Mamy parę instrumentów, którymi możemy opóźnić oddanie do użytku drugiej nitki rurociągu. To sposoby prawne i, głównie, polityczne.
Kluczem do przyszłości Nord Stream 2 jest stanowisko Komisji Europejskiej, to ona bowiem ma zbadać, czy inwestycja jest zgodna z unijnym prawem. – Komisja obiecała, że to zrobi, i trzeba o to zabiegać – twierdzi Wojciech Jakóbik, ekspert z Instytutu Jagiellońskiego. Pewien precedens już jest – z powodu właśnie niezgodności z unijnym prawem KE zablokowała budowę gazociągu South Stream przez Bułgarię. W przypadku Gazociągu Północnego sprawa będzie jednak trudniejsza. – Jest precedens, powstała pierwsza nitka Nord Stream, teraz nie mówimy o nowej inwestycji, ale jedynie o jej rozbudowie. Mleko się rozlało w 2006 r. – ocenia specjalista. Co więcej, warto zauważyć, że europejskie firmy uczestniczące w tym projekcie mają duże doświadczenie w radzeniu sobie z europejskimi regulacjami. – Nie zmienia to tego, że jednym z możliwych scenariuszy jest zabieganie w KE o nałożenie na Nord Stream jak najściślejszego gorsetu prawnego – dodaje.
Jego zdaniem można stosować różne działania opóźniające budowę, podnosić wątpliwości prawne lub techniczne. – Należy np. domagać się respektowania zasady dostępu strony trzeciej, tzn. by z gazociągu mogły korzystać również inne podmioty niż te, które są jego właścicielami – podpowiada Tomasz Chmal, ekspert ds. energetycznych Narodowego Centrum Studiów Strategicznych. To jednak będzie raczej tylko obstrukcja, a nie blokada. – Uważam, że Rosja może zrealizować swoje cele związane z gazociągiem – a więc większe uzależnienie Europy od swojego gazu – nawet spełniając wyśrubowane warunki Komisji Europejskiej. Na przykład jeśli chodzi o dywersyfikację, można sobie wyobrazić, że nowymi nitkami gazociągu będzie zarządzała inna spółka niż starymi. Takie dostosowania mogą kosztować trochę czasu, ale nie zablokują inwestycji – twierdzi Jakóbik.
Zdaniem Tomasza Chmala wątpliwości prawne należy oczywiście podnosić i być może w jakimś zakresie działanie to okaże się skuteczne, jednak główna batalia o gazociąg rozegra się jego zdaniem w sferze polityki. – Należy się odwoływać do idei solidarności energetycznej UE, wskazywać na długoterminowe ryzyka związane z tą inwestycją, zwłaszcza jeśli chodzi o dywersyfikacje dostaw surowców do regionu Europy Środkowej i Wschodniej – podkreśla ekspert NCSS.
– Jedyne korzystne rozstrzygnięcia mogą zapaść w sferze polityki i tu właściwym adresatem będzie Rada Europejska, która dokona politycznej oceny projektu. I tu trzeba będzie zabiegać o poszanowanie zasad zapisanych w strategicznych dokumentach UE o dywersyfikacji, wolnym rynku – uważa Wojciech Jakóbik.
Do batalii politycznej trzeba będzie jednak znaleźć sojuszników, a to nie będzie łatwe. Wprawdzie słowacki wiceprzewodniczący KE Marosz Szefczovicz zapowiedział, że KE nie wesprze finansowo budowy Nord Stream 2, bo nie leży to w interesie wszystkich członków Unii, ale już stanowisko Węgier nie jest takie jednoznaczne – sprzeciw Budapesztu wobec Nord Stream wynika bardziej z rozgoryczenia zablokowaniem projektu South Stream, na który nad Balatonem bardzo liczono. Także Czechy zachowują się dość wstrzemięźliwie – nie uważają, aby dwie nowe nitki gazociągu bałtyckiego były dla nich zagrożeniem, i oczekują jedynie deklaracji, że konsekwencją nowego gazociągu nie będzie wstrzymanie dostaw gazu innymi drogami, w tym przez Ukrainę.
Kluczem do zablokowania inwestycji jest oczywiście stanowisko Niemiec, ale wątpliwe, by uległo ono zmianie. – Niemcy chcą się stać gazowym hubem Europy, mają w tym interes, z ich punktu widzenia jest to jedynie projekt biznesowy – twierdzi Tomasz Chmal. Skuteczne mogą okazać się jedynie argumenty polityczne. Jakie? – Realizacja takiej inwestycji de facto omija sankcje wobec Rosji, na które się wszyscy zgodziliśmy i które zostały właśnie przedłużone. Ten projekt sprawi, że będziemy mieli potencjalnie olbrzymi napływ pieniędzy do budżetu rosyjskiego i jednocześnie olbrzymi odpływ z budżetu ukraińskiego i słowackiego. To bardzo daleko idące konsekwencje strategiczne. Na to też trzeba będzie w odpowiednim momencie zwrócić uwagę – podpowiadał w niedawnym wywiadzie dla Dziennik.pl wiceszef MSZ Konrad Szymański.

Nord Stream 1 – przegrana bitwa. Nord Stream 2 – przegrana wojna?

Próba blokowania Nord Stream 2 to powtórka z rozrywki. Polska chciała zatrzymać już dwie pierwsze nitki gazociągu. Bez powodzenia. Jakich argumentów używaliśmy wówczas?

W kwietniu 2007 r. resort gospodarki wskazywał, że gazociąg stanowi zagrożenie ekologiczne, ale zagraża też bezpieczeństwu energetycznemu państwa, gdyż pod znakiem zapytania mogą stanąć dostawy surowców gazociągami lądowymi – np. jamalskim.

Argument ekologiczny upadł w 2009 r., kiedy raport o wpływie środowiskowym inwestycji nie stwierdził zagrożeń dla środowiska.

Nie poskutkowały też argumenty ekonomiczne. W 2006 r. ówczesny pełnomocnik rządu do spraw dywersyfikacji dostaw ropy naftowej i gazu Piotr Naimski wskazywał: „Wśród możliwych rozwiązań jest powrót do budowy drugiej nitki gazociągu jamalskiego lub ułożenie magistrali Amber przez Estonię, Łotwę, Litwę do Polski i dalej do Europy Zachodniej”.

Ostatecznie Moskwa odrzuciła oba projekty (w przypadku Amber projekt nie wyszedł poza fazę wstępnych propozycji). Nie bez znaczenia było zapewne to, że wcześniej, w 2001 r. Polska nie zgodziła się na rozbudowę gazociągu jamalskiego – Rosja proponowała wówczas, by gazociąg omijał Ukrainę.

Nieskuteczne okazały się także działania na forum europejskim. Bardzo aktywny w tym względzie poseł Marcin Libicki (PiS) w 2007 r. przedawnił projekt rezolucji o wezwaniu Rady UE i KE do zablokowania inwestycji, lecz w przyjętym ostatecznie tekście znalazły się stwierdzenia, że „decyzja 1364/2006/WE uznaje za projekt mający znaczenie dla Europy, który pomoże w zaspokojeniu przyszłych potrzeb energetycznych UE”.