Pokazuję, jak można oszczędzać, nie po to, by tych pieniędzy mieć coraz więcej. Ale po to, by do sensu swojego życia dojść niższym kosztem, zachowując margines bezpieczeństwa finansowego.

Michał Szafrański autor bloga JakOszczedzacPieniadze.pl, zdobywca trzech nagród w konkursie Blog Roku 2013, a także wyróżnień dla „Społecznie odpowiedzialnego blogera” oraz „Wpływowego blogera” przyznanych przez Blog Forum Gdańsk. Od dwóch lat utrzymuje się z bloga, oprowadzając czytelników po tematyce finansów osobistych i przekonując, że każdy z nas jest swoim najlepszym doradcą finansowym. Czytany przez ok. 250 tys. osób miesięcznie

Mój oszczędny Michale, musisz mieć strasznie smutne życie, tak ściboląc codziennie każdy grosz z kalkulatorem w ręku. Oszczędzając nawet pod prysznicem. To trauma z dzieciństwa? Nie dostawałeś kieszonkowego od mamy?
Wchodzisz z butami w sam środek mojego życia, siląc się na tani dowcip, bo zakładasz, że stosuję wszystkie sposoby oszczędzania, które opisuję na blogu. Błędne założenie.
Uprawnione. Skoro czytam, że radzisz ludziom biorącym prysznic, by stawiali szampon nie na rancie brodzika, tylko wyżej – na półce, bo schylając się, tracą czas i przez to kąpią się dłużej, zużywając więcej ciepłej wody, to uważam, że zwariowałeś. Powinieneś się leczyć, a nie doradzać ludziom.
Mój drogi Rafale, musisz mieć strasznie smutne życie, biorąc wszystko tak dosłownie. Przykład z prysznicem to celowe przejaskrawienie, by uświadomić ludziom, że można uzbierać sporo oszczędności, dokonując prostych zmian w codziennym życiu. Bez uciążliwych nakładów. Ja pokazuję, że wystarczy lekko zmienić przyzwyczajenia, by ograniczyć przeciekanie pieniędzy przez palce.
Jasne, zamontuję półkę na szampon, zaoszczędzę na szybszej kąpieli ćwierć grosza dziennie i w końcu po 200 latach kupię sobie za to nowe auto. To śmieszne.
Śmieszne to jest negowanie faktu, że pieniądze przeciekają ci przez palce na każdym kroku, tylko dlatego że nie chce ci się o tym pomyśleć. I przestań się czepiać prysznica – to tylko jeden z kilkuset moich wpisów. Przejaskrawiony, by zmuszał do zastanowienia. Warto filtrować pod kątem swoich potrzeb to, co czytasz na blogu. Jakoś nie nawiązujesz do moich wyliczeń, że zrezygnowanie z kąpieli w wannie na rzecz prysznica to konkretne oszczędności. W skali roku to już setki złotych. I że jeśli tak zrobisz, to wprawdzie auta nie kupisz, ale po kilku latach będziesz miał ekstraśrodki na wakacje. Śmieszne jest kupowanie waluty od banku przy spłacaniu kredytu, skoro można to zrobić w tańszych kantorach internetowych. Ktoś powie: co mi po 20 gr oszczędności na franku, szkoda na to czasu i zachodu. A ja odpowiem: to 90 zł miesięcznie mniej oddane bankowi, a zachodu z tym niewiele, bo można zakupy i przelewy wykonywać automatycznie, wystarczy raz ustawić zlecenie. To także oznacza, że kredyt spłacę półtora roku wcześniej. Fajnie jest mieć te pieniądze dla siebie?
Zgoda. Ale tak myśląc, czyli wszędzie szukając oszczędności, powinniśmy zrezygnować praktycznie ze wszystkiego – nie używać cukru i soli, wyłączyć czuwanie w telewizorze, wietrzyć szybciej pokój zimą. Sposobów na zaoszczędzenie kilku groszy jest bez liku. Ale co to za życie? Zamienić się w mentalnego księgowego? Jak ktoś zarabia 1200 zł na rękę, to ma kiepskie życie i bez twoich światłych rad. Ma się upokarzać jeszcze bardziej, przy okazji terroryzując siebie i bliskich? I ile zaoszczędzi? 100, 200 zł? Polepszy mu się? Więcej wyda na internet, żeby czytać te twoje rewelacje.
Jeśli ktoś ma 1200 zł na rękę, to lepiej zna się na oszczędnym gospodarowaniu niż ja. Tacy ludzie są mistrzami świata w oszczędzaniu i – zgadzam się tu z tobą całkowicie – na nic im moje rady. Nawet jak dzięki nim zaoszczędzą połowę pensji, niewiele im to pomoże. Jedynym dla nich ratunkiem jest zwiększenie dochodów. Mój blog nie jest remedium na biedę. Nie mam gotowych recept, jak być bogatym. Ja jedynie uzupełniam braki w polskiej edukacji, która zapomniała uczyć młodych ludzi oszczędzania. Co tam oszczędzania, nie uczy w ogóle zasad rynkowych, nie tłumaczy, czym jest reklama, wolny rynek, nie ostrzega przed pułapkami. W efekcie dwie trzecie polskiego społeczeństwa w ogóle nie ma żadnych oszczędności. Rozumiesz? Żadnych! Ani złotówki!
A z czego mają oszczędzać? Z 1200 zł?
Ale te dwie trzecie Polaków nie zarabia 1200 zł. Oszczędności nie mają też ci z wyższymi zarobkami. Zdarza się, że nawet zamożni nie odkładają. Podstawowy problem polega na tym, że nie wiedzą jak. A ja im to usiłuję pokazać. I ten szampon pod prysznicem to taka bezpośrednia próba dotarcia do ich głów. Bo prawda jest taka, że im prostszy przykład, tym lepiej jest rozumiany. To uderzenie obuchem w głowę – pokazanie: to tańsze, to droższe, wybierz to, co jest tańsze. Brzmi banalnie, lecz skoro działa, to mam tego nie robić? Bo będziesz się śmiać? W internecie regularnie czytają mnie setki tysięcy osób. Skoro wielu z nich to pomaga się utrzymać na finansowej powierzchni, to chyba dobrze, prawda?
OK, ale wciąż mi trudno ci zaufać. Przypominasz kataryniarza z papugą, który po wrzuceniu grosika daje namiastkę rozrywki. Ty proponujesz oszczędzać na prysznicu albo – dobra odczepiam się od wody – na franku i ma to sprawić, że będę szczęśliwy. Jesteś wirtualnym sprzedawcą ułudy, jak ci od garnków samoczyszczących.
Co złego jest w pokazywaniu prostych zasad, które sprawiają, że będziesz miał lżej? Że więcej zostanie ci w kieszeni? Co złego jest w tym, że pokazuję ludziom, jak zorganizować swój budżet, jak zebrać do kupy wszystkie wydatki i dochody i tak to poustawiać, by na koniec miesiąca coś jeszcze zostało? By w następnym miesiącu mieć, może niewielką, ale jednak nadwyżkę? No co?
Że daliśmy się ogłupić. Że myślimy, że trzeba przede wszystkim mieć. Że konsumpcjonizm stał się naszym bogiem. Że trzeba zrobić wszystko, by mieć telewizor z rozdzielczością 4K, bo HD to już wiocha jakaś. Że uwierzyliśmy, iż najważniejsze, to więcej i szybciej. A twój blog to tylko kolejny sposób na wyżymanie z życia ostatnich kropel.
Z oceną, co z nami zrobił konsumpcjonizm, w pełni się zgadzam. Daliśmy się zwariować, ponieść wizji bogatego życia, którego model jest dla mnie nie do przyjęcia. System nam wmawia: nie masz kasy, spoko, damy ci miniratkę. To kupisz sobie szczęście. Tak stajemy się niewolnikami banków. Walczyliśmy o wolność, a teraz na własne życzenie wpędziliśmy się w niewolnictwo. Jednak ja wyraźnie przed tym ostrzegam. Pokazuję, że gdy kupisz lodówkę o najwyższej klasie energooszczędności, to może się okazać, że wydałeś kilkaset złotych więcej bez sensu, bo zwróci ci się to dopiero po 10 latach, kiedy ta lodówka już dawno będzie na złomowisku. Udowadniam, dokładnie wyliczając, że czasami opłaca się wydać mniej na gorszy jakościowo sprzęt i więcej płacić za energię, bo w całościowym ujęciu koszty będą mniejsze niż szarpanie się na topowy sprzęt za krocie. Ale mówię też o tym, i to jest najważniejsze, by liczenie kosztów było racjonalne. Bo jeśli ktoś nie chce włożyć nadwyżki finansowej na lokatę, bo uważa ją za zbyt nisko oprocentowaną, bez sensu traci. Lepiej mieć nawet te grosze z procentów, niż przejeść wszystkie pieniądze.
No sam widzisz, jakkolwiek byś się od tego odżegnywał, nieustanne oszczędzanie jest dla ciebie sensem życia.
Naprawdę nie rozumiesz? Nie chodzi o oszczędzanie, tylko właśnie o sens życia. O to, by go znaleźć. By sobie uświadomić, co jest dla ciebie istotne. Wyznaczyć sobie cele i do nich dążyć. Jeśli wolisz dryfować bez celu, wolna droga.
A jaki jest twój cel?
Emerytura w wieku 50 lat. A mam 42. Więc mam jeszcze osiem, by zebrać tyle kasy, by sobie na nią pozwolić. Muszę więc zrezygnować z pewnych zachcianek, by nie przejeść tych pieniędzy, i trzymać się pewnych wytycznych, by te środki zbierać.
I pewnie masz plan.
Każdy z nas może mieć taki plan. Są trzy główne obszary, w których można go realizować. Na dowolnym poziomie i w dowolnym zakresie, zgodnie z naszymi możliwościami i oczekiwaniami. Ważne, by to zrozumieć i usystematyzować. Po pierwsze – mądrze oszczędzać. Choćby wybrać tańsze konto bankowe, by oszczędzić kilkaset złotych rocznie. Proste? Pewnie, tylko trzeba się ruszyć, przepytać banki i wybrać najkorzystniejszą ofertę. Kto tak robi? Niewielu, mamy te same konta od lat i przepłacamy. Albo usługi telekomunikacyjne. Trzymamy się starych abonamentów, nie przenosimy numerów, nie negocjujemy warunków. Uważam, że dzisiaj płacenie powyżej 30 zł za nielimitowane połączenia to głupota, bo są na rynku takie oferty. Trzeba tylko poszukać. Kolejny obszar – zwiększanie zarobków. To trudniejsze, ale nieustannie trzeba szukać nowych możliwości zarabiania. Bo dzisiaj żaden etat nie jest na zawsze. Ale nie umiemy negocjować, walczyć o swoje dochody. Trzeci obszar jest najtrudniejszy – to umiejętność inwestowania pieniędzy. Większość nie ma o tym pojęcia. Co najwyżej wkłada pieniądze na lokaty. A jak już się ruszy i zaryzykuje, to daje się wpuścić w polisolokaty, bo nie rozumie pułapek i daje się omamić nieuczciwym doradcom finansowym. W ogóle nie podejmujemy wysiłku, by się edukować.
I tu zjawia się Michał Szafrański, który wszystkich taką nauką uszczęśliwia.
Nie mam takich ambicji. Ale uważam, że z ponad trzystu moich artykułów każdy może wybrać 20 takich, które mogą mu pomóc. Bo nie można tego bloga traktować jako wyroczni dla wszystkich i odpowiedzi na wszystkie wątpliwości. To zbiór taktyk, z których każdy może coś wziąć dla siebie, ale jako wskazówki, a nie gotowe recepty i rozwiązania. Przemyśleć, dopasować do siebie i dopiero wtedy zastosować. Coś ci jeszcze zdradzę – zaskakuje mnie, dlaczego z dwóch milionów osób, które zajrzały na mój blog w ciągu roku, wraca tam regularnie tylko 250 tys. Dlaczego pozostali nie wracają. Nie wiem, mam dysonans poznawczy.
To ci powiem. Radzisz ludziom, jak zaoszczędzić, by mogli kupić sobie jeszcze lepszą pralkę, lepszy samochód, telewizor. Żeby mieli więcej. Jesteś, Michale, narzędziem tego systemu cementującego oszalały konsumpcjonizm, który na tym jeszcze zarabia. Ja, przyznaję to, zazdroszczę ci i cię podziwiam. Robisz kasę na ludzkiej naiwności. Ale nie wszyscy są naiwni i nie dają się nabrać na te garnki samoczyszczące.
Bzdury mówisz. Nie rozumiesz lub nie chcesz zrozumieć. Zapewne ludzi wkoło siebie przekonujesz, że warto porzucić kajdany korposzczurów i zacząć być, nie tylko mieć. I że pogoń za pieniędzmi jest bez sensu. Ale jak się zastanowisz, to przyznasz mi rację, że wprawdzie takie zapędzanie się na ścieżce sukcesu jest złem, lecz osiągnięcie równowagi jest utopią. Życie to balansowanie. Czasami przegniesz w kierunku pracy, potem wychylisz się na stronę rodziny, lecz stanu równowagi nie osiągniesz nigdy. Za to jestem głęboko przekonany, że każdy, niezależnie od miejsca, w którym go właśnie pchnęło wahadło życia, ma jedną podstawową potrzebę – poczucia bezpieczeństwa. Czy to ci się podoba, czy nie, bezpieczeństwo finansowe jest jednym z najważniejszych czynników stabilizujących nasze życie.
Zgadzam się, że niezwykle trudno nagle stanąć i powiedzieć, że już więcej nie potrzebuję. Jednak twoje porady tę chciwość życia na pokaz tylko podsycają pod przykrywką troski o domowe budżety.
Mylisz się w ocenie mojej działalności. Ja tłumaczę, że popełniamy błąd, gdy się nam wydaje, że coś dobrego musi dużo kosztować. Że można osiągać te same cele taniej, łatwiej – i bez pogarszania jakości. Choćby w podróżach, które niektórych z nas czynią realnie szczęśliwszymi. Że wystarczy organizować wyjazdy samemu, nie płacąc pośrednikom, że nie trzeba mieć wypchanego portfela, by pojechać na drugi koniec świata. Właśnie dlatego przerysowuję pewne sposoby na oszczędzanie, by pokazać, że można mieć inny model życia. Zachęcam czytelników, by chodzili na rozmowy kwalifikacyjne, choćby po to, być ćwiczyć umiejętności negocjacyjne. Pomagam odkrywać w sobie pokłady kreatywności, bo każdy je ma, tylko nie każdy ma tego świadomość. Pomagam oddzielać ziarna od plew w kontekście finansowym. Mówię, co ważne, a co ważne nie jest.
Matką Teresą jesteś.
Ale ja naprawdę wierzę, że im więcej dajesz z siebie innym, to tym więcej do ciebie powraca.
Nie tylko Matką Teresą. Buddystą w dodatku.
Chrześcijanin z krwi i kości. Gdy rozpoczynałem pisanie bloga, nie planowałem tego, że w końcu tak wiele osób mi zaufa i będzie czerpać z tego wiedzę o tym, jak podreperować domowe budżety. Miałem nikłą nadzieję, ale sam w to nie bardzo wierzyłem. Do czegoś ci się przyznam, na początku mojej internetowej działalności marzyłem po prostu o tym, by z moich porad skorzystało kiedyś moje dziecko.
Mam z tobą problem. Z jednej strony zarabiasz na sprzedawaniu złudzeń, z drugiej trudno się do tego przyczepić, bo robisz to jawnie.
Dlaczego złudzeń? To konkrety, cała masa konkretów, z których każdy może wybrać coś dla siebie. Przecież nie nakazuję stosować tego wszystkiego naraz, bo tak rzeczywiście się nie da żyć. U mnie masz zestaw spostrzeżeń, taktyk, ja zmuszam do myślenia, do bycia aktywnym zarządcą swoich pieniędzy, a nie biernym konsumentem, dającym się ogłupiać reklamie i marketingowi. A że ujawniam, że na tym zarabiam? To kwestia budowania zaufania z czytelnikami. Bycia wiarygodnym. By właśnie nie zostać wrzuconym do jednego worka z mnożącymi się pseudodoradcami rozwoju osobistego, których nie cierpię. Ujawniając, jakie pieniądze zarabiam na blogu, buduję z czytelnikami nić porozumienia. Dlatego przyznaję, że zarabiam np. na ofertach afiliacyjnych. Jeśli ktoś założy bankowe konto, które polecam, klikając w link na moim blogu, to bank zapłaci mi prowizję za przyprowadzenie klienta. Rzetelnie przedstawiam oferty, ale pokazuję też, że można mnie podejrzewać o konflikt interesów. Nie ukrywam tego, bo wierzę, że tylko takie postępowanie ma sens. Twarz mam tylko jedną.
Kto zarobi miliony na książce „Jak zostać milionerem”? Tylko jej autor.
Tak łatwo jest szufladkować innych, prawda? Nie patrzeć na ich ciężką pracę, tylko od razu metka i gotowe. Ja bym takiej książki nie napisał, bo nie mam recepty. Blog to sposób na realizację mojej filozofii życiowej. Na zderzanie moich koncepcji z realiami świata, który nie jest czarno-biały. Właśnie będąc tak szczerym z czytelnikami, mogę w sposób subiektywny, ale uczciwy dzielić się z nimi opiniami i doświadczeniami. I często zmieniam swoje podejście do pewnych spraw, gdy czytelnicy zwracają mi uwagę na rzeczy, o których nie wiedziałem albo które uznałem za nieistotne, a okazały się ważne. Na przykład sądziłem, że usługa zaokrąglania przez bank końcówek wydatków i przelewania ich na konto jest głupia. Wydasz kartą 8,50 zł, bank ściągnie 10 zł i 1,50 zł przerzuci na konto oszczędnościowe. Tak myślałem do czasu, gdy jedna z czytelniczek powiedziała mi, że w ten sposób zebrała 3 tys. zł. A wcześniej nie była w stanie odłożyć ani grosza. Uświadomiła mi, że można oszczędzać w bardzo różny sposób, i że coś, co dla jednego jest niedorzeczne, dla innego może być błogosławieństwem.
Jesteś oszczędnym człowiekiem?
Hmmm, tak. Raczej tak.
A pazernym?
(cisza) ...nie.
A jaka jest różnica?
Dobre pytanie. Wydaje mi się, że pazerność to stawianie pieniądza na pierwszym miejscu. Dążenie do posiadania pieniędzy jako celu życia. Oszczędzanie wtedy staje się tylko narzędziem do osiągnięcia tego jednego celu. Staje się pazernością. Ale to droga donikąd. Bo czego tak naprawdę potrzeba nam w życiu? Pieniędzy? Nie, potrzebujemy poczucia, że życie ma sens. Brak pieniędzy w tym nie pomaga, ale pieniądze nie mogą też być celem samym w sobie. Dlatego tak ważne jest, by odnaleźć ten sens i robić wszystko, by osiągać zbieżne z nim cele.
I ty pomagasz je osiągać?
Nie, ja pokazuję ścieżki, jak można to zrobić niższym kosztem i zachowując margines bezpieczeństwa finansowego. Swojego własnego sensu każdy musi poszukać już sam.
Swój znalazłeś?
Wydaje mi się, że tak. Choć wciąż jeszcze idę ścieżką, by osiągnąć cel. Przez 10 lat pracowałem na etacie. Zasuwałem dla kogoś. Byłem cenionym pracownikiem, z sukcesami. Nie bałem się zwolnienia, zarabiałem dobrze. Ale straciłem poczucie, że to, co robię, ma sens. Zacząłem pisać blog i rok później rzuciłem etat, bo widziałem, że pisanie ma sens. Po prostu przydaje się innym. Znajomi pukali się w czoło, pytali: co ty wyprawiasz? Ale musiałem spróbować. Kupiłem mieszkanie za gotówkę, ale źle się czułem bez gotówki na koncie. Wziąłem więc kredyt refinansujący ten zakup. Miałem więc poduszkę finansową. Dałem sobie dwa lata na znalezienie sposobu na zarabianie na blogu. Pomyślałem, że jak się nie uda, to co się stanie? Najwyżej wrócę na etat i zostanę z kredytem.
I udało się, jak widzę.
Jestem pracoholikiem, pracy się nie boję. To, że mam teraz tak popularnego bloga, na którym zarabiam 8 razy więcej niż na etacie, zostało okupione potężnym wysiłkiem. I cały czas ciężko pracuję, ale to już zupełnie inny komfort pracy. Od jakiegoś czasu mam wyciszony telefon. Rozmawiam, kiedy ja chcę, a nie kiedy ktoś do mnie dzwoni. Zarządzam swoim czasem, swoim życiem. Tak, udało mi się, właśnie spłaciłem ten kredyt.
Zazdroszczę.
Polecam i zachęcam. Zacznij od przeniesienia szamponu w prysznicu na półkę.