Potrzeba chwili sprawiła, że Edyta Kocyk opracowała urządzenie monitorujące stan zdrowia – zrobiła je dla swojej babci. I zachwyciła tym gadżetem środowisko naukowe, które teraz pomaga jej wypłynąć na szersze wody
Każdy, kto zna rozgrywający się w XXIII i XXIV w. serial „Star Trek”, kojarzy przenośne urządzenie do diagnostyki medycznej, czyli tricoder. Mieszczący się w ręku niewielki aparat błyskawicznie zapewnia bohaterom informacje dotyczące stanu zdrowia dotkniętych obrażeniami lub egzotycznymi chorobami towarzyszy. Był to jeden z elementów, za pomocą których twórcy serialu przekazywali swoją optymistyczną wizję przyszłości: postęp medycyny nie tylko zapewni lekarstwa na większość chorób, lecz także uczyni łatwo dostępną nawet zaawansowaną diagnostykę.
W podobnym duchu działa SiDLY, polski start-up z pogranicza telemedycyny i elektroniki. Idea urządzenia, nad którym pracuje siedmioosobowy zespół z Edytą Kocyk (rocznik 1989) i Michałem Pizonem (rocznik 1988) na czele, jest prosta: – Dążymy do tego, aby z podstawowej diagnostyki medycznej wyeliminować czynnik ludzki i w pełni ją zautomatyzować. Nasze urządzenie pacjenci będą nosić stale na sobie w sposób niepowodujący dyskomfortu i będzie ono samo przesyłać na bieżąco informacje o podstawowych parametrach życiowych do centrum telemedycznego – deklaruje współzałożycielka firmy Edyta Kocyk.
Byłaby to rewolucja w telemedycynie, która dzisiaj funkcjonuje w bardziej ograniczony sposób. Dla przykładu w Polsce jest dostępna usługa, w ramach której pacjent – jeśli się gorzej poczuje – może się podłączyć do elektrokardiogramu, który następnie sam wyśle wyniki badania do centrum telemedycznego. Choć ludzi można nauczyć właściwego korzystania z tego typu prostych urządzeń, to ryzyko ludzkiego błędu pozostaje. Jak wskazuje Kocyk, istnieje bowiem możliwość, że pacjent za późno zorientuje się, że coś z nim jest nie tak.
Urządzenie, które nie ma jeszcze rynkowej nazwy – chwilowo funkcjonuje jako „multisensoryczny aparat do zdalnej diagnostyki medycznej” – rozwiązuje ten problem ciągłym nadzorem nad podstawowymi parametrami życiowymi. Jakimi konkretnie, na razie nie wiadomo, bo twórcy nie chcą zdradzać szczegółów przed oficjalną premierą urządzenia zaplanowaną na końcówkę tego roku. Firma odmawia też komentarza w sprawie ostatecznego kształtu urządzenia – w sieci można znaleźć informację, że będzie to opaska noszona na nadgarstku, ale niewykluczone, że urządzenie w toku prac projektowych zmieniło kształt.
Historia SiDLY zaczęła się dokładnie rok temu, kiedy Edyta Kocyk zgłosiła się do przyjaciela z Wojskowej Akademii Technicznej Michała Pizona z prośbą o skonstruowanie urządzenia monitorującego stan zdrowia jej babci.
Obowiązki uczelniane sprawiły jednak, że prace nie ruszyły od razu. Kocyk ocenia, że ostatecznie zbudowanie pierwszej wersji aparatu zajęło około pięciu miesięcy, a urządzenie było gotowe w kwietniu. Działało na tyle dobrze, że twórcy SiDLY zaczęli się zastanawiać nad jego komercjalizacją. Z prośbą o ocenę potencjału wynalazku zgłosili się do Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości. Jeden z tamtejszych mentorów obwołał urządzenie rewolucyjnym, po czym trafili do programu AIP Seed Capital. Otrzymali wtedy 100 tys. zł w zamian za 15 proc. udziałów w rodzącym się przedsięwzięciu. Udało im się również znaleźć dwóch inwestorów prywatnych.
Od tej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie, a start-up zdobywał nagrodę za nagrodą. Wygrali m.in. konkurs Biznes w Niemczech organizowany przez agencję Justa PR i Biznes Nauka Innowacje Mazowieckiego Urzędu Marszałkowskiego, a Michał Pizon w ramach organizowanego przez AIP programu Ready to Go pojechał na kilkutygodniowe warsztaty to Szanghaju. W przyszłości firma nie chciałaby się ograniczyć tylko do tego jednego urządzenia, ale także projektować „noszoną elektronikę” dla innych klientów.
Co właściwie pchnęło młodą kobietę, która miała za sobą studia z administracji oraz cztery lata doświadczenia w pracy w ministerstwach, do pójścia na Wojskową Akademię Techniczną, a następnie założenia własnego biznesu? – Wiele osób zdziwiło się, że porzucam pracę dla własnej działalności – śmieje się Kocyk. – Ale nie mogłam już dłużej pracować na etacie. Założenie własnej firmy zawsze rozważałam, ale czekałam na moment, w którym będę pewna, że udźwignę ten ciężar – tłumaczy. I dodaje, że kiedy już zrobiła ten krok, odważyło się na niego również kilkoro jej znajomych.
Działalność SiDLY doskonale wpisuje się w najnowszy trend w branży elektroniki użytkowej, jakim jest „wearable technology” – to urządzenia, których użytkownik nie nosi w kieszeni ani w torbie (jak np. telefonu czy tabletu), ale na sobie. Możliwości realizacji tej idei jest bardzo wiele, włącznie z ubraniami, w które wdrukowana jest elektronika. Niemniej jednak dotychczas światowi potentaci oferowali głównie specjalne zegarki, które komunikowały się z posiadanym przez „nosiciela” smartfonem.
Branżowi wizjonerzy dostrzegli jednak, że wibrujące po otrzymaniu SMS-a zegarki nie wystarczą, aby umasowić „noszoną technologię”. Dlatego zaczęto łączyć je także z funkcjami zdrowotnymi. Na przykład Motorola oferuje zegarek Moto360 z wbudowaną funkcjonalnością monitorowania tętna. W podobny sposób ma działać urządzenie, które szykuje Microsoft. A wejście na rynek planuje także procesorowy gigant Intel ze swoim zegarkiem Peak, który ma monitorować nie tylko tętno, lecz także rytm snu. Czym na tym już teraz zatłoczonym rynku chce się wyróżnić SiDLY? Edyta Kocyk nie ujawnia szczegółów i odpowiada, że ocenę swojego urządzenia chce pozostawić klientom. Obecnie najbardziej zaawansowany prototyp jest w fazie testów w domach pomocy społecznej.
– Na razie testy wypadają bardzo dobrze – zapewnia Kocyk.
Rewolucję w telemedycynie zapewni elektronika noszona na sobie