Weekendowa fala aresztowań członków rodziny królewskiej, obecnych i byłych ministrów w Arabii Saudyjskiej spowodowała wzrost notowań powyżej 62 dol. za baryłkę.



Pod zarzutem korupcji zatrzymanych zostało ok. 50 prominentnych postaci w państwie, które jest drugim na świecie producentem ropy. Czystka oficjalnie jest tłumaczona polityką modernizacji Arabii Saudyjskiej, prowadzonej przez Muhammada ibn Salmana. W kraju toczy się jednak walka na szczytach władzy – w czerwcu ten 32-letni książę ogłoszony został oficjalnym następcą 81-letniego króla Salmana ibn Abd al-Aziz.
Na rynku ropy pojawiły się obawy, że ostatnie wydarzenia mogą zakłócić dostawy z Arabii Saudyjskiej, która jest największym eksporterem tego surowca. Szczególnie, że wśród zatrzymanych znalazł się m.in. Ibrahim Al-Assaf, w przeszłości minister finansów, a obecnie członek zarządu Aramco, kontrolowanej przez państwo firmy, która jest liderem rynku naftowego w Arabii Saudyjskiej. W weekend doszło też do eskalacji napięcia między Arabią Saudyjską i Iranem.
W poniedziałek na giełdzie w Londynie cena baryłki gatunku Brent podrożała o niemal 1 proc., zbliżając się do 63 dol. Tak drogo nie było od lipca 2015 r. – Takie wydarzenia oznaczają dla inwestorów wzrost niepewności w i tak bardzo nieprzewidywalnym regionie. Ale ich wpływ na rynek jest z reguły krótkotrwały, bo trudno przypuszczać, żeby aresztowania miały wpłynąć na produkcję ropy. Są jednak inne ważne czynniki, które w ostatnich tygodniach pchają notowania w górę – mówi dr Jakub Bogucki, analityk z firmy e-petrol.
Przede wszystkich coraz więcej wskazuje na to, że przedłużone zostanie porozumienie między Organizacją Krajów Eksportujących Ropę (OPEC) i 12 innymi państwami, w tym Rosją, która jest największym producentem surowca na świecie. Dotyczy ono ograniczenia produkcji. W listopadzie 2016 r. sygnatariusze zobowiązali się zmniejszyć ją o 1,8 mln baryłek dziennie, czyli ok. 2 proc. wydobycia. Na szczycie naftowym, który pod koniec miesiąca odbędzie się w Wiedniu, ograniczenia mają być przedłużone o kolejne dziewięć miesięcy, do końca 2018 r.
W ostatnich tygodniach kłopoty miało kilku znaczących producentów. W Iraku spadło wydobycie w rejonie Kirkuku, nad którym kontrolę z rąk Kurdów chcą przejąć władze centralne. Problemy wynikające z kłopotów technicznych w rafineriach i strajków ma też Libia. Przed wojną domową w 2011 r. kraj ten produkował ok. 1,7 mln baryłek dziennie, dziś nie może ustabilizować wydobycia powyżej 0,7 mln baryłek. Choć należy do OPEC, jest zwolniony z limitów wydobycia.
W weekend obsługę zagranicznego zadłużenia i rozpoczęcie negocjacji w sprawie redukcji długów zapowiedziała Wenezuela. Eksperci obawiają się, że będzie to skutkowało ograniczeniem produkcji ropy ze strony państwa, które wydobywa niemal 2 mln baryłek dziennie.
Od początku września notowania baryłki ropy poszły w górę o 10 dol., co podniosło rachunki na stacjach paliw. W ostatnim tygodniu średnia cena etyliny 95-oktanowej z krajowych dystrybutorów wynosiła 4,55 zł za litr. W ciągu czterech ostatnich miesięcy poszła w górę o 5,5 proc. Olej napędowy podrożał w tym czasie o niemal 8 proc., do 4,43 zł za litr. Przed mocniejszymi wzrostami cen krajowych konsumentów ochronił mocny złoty, choć w ostatnich tygodniach nasza waluta przestała już zyskiwać na wartości względem dolara.
– Mimo tych wszystkich trudności po stronie dostawców ropy na rynku surowca wciąż jest dużo. Dlatego nie sądzę, żeby średnia cena w dwóch ostatnich miesiącach miała przekroczyć 65 dol. za baryłkę – ocenia Jakub Bogucki.