2000 zł – taka suma wystarczy do tego, aby skutecznie wyeliminować rywala z rynku nawet na pół roku. Zgłasza się wniosek o jego upadłość i tym samym utrudnia mu na przykład startowanie w publicznych przetargach
ikona lupy />
Jak bankrutują polskie firmy / Dziennik Gazeta Prawna
Nieuczciwa rywalizacja między firmami jest tak stara, jak wolny rynek. Ale – jak ostrzegają prawnicy – ostatnio używa się w niej zupełnie nowej, wyjątkowo niebezpiecznej broni. Jest nią wszczęcie postępowania o uznanie konkurenta za bankruta. Jak to dokładnie działa?
– Wymagania, żeby złożyć wniosek o upadłość, są niewielkie. Wystarczy wykazać, że są nieuregulowane wierzytelności – przynajmniej dwie przysługujące dwóm wierzycielom Nieuregulowanie musi być trwałe – wyjaśnia Dominik Maliszewski, prawnik w firmie Euler Hermes.
Co to znaczy trwałe? Przyjęło się, że jeżeli w ciągu 14 dni zarząd zadłużonej firmy zorientuje się, że nie może zapłacić wierzytelności, to sam powinien złożyć wniosek o upadłość. – Zatem można zakładać, że wystarczy dwutygodniowe opóźnienie w zapłacie, by już wnioskować o uznanie dłużnika za bankruta – tłumaczy Maliszewski i dodaje, że warunek dwóch wierzytelności u dwóch wierzycieli też łatwo ominąć. Choćby korzystając z podstawionych spółek. Nie ma przy tym znaczenia, że wierzytelności są sporne. Bo głównym celem składającego jest samo wszczęcie postępowania.
– Wniosek jest złożony, a więc przez jakiś czas informacja, że wobec firmy toczy się postępowanie upadłościowe, jest w obiegu. Może mu to utrudniać działalność, choćby starty w przetargach – zauważa mecenas.
Bartłomiej Niewczas, radca prawny z Kancelarii Bird & Bird, wszystko to przećwiczył w praktyce na przykładzie swojego klienta – spółki z branży IT. Jego wierzyciel złożył nieuzasadniony wniosek. Warunek dwóch wierzytelności ominął, dzieląc swoją należność na części, które scedował na firmy windykacyjne. Skutkiem było odcięcie firmy od publicznych przetargów. Bo choć formalnie nie mogą w niej brać udziału tylko ci, wobec których już ogłoszono upadłość lub trwa proces likwidacji, to w praktyce organizatorzy żądają także informacji o toczących się wobec firmy postępowaniach i biorą je pod uwagę w rozstrzygnięciach.
– Tym samym złożony wniosek o upadłość praktycznie eliminował mojego klienta z procesu o udzielenie zamówienia – opowiada Bartłomiej Niewczas.
Ale w tej konkretnej sprawie swoje trzy grosze dorzucił też sąd. Klient Niewczasa próbował przekonywać, że ma płynność finansową i dysponuje środkami kilkunastokrotnie przekraczającymi wartość długu, czyli jest w stanie bez problemu szybko spłacić wierzyciela. Przedłożył również żądane przez sąd dokumenty wykazujące stan wypłacalności. – Sąd jednak nie chciał słuchać jego racji. Nie oddalił wniosku o upadłość od razu, nie wyznaczył też posiedzenia wyjaśniającego. Zajął się sprawą dopiero po pół roku. W międzyczasie wyznaczył środek zabezpieczający w postaci ustanowienia dla dłużnika tymczasowego nadzorcy sądowego, poważnie ograniczając firmie swobodę działania. Tym samym dał jasny sygnał, że poważnie bierze pod uwagę możliwość ogłoszenia upadłości – opowiada prawnik.
Bartosz Groele, adwokat z kancelarii Tomasik, Pakosiewicz i Wspólnicy, wskazuje, że taka metoda walki z konkurencją jest stosunkowo tania. Złożenie wniosku wiąże się z opłatą 1000 zł. Wraz z ustanowieniem pełnomocnictwa i zastępstwa procesowego całość – o ile nie będą powoływani biegli – nie powinna kosztować więcej niż 2000 zł. I to jest właściwie wszystko, co musi zapłacić wnioskodawca. A za złożenie wniosku bez pokrycia nie grożą mu żadne sankcje.
– Za tak niską cenę można praktycznie wyłączyć z obrotu konkurencyjną firmę na kilka miesięcy – mówi wprost Groele. I zauważa, że nadużywanie procesu o upadłość w walce konkurencyjnej to nowość. Do tej pory było to raczej narzędzie motywujące do spłacania długów. – Główna siła rażenia tej broni to stygmatyzacja przedsiębiorcy: kontrahenci będą brali pod uwagę ryzyko związane z trwającym procesem – tłumaczy mecenas. I dodaje, że nadużywanie procesu upadłości może zakończyć tylko zmiana przepisów. Na przykład wprowadzenie innej definicji niewypłacalności. Przy jej ocenianiu nie powinny być brane dwie niezapłacone faktury, lecz potencjał do regulowania należności, czyli np. stan wolnych środków, jakimi dysponuje dłużnik.
OPINIA
Dariusz Blocher
prezes, dyrektor generalny Budimeksu SA
Praktyka składania wniosku o upadłość tylko po to, by wyeliminować konkurenta z udziału w przetargu, zagrozić może przede wszystkim małym firmom. Dla nich to może oznaczać wyeliminowanie z rynku na stałe. Napływ zleceń w przypadku małych firm jest ograniczony. Niewzięcie udziału w jednym może mieć więc wpływ na płynność finansową. Zupełnie inaczej niż w przypadku dużych firm, które dodatkowo stać na to, by uwikłać się w długotrwały proces o odszkodowanie przeciwko nieuczciwie działającemu wierzycielowi.
Ryzyko, że duża firma zostanie w ten sposób wyeliminowana z przetargu, jest mniejsze. O jej wiarygodności świadczą bowiem bogata historia przetargów, w których wzięła już udział, oraz marka.