Bankowcy zapewne będą zadowoleni – rekomendacja T, która wiązała im ręce, zostanie poluzowana. Będą mogli łatwiej dawać pożyczki znanym sobie klientom, choćby dlatego, że nie będą musieli z aptekarską dokładnością mierzyć, ile pieniędzy zostanie kredytobiorcy po spłaceniu rat.
Dodatkowy powód do zadowolenia kryje się w planach ujednolicenia zasad oceny zdolności kredytowej klienta, które stosują firmy pożyczkowe, z procedurami w bankach. Obecnie bowiem ostre zasady panujące w bankach niejako napędzały klientów tym, którzy zajmują się pożyczaniem własnego kapitału. Ten wzrost od dawna już niepokoił i nadzór, i instytucje finansowe z licencją bankową.
Ktoś może powiedzieć, że dobrze tak, lichwiarzom, bo stawki, jakie brali za pożyczki, były astronomiczne. I że teraz mnóstwo ludzi ma problemy, bo kiedyś zdecydowało się na niewielką pożyczkę na niebotyczny procent.
Tylko że mnie martwi, dokąd pójdą ci ludzie, którzy wcześniej korzystali z usług firm pożyczkowych, a teraz już nie będą mogli. Może wezmą się do pracy i problem zniknie. Albo może jednak poszukają innych pożyczkodawców, którzy nie działają oficjalnie, nie podlegają kontroli kogokolwiek i stosują specyficzne metody windykacji (znane np. z filmu „Dług”).
Nie jestem pewien, czy to krok w dobrym kierunku. Nowelizacja rekomendacji T pokazuje, że KNF także się może mylić. Pół biedy, kiedy myli się na rzecz lichwiarzy, ale działających w zgodzie z prawem. O wiele gorzej, kiedy pomyli się na rzecz przestępców.