Niegospodarność, fatalne zarządzanie, wyższe ceny, liczne awarie i woda niezdatna do picia. To rzeczywistość wielu spółek komunalnych w mniejszych miejscowościach.
To wnioski z najnowszego raportu Najwyższej Izby Kontroli, do którego dotarł DGP. NIK wzięła pod lupę działalność 12 gminnych przedsiębiorstw wodno-kanalizacyjnych w czterech województwach (mazowieckie, podkarpackie, śląskie i zachodniopomorskie).
Z opracowania wyłania się obraz trudnej sytuacji wodociągów poza dużymi aglomeracjami. Co zawiodło w ich przypadku? Przede wszystkim niedostateczne finansowanie i brak odpowiedniego nadzoru samorządów – wskazuje NIK.
„Zaspokojenie najistotniejszych potrzeb inwestycyjnych w infrastrukturze wodociągowej przekraczało możliwości finansowe badanych gmin wiejskich. Szacowane środki do wykonania niezbędnych zadań miałyby wynieść ponad 66 mln zł na najbliższych 5 lat” – czytamy w raporcie. A to kwoty, na które najmniejsze gminy nie mogły sobie pozwolić.
W efekcie, jak wskazuje NIK, małe gminy i podległe im spółki wpadły w błędne koło: nie mając wystarczających pieniędzy na remonty infrastruktury, zbyt często musiały gasić wybuchające pożary i usuwać skutki licznych awarii. A to pomagało tylko doraźnie, bo ponoszone z tego tytułu koszty tylko pogłębiały i tak złą sytuację budżetową.
Brak nadzoru nad cenami...
Brak finansów to nie wszystko. W ocenie NIK zawiodło też zarządzanie samorządów, które nie radziły sobie z kontrolą cen wody, finansów i planów inwestycyjnych podległych im podmiotów. Rachunek płacili mieszkańcy, bo to na nich często przerzucano koszty niegospodarności i straty przedsiębiorstw – wskazuje Izba.
„Wójtowie oraz rady gmin, dokonujący weryfikacji oraz zatwierdzający wnioski taryfowe, akceptowali skalkulowane przez przedsiębiorstwa ceny wody, uwzględniające koszty wynikające z wysokich strat wody, m.in. z awarii lub nieszczelności urządzeń wodociągowych” – czytamy w raporcie.
Jaki jest tego efekt? Jak przekonuje prezes NIK Krzysztof Kwiatkowski, mamy w tej chwili jedne z najwyższych cen wody w Europie. Tylko na przestrzeni lat wzrosły one średnio o 63 proc.
To już drugi raport NIK z ostatnich miesięcy, który naświetla nieprawidłowości w branży wodno-kanalizacyjnej. Jeszcze w 2016 r. Izba wykazała, że w pięciu dużych polskich miastach urzędnicy nie analizowali szczegółowo kosztów spółek komunalnych i nie sprawdzali wniosków taryfowych, tylko akceptowali przedstawiane im wyliczenia i na ich podstawie ustalali opłaty ponoszone przez mieszkańców.
Jak wynika z najnowszego raportu, taka praktyka była powszechna również poza dużymi aglomeracjami. Z ustaleń NIK wynika, że w 8 z 12 gmin ustalenie stawek za wodę i odprowadzanie ścieków nie było poprzedzone sporządzeniem wieloletniego planu rozwoju i modernizacji wodociągów. A zdaniem NIK bez takiej analizy nie sposób zweryfikować, czy zaproponowane koszty inwestycyjne były zasadne.
Winne są jednak nie tylko same gminy. Jak bowiem zauważa NIK, w obliczu nieprawidłowości wojewoda zainterweniował tylko w jednym przypadku. A chodziło właśnie o sytuację, w której rada miasta i burmistrz zatwierdzili wniosek taryfowy spółki, mimo że ta nie przedłożyła planu rozwoju.
Z ustaleń NIK wynika też, że samorządy nie przykładały w poprzednich latach wiele uwagi do sporządzania wniosków taryfowych. W 11 z 12 przedsiębiorstw obowiązywały bowiem taryfy obarczone istotnymi błędami, których nie usunięto na etapie weryfikacji wniosków ani podczas ich uchwalania oraz ich obowiązywania.
...i szwankującą infrastrukturą
NIK wskazuje, że w gminach zawiódł nie tyko nadzór nad taryfami, bo słaba kontrola dotyczyła też stanu technicznego użytkowanych obiektów. Izba wylicza, że w 8 na 12 przypadków przedsiębiorstwa nie przeprowadziły okresowej kontroli obiektów i sieci wodociągowej.
W efekcie w skontrolowanych 12 przedsiębiorstwach miało miejsce łącznie ponad 1315 awarii sieci. W praktyce oznaczało to, że wielu mieszkańców było pozbawionych wody od pół godziny do nawet 60 godzin. Średnio usuwanie skutków awarii zajmowało 9 godzin.
NIK zwraca też uwagę na bardziej wymierne straty spowodowane awariami i utrzymującym się złym stanem technicznym urządzeń. Mowa tu o stratach samej wody, która w skrajnych przypadkach sięgała 50 proc. (najniższa wartość to 4,4, proc.).
Innymi słowy, spółki ponosiły koszty wydobycia wody, z której tylko połowa była ostatecznie dostępna dla mieszkańców. Jednym z powodów są nieszczelne rury.
Izba zwraca przy tym uwagę, że przedsiębiorstwa wodociągowe nie zadały sobie wystarczającego trudu, by zidentyfikować, skąd takie straty się biorą i jak można im przeciwdziałać. Tymczasem – jak podaje NIK – są wśród skontrolowanych gmin przykłady dobrych praktyk, które pokazują, że uszczelnienie systemu nie musi być drogie.
Mętna woda za pełną stawkę
Co gorsza, zły stan techniczny infrastruktury miał też wpływ na jakość dostarczanej wody. Na potwierdzenie NIK powołuje się na dane czterech wojewódzkich inspektorów sanitarnych, z których wynika, że w latach 2015–2016 zakwestionowano pod względem jakości prawie 4,5 tys. próbek wody. To 14 proc. ogółu próbek objętych badaniami. W efekcie inspektorzy stwierdzili w drodze decyzji warunkową przydatność wody do spożycia prawie 1,3 tys. razy, a brak przydatności 277 razy.
Szkopuł w tym, że skontrolowane spółki, mimo okresowych problemów z zachowaniem odpowiednich parametrów wody (mikrobiologicznych lub fizyko-chemicznych) i tak pobierały te same opłaty co za wodę całkowicie czystą.
Tymczasem, jak wskazuje Izba, w przypadku dostarczania wody tylko warunkowo przydatnej do spożycia – a więc towaru niepełnej jakości, niezgodnego z umową – przedsiębiorstwa nie powinny pobierać od konsumentów opłat jak za towar pełnowartościowy.
Wodociągi w gminach wiejskich / Dziennik Gazeta Prawna