Szefowie urzędów bez problemów będą mogli z dnia na dzień powołać dyrektora i w każdej chwili się z nim pożegnać. Bez konkursów w administracji ma być szybciej, ale niekoniecznie lepiej
Prawie pół miliona urzędników w Polsce w przyszłym roku czekają wielkie zmiany. Do końca grudnia rząd zamierza przygotować projekt ustawy o służbie publicznej. Dokument ma ujednolicić zasady zatrudniania i wynagradzania.
Z naszych informacji wynika, że ma zawierać propozycje, by wszystkie stanowiska kierownicze w całej administracji państwowej były obsadzane w trybie powołania i odwołania. Taki system działa już od początku roku w służbie cywilnej, gdzie zlikwidowano konkursy. Teraz przyszła kolej m.in. na samorządy, a także inne urzędy, które bezpośrednio nie podlegają rządowi.
Obecnie obowiązujące regulacje, uniemożliwiające szybką wymianę kadr, były stopniowo ograniczane przez rządzących. Na początku października na wniosek Antoniego Macierewicza Sejm zlikwidował konkursy na stanowiska prezesów i dyrektorów regionalnych Agencji Mienia Wojskowego. Podobnie uczynił minister rolnictwa w podległych mu agencjach. Ostatnio za konkursy wziął się Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości, który zamierza je zlikwidować w przypadku stanowisk kierowniczych w administracji sądowej.
Z pomocą kolegom przychodzi Beata Kempa, szefowa kancelarii premiera. Pod jej nadzorem tworzone są przepisy o służbie publicznej. – Rząd musi sprawnie organizować państwo. W urzędach pracują osoby na bardzo różnych podstawach. Nowoczesne państwo powinno działać na prostych, przejrzystych zasadach – przekonywała ostatnio urzędników i ekspertów na konferencji zorganizowanej w KPRM. – Dzięki tym zmianom będzie nam łatwiej zarządzać krajem, a przy ich wprowadzeniu się nie zawahamy – dodała.
– To jest granda i zamach na całą administrację – mówi prof. Walerian Sanetra, były sędzia Sądu Najwyższego, specjalista prawa pracy. – Nie umawialiśmy się w konstytucji na dzielenie łupów po wygranej, ale na apolityczną administrację – podkreśla.
Według opozycji nowe przepisy to grunt pod płynną wymianę kadr w samorządach po wyborach w 2018 r.
Pomysł stworzenia jednolitego kodeksu dla wszystkich urzędników pojawił się już w latach 90. Swego czasu inicjatorem zmian miał być prezydent Bronisław Komorowski, o potrzebie takiej modyfikacji przepisów wielokrotnie mówiła obecna ekipa rządowa.
Silne jednak było lobby urzędników, przekonujące, by np. nie likwidować ustawy o pracownikach urzędów państwowych z 1982 r., która wciąż pozwala zatrudniać bez konkursów w Kancelarii Sejmu, Senatu lub Prezydenta. Jakiekolwiek próby zmian i wprowadzenia konkursów kończyły się naciskami i zmianą projektu.
Skończyć z fikcją
Obecnie zasady zatrudniania urzędników regulują trzy główne pragmatyki służbowe: ustawy o służbie cywilnej, o pracownikach samorządowych i pracownikach urzędów państwowych. Rząd PiS chce, jak to podkreślano przy styczniowej nowelizacji przepisów o służbie cywilnej, skończyć z fikcją konkursów polegającą na żmudnej procedurze, która i tak często wyłania namaszczonego wcześniej kandydata. Ideą zmian jest więc pozostawienie konkursów (może mniej sformalizowanych niż obecnie w służbie cywilnej) na dotychczasowych stanowiskach urzędniczych, ale z wyłączeniem kierowniczych. O doborze dyrektorów mieliby decydować bezpośrednio szef urzędu, a w samorządzie wójt, burmistrz lub prezydent miasta, starosta i marszałek. Taki mechanizm praktycznie od początku roku działa wobec dyrektorów generalnych i departamentów, a także ich zastępców zatrudnionych w ministerstwach i urzędach wojewódzkich, a także innych instytucjach rządowych. Tam stosuje się kodeksowe rozwiązanie dotyczące powołania i odwoływania ze stanowisk kierowniczych. Przy wprowadzeniu tego mechanizmu dla całej administracji osoby odwoływane, które obecnie są zatrudnione na stanowiskach dyrektorskich, miałyby prawo do odprawy. Przyjmowani na ich miejsce nie mieliby już żadnej stabilizacji zatrudnienia, co oznacza możliwość odwołania z dnia na dzień, bez odprawy czy okresu wypowiedzenia.
– Jestem zasmucony. Okazuje się, że na posadach urzędniczych będą się liczyły kompetencje, a na kierowniczych wystarczy lojalność wobec partii. Tych dyrektorów skazuje się na brak szacunku ze strony podwładnych – mówi dr Stefan Płażek, adiunkt w Katedrze Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Trzeba uszczelniać konkursy, a nie rezygnować z nich – apeluje.
Z tymi argumentami nie zgadza się prof. Bogumił Szmulik, konstytucjonalista z UKSW.
– Od lat mówi się, że konkursy są ustawiane i wszyscy o tym dobrze wiedzą, ale udają, że nic się nie dzieje. Ta władza likwiduje fikcję, a przecież szefowie urzędów do poszczególnych wydziałów będą szukać osób merytorycznych, a nie kolegów partyjnych, którzy mogliby ich pogrążyć – przekonuje. Szmulik przypomina też, że po likwidacji konkursów w służbie cywilnej opozycja straszyła, że wyleci 1,5 tys. dyrektorów, a z posadami w pierwszym miesiącu pożegnało się niewiele ponad 200 osób. Przekonuje też, że dyrektorzy, wiedząc, że posada nie jest im dana raz na zawsze, będą bardziej się starać.
Dzielenie łupów
Zdaniem prof. Waleriana Sanetry, byłego sędziego Sądu Najwyższego, polityka obecnej władzy przypomina amerykański system dzielenia łupów po zwycięstwie, tylko na większą skalę. – Na 1,7 mln urzędników w USA tylko ok. 3,6 tys. najwyższych stanowisk w administracji ma charakter polityczny, tzn. każdy z kolejnych prezydentów ma prawo obsadzać je zgodnie ze swoją wolą. Praktyką jednak jest, że nowo wybrani prezydenci pozostawiają na stanowiskach osoby, które powołali ich poprzednicy, uznając je za fachowców i ekspertów w swoich dziedzinach – mówi nam prof. Jolanta Itrich-Drabarek, prof. nadzw. z Uniwersytetu Warszawskiego, były członek Rady Służby Cywilnej.
– Zakładam, że wciąż mamy konstytucję. Po co tworzyć powołania, które mają umocowanie w kodeksie pracy. Może rządzący wprowadzą sobie od razu nową formułę zatrudniania, jak np. wyznaczanie. Obawiam się, że skoro PiS udało się wprowadzić powołania do służby cywilnej, która jest umocowana w konstytucji i powinna gwarantować neutralność polityczną, to tym bardziej te regulacje mogą wejść do pozostałych instytucji państwowych, które nie mają takiego umiejscowienia w ustawie zasadniczej – wskazuje prof. Hubert Izdebski, konstytucjonalista, ekspert samorządowy.
Samorządowcy do pomysłu rządu podchodzą nieco sceptycznie.
– Nie było ustawy o konkursach, a u nas one były. Wprowadził je zarządzeniem prezydent. Chcieliśmy z jednej strony uniknąć podejrzenia, że zatrudniamy kuzynów i znajomych, a z drugiej wychodziliśmy z założenia, że konkurs pozwala lepiej poznać kandydata – mówi Danuta Janczarek, sekretarz miasta Gdańska. – Próba zniesienia konkursów na stanowiska urzędnicze jest fatalnym pomysłem – dodaje.
– Minusem proponowanego rozwiązania jest ryzyko zatrudnienia osoby bez odpowiednich kwalifikacji, a plusem, że jeśli pracownik się nie sprawdzi, możemy go bez żadnych konsekwencji pożegnać z dnia na dzień – przekonuje Zbigniew Mackiewicz, sekretarz urzędu miasta w Suwałkach. Tłumaczy, że urząd jednak powinien gwarantować stabilność i kontynuację działań.