Zaognia się konflikt między samorządowcami a władzą centralną o wojewódzkie fundusze ochrony środowiska i gospodarki wodnej (dalej: WFOŚiGW). Do planów resortu, który dąży do przejęcia nadzoru nad funduszami, w ubiegłym tygodniu krytycznie odniósł się także parlamentarny zespół ds. obrony polskiej samorządności
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Walka toczy się o miliardy złotych i władzę nad tym kto, gdzie i jak je wykorzysta. Osią sporu jest projekt nowelizacji ustawy Prawo ochrony środowiska autorstwa posłów – Prawa i Sprawiedliwości. Wprowadza on daleko idące zmiany w zasadach powoływania rad nadzorczych wojewódzkich funduszy.
Projekt zakłada m.in. zmniejszenie liczebności rad nadzorczych wojewódzkich funduszy z siedmiu do pięciu osób, a także zmienia zasady powoływania zarządów – posłowie proponują, by nominował je bezpośrednio minister środowiska. Zdaniem samorządowców i ekspertów z branży środowiska to fatalny pomysł.
– Odebranie samorządowi województwa wpływu na powoływanie członków rad nadzorczych i zarządów funduszy wojewódzkich w sposób wyraźny ograniczy dysponowanie środkami przeznaczonymi na ochronę przyrody w województwie – przekonuje prof. Marek Chmaj z Kancelarii Radcowskiej Chmaj i Wspólnicy. Wtóruje mu dr hab. Zbigniew Karaczun, profesor Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego i ekspert Koalicji Klimatycznej. – Po zmianach cele, priorytety i sposób wydawania pieniędzy na cele środowiskowe de facto będzie wyznaczać minister Szyszko. Nominując rady nadzorcze, decydowałby w istocie o przydziale środków – przekonuje ekspert.
Jeszcze ostrzej pomysł krytykują samorządowcy. Olgierd Geblewicz, marszałek województwa zachodniopomorskiego, twierdzi, że proponowane zmiany w praktyce oznaczałyby wprowadzenie komisarzy politycznych do samorządów. – Taka centralizacja ma tylko jeden cel: upolitycznienie decyzji, uzależnienie ich nie od aspektów ekologicznych, lecz woli polityków PiS – stwierdza marszałek.
Zimna wojna
Tymczasem w tle trwa już konflikt wojewódzkich funduszy z podlegającym bezpośrednio resortowi Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (dalej: NFOŚiGW). Skutki tej wojny już odczuwają gminy. A to dlatego, że narodowy fundusz konsekwentnie odmawia wojewódzkim funduszom przeniesienia na ten rok pieniędzy, które nie zostały wykorzystane w ubiegłym roku m.in. na likwidację azbestu.
– Już od prawie roku staramy się uzyskać zgodę od nowych władz NFOŚiGW na przeniesienie ponad 650 tys. zł na rok 2017. Bez rezultatu – informuje Arnold Donitza, zastępca prezesa zarządu WFOŚIGW w Opolu. Dodaje, że podobne problemy dotyczą też przesunięcia środków wypłacanych m.in. w ramach programu ochrony powietrza Kawka.
Podobne trudności napotyka też WFOŚiGW w Gdańsku. – Jeszcze w grudniu wystąpiliśmy do NFOŚiGW z prośbą o zgodę na przesunięcie środków niewykorzystanych w ubiegłym roku. Mowa tu o ponad 430 tys. zł, które miały być przeznaczone na realizację tegorocznego konkursu usuwania azbestu. Do dziś nie uzyskaliśmy odpowiedzi – mówi Paulina Górska, inspektor i koordynator zespołu programów regionalnych i projektów środowiskowych gdańskiego funduszu.
Będzie mniej pieniędzy...
Nie są to odosobnione przypadki. Problem dotyczy również m.in. WFOŚ w Poznaniu, Olsztynie, Łodzi i Toruniu. Alarmują one, że – przy rosnącym zainteresowaniu niektórymi programami i niewystarczającym wsparciu NFOŚiGW – będą teraz musiały oferować gminom zdecydowanie mniej korzystne warunki dofinansowania.
Przykładem Toruń, w którym demontaż wyrobów azbestowych nie będzie już finansowany w całości. – Oferowane wsparcie będzie musiało zmaleć ze 100 do 70 proc. – informuje Ksenia Żółtowska-Gimińska, zastępca prezesa zarządu WFOŚiGW w Toruniu.
Oznacza to, że resztę kwoty będą teraz musieli dopłacić gmina lub sami mieszkańcy. – Dofinansowanie na dotychczasowych, bardziej korzystnych warunkach byłoby możliwe, gdyby NFOŚiGW uwzględnił nasz wniosek o przesunięcie niewykorzystanego limitu środków z 2016 r. – przekonuje Żółtowska-Gimińska.
Z tych samych powodów wsparcie musiało ograniczyć Opole. Jak wskazuje Arnold Donitza, kwota przeznaczona na dofinansowanie demontażu azbestu wynosi w tym roku nieco ponad 771 tys. zł (z czego blisko 318 tys. to środki własne). – Niewątpliwie nie pozwoli to na pozytywne rozpatrzenie wszystkich wniosków – mówi.
... przy rosnącym zapotrzebowaniu
Tymczasem samorządowcy zwracają uwagę, że zainteresowanie gmin m.in. programem usuwania azbestu rośnie z roku na rok. – Na koniec 2016 r. uczestniczyło w nim 133 na 166 gmin województwa kujawsko-pomorskiego. Wszystkie z nich wyraziły chęć jego kontynuacji w latach następnych – podkreśla zastępca prezesa zarządu WFOŚiGW w Toruniu. I dodaje, że od 2011 r. gminom udało się zutylizować ok. 40 tys. ton azbestu. Kosztowało to blisko 17 mln zł i odpowiada jedynie ok. 5 proc. potrzeb. – Żeby wywiązać się z obowiązku usunięcia całego azbestu do 2032 r., czyli w terminie określonym w rządowym programie oczyszczania kraju z azbestu, nakłady na ten cel powinny wynosić ok. 20 mln zł rocznie – twierdzi Ksenia Żółtowska-Gimińska,
Program bije także rekordy popularności w województwie dolnośląskim. – W 2011 r. gminy zrealizowały tylko siedem zadań z zakresu demontażu, zbierania, transportu oraz unieszkodliwienia odpadów zawierających azbest, a już trzy lata później liczba ta wzrosła do 43. Natomiast w ubiegłym roku gminy wykonały zaś aż 86 takich zadań, co przełożyło się na to, że z dachów zdjęto prawie 5 tys. ton rakotwórczego materiału – podkreśla Robert Borkacki, główny specjalista ds. informacji i promocji WFOŚiGW we Wrocławiu.
Niestety, także on stwierdza, że w parze z rosnącym zainteresowaniem nie idą wcale większe pieniądze. – Otrzymane od NFOŚiGW fundusze w 2015 r. były niewystarczające, aby zaspokoić wszystkie potrzeby zgłoszone przez samorządy na etapie rozstrzygnięcia konkursu – mówi Borkacki.
O zbyt małych środkach alarmuje także Anna Mzyk, główny specjalista z WFOŚiGW w Warszawie. Podaje, że na terenie mazowieckich gmin znajduje się ponad 970 tys. ton wyrobów zawierających azbest, z czego ponad 800 tys. ton wciąż czeka na unieszkodliwienie. – Skala problemu jest na tyle duża, że oferowane corocznie pieniądze ze środków własnych WFOŚiGW w Warszawie nie rozwiążą problemu unieszkodliwiania azbestu na terenie Mazowsza – alarmuje.
Z własnych kieszeni
Fundusze dodają, że jedynym sposobem na nieodsyłanie z kwitkiem zainteresowanych gmin będzie nadwyrężenie własnych budżetów w jeszcze większym stopniu niż w poprzednich latach. Niestety, to oznacza, że pieniędzy zabraknie na inne inwestycje.
Dla niektórych WFOŚ nie jest to akurat żadna nowość. – W trakcie kilkuletniej współpracy z NFOŚiGW byliśmy niejednokrotnie zmuszeni ograniczać poziom dofinansowania dla samorządów ze względu na zbyt małą ilość udostępnionych środków – mówi Paulina Górska z WFOŚiGW w Gdańsku. Również WFOŚiGW w Katowicach musiał w przeszłości częściej sięgać do własnej kieszeni, niż wyciągać rękę po fundusze NFOŚiGW. Jak informuje nas Barbara Malkowska z katowickiego funduszu, na realizację programu usuwania azbestu przeznaczył on w 2016 r. ponad trzykrotnie więcej środków, niż udostępnił NFOŚiGW.
Prawie wszystkie wojewódzkie fundusze podkreślają jednak, że do tej pory choć środków było mało, to jednak można było je bez problemu przenosić pomiędzy okresami rozliczeniowymi. – W przypadku programów wieloletnich bardziej rozsądne byłoby umożliwienie przesuwania transz finansowych na kolejne lata, zamiast sztywne trzymanie się okresów rozliczeniowych. Dbanie wyłącznie o wypełnienie tabelek służy tylko satysfakcji urzędników bądź udowadnianiu tezy o konieczności wygaszania programu – mówi Adam Krzyśków, prezes zarządu WFOŚiGW w Olsztynie.
Szukanie winnych?
NFOŚiGW nie czuje się winny. Informuje, że średnio połowa wojewódzkich funduszy ma problemy z odpowiednim zagospodarowaniem pieniędzy na walkę z azbestem. – Niektóre fundusze nie wykorzystują aż 40 proc. przyznanych im środków – mówi rzecznik prasowy NFOŚiGW.
Z kolei wojewódzkie fundusze bronią się tym, że tak naprawdę nie mają żadnego wpływu na to, kto i kiedy będzie chciał skorzystać z pieniędzy na usunięcie azbestu. Adam Krzyśków, prezes zarządu WFOŚiGW w Olsztynie, mówi wprost, że rola wojewódzkich funduszy polega jedynie na akwizycji oferty wśród gmin, za pośrednictwem których trzeba dotrzeć do końcowego beneficjenta.
Zgadza się z nim Arnold Donitza. – Oskarżanie nas o to, że nie wykorzystujemy przyznanych środków, jest niezasadne – stwierdza. Dodaje, że ich wydatkowanie zależy przede wszystkim od zainteresowania samych gmin, a w ostatecznym rozrachunku – od samych mieszkańców.
– W praktyce wygląda to tak, że narodowy fundusz ogłasza nabór do konkursu, a wojewódzkie mają jedynie oszacować zapotrzebowanie – mówi Donitza.
Podkreśla, że jest to jednak bardzo trudne, zarówno dla wojewódzkich funduszy, jak i dla samych gmin. – Przykładowo tylko w ubiegłym roku gminy złożyły wnioski na dotacje w wysokości ponad 2,2 mln zł. Było to o prawie 400 tys. zł więcej niż wszystkie środki, które zabezpieczyliśmy w budżecie. Po wyłonieniu wykonawców zapotrzebowanie na dotacje zmalało już do 1,5 mln zł, co wynikało z oszczędności przy zawieraniu umów z firmami demontującymi azbest. Ostatecznie jednak wypłaciliśmy gminom nieco tylko ponad 1,2 mln zł, bo część mieszkańców zrezygnowała ze wsparcia, gdy zdali sobie sprawę, że nie stać ich na nowe pokrycie dachowe – wyjaśnia Arnold Donitza.
W nieoficjalnych rozmowach pracownicy wojewódzkich funduszy zauważają, że narodowy fundusz zaczął je krytykować za rzekomą niegospodarność w momencie, gdy do Sejmu trafił projekt nowelizacji ustawy – Prawo ochrony środowiska. Uważają, że to próba podważenia kompetencji wojewódzkich funduszy, która ma uzasadniać tezę o tym, że zmiany w radach nadzorczych są niezbędne.
Z kolei Sławomir Kmiecik przekonuje, że NFOŚiGW ma świadomość, z jakimi problemami na co dzień mają do czynienia wojewódzkie fundusze. – Zdajemy sobie sprawę, że mają one ograniczony wpływ na realizację przedsięwzięć w poszczególnych gminach – przyznaje rzecznik. Dodaje jednak, że praktyka realizacji programu usuwania azbestu z lat poprzednich potwierdza, że w skali kraju niewykorzystanie udostępnionych środków przekracza 5 mln zł. – Również i w tym roku nie ma gwarancji, że zakontraktowane środki zostaną w pełni wykorzystane – obawia się.
Już tylko pożyczki
Tymczasem niezależnie od dalszych losów nowelizacji ustawy wojewódzkie fundusze już teraz muszą mierzyć się z dużo mniej korzystnymi warunkami, na których NFOŚiGW oferuje im niezbędne wsparcie. Jak podkreślają samorządowcy, ostatnimi czasy narodowy fundusz jak ognia unika przekazywania dotacji. W ich miejsce proponuje zaś nisko oprocentowane pożyczki.
Dlaczego tak się dzieje? Rzecznik prasowy funduszu wyjaśnia, że dokonany przegląd programów priorytetowych realizowanych przy udziale wojewódzkich funduszy wykazał istotne mankamenty. – Programy te nie tylko częściowo się pokrywały, ale również konkurowały z regionalnymi programami peracyjnymi (RPO) oraz instrumentami wojewódzkich funduszy, co prowadziło do wzajemnego wypierania środków – przekonuje Kmiecik.
Dodaje też, że realizowane przez wojewódzkie fundusze projekty charakteryzowały się niską efektywnością, a nakłady pracy i kosztów po stronie NFOŚiGW były nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do osiąganych efektów. – Powyższe uwarunkowania wymusiły więc konieczność optymalizacji zasad i warunków współpracy finansowej na linii NFOŚiGW – wojewódzkie fundusze wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z wzajemnym wypieraniem środków – mówi Sławomir Kmiecik.
Podkreśla przy tym, że narodowy fundusz, pomimo wygaszania nieefektywnych programów, nadal przeznacza prawie połowę środków na finansowanie projektów w formie dotacji.