Przed władzami lokalnymi trudny okres. Najpierw zorganizowanie wyborów według nowych, budzących wiele emocji, zasad. Potem wejście w nową kadencję – również w nowych realiach politycznych i ustrojowych.
Zapowiedzi ze strony PiS o chęci nowelizacji kodeksu wyborczego pojawiały się na długo przed przedstawieniem ostatecznego projektu zmian. Dokument – dość niespodziewanie – został złożony w Sejmie w listopadzie 2017 r. Szybko okazało się, że zmiany są o wiele szersze, niż początkowo sądzono. W grę wchodziła nie tylko nowelizacja ordynacji wyborczej, lecz również przepisów regulujących ustrój samorządów. Nazwa projektu zresztą nie pozostawiała wątpliwości (projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu zwiększenia udziału obywateli w procesie wybierania, funkcjonowania i kontrolowania niektórych organów publicznych).
Po tygodniach burzliwych dyskusji w parlamencie, a także głębokich zmian wprowadzonych w projekcie z inicjatywy jego autorów (posłów PiS), projekt został uchwalony i podpisany przez prezydenta Andrzeja Dudę i od 31 stycznia stał się obowiązującym prawem. Zaczęły też biec terminy, a zmiany zaczęto wprowadzać w życie. Wymieniono już szefa Krajowego Biura Wyborczego (została nim Magdalena Pietrzak, samorządowiec i ostatnio urzędnik w Kancelarii Premiera). Trwa także wyłanianie 100 nowych komisarzy wyborczych (w miejsce dotychczasowych 51 komisarzy-sędziów), którym od 1 stycznia 2019 r. przybędzie nowa kompetencja – od tego dnia to oni będą dzielić gminy na okręgi wyborcze i obwody głosowania, a nie, jak obecnie, samorządowi radni.
Trwa również rekrutacja ponad 5 tys. urzędników wyborczych, którzy wesprą gminy i KBW przy organizacji wyborów. Problem w tym, że na razie brakuje chętnych. Do ubiegłego tygodnia zgłosiło się zaledwie 615 chętnych. O funkcję urzędnika wyborczego mogą ubiegać się jedynie osoby, które pracują w administracji rządowej lub samorządowej albo są zatrudnione w podległych lub nadzorowanych przez nie jednostkach. Przy czym, zgodnie z przepisami nowego kodeksu wyborczego, urzędnik wyborczy nie będzie mógł wykonywać swojej funkcji w gminie, na obszarze której pracuje i – poza miastami na prawach powiatu – mieszka. Zarobki urzędnika wyborczego szacowane są na ok. 4,5 tys. zł brutto.
Jak samorządowcy tłumaczą problemy ze znalezieniem chętnych na te stanowiska?
– Nie da się w praktyce pogodzić funkcji pracownika samorządowego i urzędnika wyborczego. Organizowanie wyborów w gminie, której się nie zna, też jest sporym wyzwaniem. Ludzie z poczuciem odpowiedzialności zdają sobie sprawę, że mogą nie podołać. Osoby o kwalifikacjach, jakich wymaga się od przyszłych urzędników wyborczych, już dostają podobne pieniądze za pracę, którą dobrze znają. Nie ma więc motywacji do zmiany miejsca pracy – tłumaczy Marek Olszewski ze Związku Gmin Wiejskich RP.
Politycy PiS nie podzielają na razie tych obaw.
– Praca urzędnika wyborczego nie będzie na stałe, tylko będzie miała raczej charakter uzupełniający – tłumaczy poseł Szymon Szynkowski vel Sęk. – Oczywiście nie lekceważymy tych sygnałów, a jeśli trzeba będzie, termin zostanie wydłużony i podejmiemy inne działania mające na celu usprawnienie tego procesu. Na razie jednak poczekajmy, czy w ogóle będzie taka potrzeba – dodaje.
Jak kilka dni temu dowiedzieliśmy się w Krajowym Biurze Wyborczym, rekrutacja zostanie przedłużona do 6 kwietnia.
Choć kodeks wyborczy uległ zmianie, gminy cały czas będą m.in. sporządzały spisy wyborców (art. 26 ust. 10 kodeksu) oraz prowadziły rejestr wyborców (art. 18 ust. 11). Wójt, burmistrz lub prezydent miasta (art. 156 ust. 1) będzie zapewniał obsługę i techniczno-materialne warunki pracy obwodowych i terytorialnych komisji wyborczych. Dotyczy to również zadań związanych z organizacją i przeprowadzeniem wyborów na obszarze gminy.
– Część obowiązków została w kompetencjach gmin, a część została przekazana komisarzom wyborczym. Obwodowe komisje wyborcze będą powoływane przez komisarzy. Natomiast przygotowanie komisji oraz zakup m.in. urządzeń do transmisji lub rejestrowania czynności komisji należy do kompetencji gmin – wyjaśnia Państwowa Komisja Wyborcza.
To właśnie kwestia transmisji obrazu z lokali wyborczych przy pomocy kamer budzi na ten moment największe obawy. W sumie trzeba kupić przynajmniej 26 tys. urządzeń (po jednym na lokal wyborczy), ale może się okazać, że jedna kamera na lokal nie wystarczy. Problem w tym, że zostało mało czasu, a gminy nie wiedzą, w co inwestować i w jakiej ilości. Ani czy znajdą się na to pieniądze, które zapewnić ma Krajowe Biuro Wyborcze.
Z naszych ustaleń jednak wynika, że przywołany powyżej komunikat PKW może już być... nieaktualny, przynajmniej w zakresie zakupu kamer. Teraz bowiem większe szanse realizacji ma opcja, w ramach której to KBW rozpisze centralnie przetarg i wyłoni firmę, by zainstalowała kamery w lokalach wyborczych.
Kamery są istotne dla samorządów nie tylko w związku z nadchodzącymi wyborami. Od przyszłej kadencji lokalne władze będą musiały transmitować obrady radnych, a nagrania udostępniać w Biuletynie Informacji Publicznej, na stronie internetowej gminy oraz w „inny sposób zwyczajowo przyjęty”. Nowy kodeks wyborczy przewiduje, że do transmisji i utrwalania obrad rady gminy będzie można wykorzystywać urządzenia, które służą obwodowym komisjom wyborczym. W tym celu rada gminy zawiera z właściwym terytorialnie urzędnikiem wyborczym porozumienie określające zasady korzystania z tych urządzeń´. Tyle teoria, bo praktyka może być różna.
– Obawiam się, że ten proces będzie kłopotliwy z logistycznego i organizacyjnego punktu widzenia. Od wyborów do pierwszej sesji rady nowej kadencji z reguły mija około miesiąc. Rozumiem, że tylko wtedy będzie czas na zawarcie odpowiedniego porozumienia z KBW o ewentualnym wypożyczeniu kamer – zastanawia się Adam Neumann, wiceprezydent Gliwic.
Potem może się okazać, że sprzęt będzie musiał krążyć od urzędu do lokalu wyborczego i z powrotem. W trakcie kadencji może pojawić się potrzeba zorganizowania referendum (lokalnego lub krajowego) czy wyborów uzupełniających lub przedterminowych. Wówczas za każdym razem będzie trzeba przenieść sprzęt z jednego miejsca w drugie.
Ustawa przygotowana przez PiS dotyczy nie tylko wyborczych spraw organizacyjnych. Mowa również o tak fundamentalnych sprawach jak pozostawienie jednomandatowych okręgów wyborczych tylko w gminach do 20 tys. mieszkańców, zasada dwukadencyjności przy jednoczesnym wydłużeniu trwania jednej kadencji z czterech do pięciu lat czy wprowadzenie nowych mechanizmów kontroli nad działalnością samorządów i możliwości wychodzenia z inicjatywą przez samych mieszkańców. Wprowadzana jest np. obywatelska inicjatywa uchwałodawcza (i tak np. w gminie do 5 tys. mieszkańców zgłosić ją może przynajmniej 100, a powyżej 20 tys. co najmniej 300 osób), obowiązek przedstawienia radzie gminy przez wójta (zawsze do 31 maja) raportu o stanie gminy w trakcie debaty, w której do głosu dopuszczani byliby mieszkańcy (w gminie powyżej 20 tys. mieszkańców – osoby poparte wcześniej przez co najmniej 50 osób), czy wreszcie większe uprawnienia kontrolne radnych (w wykonywaniu swego mandatu radny w jednostce, w której został wybrany, będzie miał prawo m.in. do wglądu w działalność urzędu gminy, a także spółek z udziałem tej jednostki samorządu).
Spore emocje budzi też kwestia wprowadzenia obowiązkowych budżetów obywatelskich w miastach na prawach powiatu. Co więcej, wskazano sposób głosowania (bezpośrednie głosowanie na projekty) i określono minimalną wysokość budżetów obywatelskich – co najmniej 0,5 proc. wydatków gminy zawartych w ostatnim przedłożonym sprawozdaniu z wykonania budżetu.
Zdaniem samorządowców z miast to kolejny przykład przeregulowania państwa.
– Usankcjonowanie bezpośredniego głosowania jako jedynej metody udziału w tej szczególnej formie konsultacji sprawi, że zostanie utrwalony plebiscytowy model całego procesu, często krytykowany przez niektóre samorządy – stwierdzają przedstawiciele Związku Miast Polskich. Jak wskazują, niemożliwe staną się tym samym inne innowacyjne procedury, takie jak np. model deliberacyjny, który polega na wypracowaniu przez mieszkańców konsensusu w sprawie wydatków w ramach budżetu obywatelskiego. – Zastrzeżenia dotyczą też ograniczeń co do obszaru, na którym będą prowadzone te procedury. Zgodnie z zapisami obowiązującej regulacji nie będzie można zorganizować procesu tylko w podziale na dzielnice (osiedla), co funkcjonuje w wielu samorządach, a także zastosować innego podziału na jednostki niepokrywające się z wyznaczonymi jednostkami pomocniczymi, których tworzenie notabene nie jest obowiązkowe – zwraca uwagę ZMP. Przedstawiciele miast członkowskich proponują również wprowadzenie do ustawy zapisu, że to rada gminy określa w drodze uchwały zasady i tryby przeprowadzenia budżetu obywatelskiego (partycypacyjnego).
Dla części samorządów zmiany zaproponowane przez PiS przypominają wyważanie otwartych drzwi.
– Stanowisko Związku Miast Polskich zostało wypracowane z naszym udziałem. Jako samorządowcy jesteśmy zgodni co do tego, że zmiany w ustawie oznaczają znaczące przeregulowanie. Ponadto, celowość wprowadzania tych regulacji jest wątpliwa. W wielu samorządach, w tym w naszym, rozwiązania zawarte w ustawie funkcjonują od dawna. Obecnie już po raz piąty gdynianie składają wnioski do Budżetu Obywatelskiego, którego kwota jest zbliżona do wielkości wymaganych w nowych przepisach, mieszkańcy miasta od lat dysponują inicjatywą uchwałodawczą, z kadencji na kadencję zwiększane są też możliwości działania rad dzielnic. Zaproponowane zmiany nie są więc dla nas nowością, a codziennością samorządowego działania. – mówi Michał Guć, wiceprezydent Gdyni ds. innowacji.