Od chwili wejścia w życie nowej ordynacji wyborczej do końca tej kadencji samorządów nie będzie żadnych wyborów w gminach.
Generalna zasada, wyrażona w ustawie o samorządzie gminnym, mówi: nie wybiera się nowego włodarza, jeżeli data przedterminowych wyborów wypadłaby w okresie pół roku przed końcem kadencji (a więc granicą będzie maj, bo wybory są w listopadzie). Ograniczenia już dziś obowiązują: jeśli data przedterminowych wyborów miałaby przypaść między miesiącami XII a VI przed końcem kadencji, wówczas to gminni radni mogą podjąć uchwałę o nieprzeprowadzaniu wyborów. Chodzi o to, by nie wprowadzać zamieszania w gminach, gdy właściwe wybory za pasem.
Szykowana przez PiS nowa ordynacja (w tym tygodniu poprawkami Senatu do projektu mają zająć się posłowie) koryguje te zasady. Plan zakłada, że przedterminowych czy uzupełniających wyborów nie będzie się przeprowadzać od dnia wejścia w życie nowej ustawy aż do końca kadencji obecnych władz samorządowych. A więc po pierwsze wydłuży się o kilka miesięcy okres obowiązywania ograniczeń. Po drugie radni nie będą decyzyjni w tych sprawach.
Co to oznacza w praktyce? – Jak ktoś przestanie być radnym czy wójtem, nie będzie dodatkowych wyborów. Organy będą działać jak do tej pory, tzn. rada będzie działać w okrojonym składzie, a w przypadku organu wykonawczego w jego miejsce wejdzie rządowy komisarz – tłumaczy Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
Sytuacje, w których wygaszany jest mandat radnego, wójta czy burmistrza, wcale nie należą do rzadkości. Z danych PKW (stan na koniec listopada 2017 r.) wynika, że w tej kadencji wygaszono mandaty 2336 radnym wszystkich szczebli samorządu. Najwięcej z powodu pisemnego zrzeczenia się mandatu (1117), wyboru na wójta, burmistrza lub prezydenta miasta (563) i śmierci (422). Zdarzały się też przypadki odwołania radnych wskutek referendów, naruszenia ustawowego zakazu łączenia mandatu radnego z innymi funkcjami (65) czy braku terminowego złożenia oświadczeń majątkowych (16). Podobny los spotkał 26 wójtów, 16 burmistrzów i dwóch prezydentów miast.
Czemu PiS chce zamrozić wyborcze roszady w samorządach? Oficjalnie chodzi o uniknięcie bałaganu wynikającego z tego, że stary kodeks wyborczy przestanie obowiązywać, a nowy dopiero zacznie być wdrażany. – Jeśli miałoby dojść do wyborów, zgodnie z nowymi zasadami musiałby je organizować nowo wybrany komisarz, którego na razie nie będzie. Tak samo z kamerami w lokalach wyborczych, które nie pojawią się tam z dnia na dzień. Wybraliśmy więc najprostsze rozwiązanie, by uniknąć chaosu – wyjaśnia poseł PiS Marcin Horała.
Ale samorządowcy mają swoje teorie. – PiS wydłuża okres obowiązywania zasady, z której, jako opcja rządząca, będzie czerpać korzyści. Jeżeli partia umiejętnie wsadzi gdzieś swojego komisarza, w dodatku lokalnie rozpoznawalnego, to zwiększa się jego szanse na zdobycie mandatu w wyborach nawet o – jak wynika z naszych obserwacji – 15 proc. I będzie mógł promować się o kilka miesięcy dłużej, niż gdyby wynikało to z normalnych zasad. W niektórych radach może dojść do zmiany konfiguracji politycznych, jeśli będą działać w okrojonym składzie – uważa jeden z nich.
Zdaniem niektórych przedstawicieli opozycji rządowej chodzi o wytrącenie jej z rąk przydatnej amunicji. – PiS słabo sobie radzi w wyborach uzupełniających w samorządach, mimo że rządzi od ponad dwóch lat. Nie jest mu na korzyść, gdy nagłaśniamy każdy przypadek porażki ich kandydata np. z kandydatem niezależnym – twierdzi jeden z polityków opozycji.
Z przeanalizowanych przez nas danych PKW wynika, że w 2017 r. w samorządowych wyborach uzupełniających wystartowało 21 kandydatów należących do PiS lub niezwiązanych z partią, ale przez nią popieranych. Sukces odnotowała zaledwie trójka z nich.
Ale opozycja też nie odnosi szczególnych sukcesów (choć rzadziej niż PiS bierze w ogóle udział w akcjach wyborczych w trakcie kadencji). I tak np. w wyborach uzupełniających powiodło się tylko dwójce z sześciu wystawionych (lub popieranych) kandydatów przez PSL, a trzem osobom związanym z PO w ogóle nie udało się odnieść wyborczego sukcesu.