszkodowawczej (do czego naturalnie nie mają oni serca). To jest błędem systemowym i jedną z przyczyn słabego działania ustawy.
Z minisondy przeprowadzonej przez DGP wynika, że urzędnicy nie są też karani przez pracodawcę za naruszenie obowiązków służbowych. Rzadkie są również postępowania dyscyplinarne. Czy w tym zakresie coś powinno się zmienić?
Ależ od 2009 r. w ogóle zniesiono w administracji samorządowej nawet resztki odpowiedzialności dyscyplinarnej! Do tej pory nie wprowadzono też zasad etyki urzędniczej w samorządach, więc nawet nie byłoby jak takiej odpowiedzialności wymierzać. Podobnie rzecz się ma z ustawodawstwem antykorupcyjnym, które niedługo zyska status wykopalisk archeologicznych (ustawa z 1997 r. w dodatku przestarzała już w momencie jej wydawania). Bez pojawienia się woli politycznej nic się nie zdziała w kierunku podnoszenia standardów działania administracji. Powtarzam jednak, że bardziej niż w sankcje wierzę w działania wychowawcze, edukację merytoryczną i stworzenie nareszcie systemu uczciwego naboru kadrowego, wyłaniającego naprawdę najlepszych kandydatów do pracy w administracji.