Czy niż demograficzny pogrąży uczelnie? Czy mają szanse wyjść z tej walki z tarczą? Czy placówki w mniejszych miejscowościach albo prywatne przetrwają? Co zrobi rząd, aby im pomóc? Czy dopłacać do czesnego studentom szkół niepublicznych? Czego zabrakło w reformach szkolnictwa wyższego? Czy aby uzdrowić sytuację, potrzebny jest przewrót kopernikański – na takie pytania odpowiadali uczestnicy debaty DGP.
prof. Marek Ratajczak wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego / Dziennik Gazeta Prawna
prof. Jerzy Woźnicki przewodniczący Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego / Dziennik Gazeta Prawna
prof. Wiesław Banyś przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, rektor Uniwersytetu Śląskiego / Dziennik Gazeta Prawna
prof. Marek Rocki przewodniczący Polskiej Komisji Akredytacyjnej / Dziennik Gazeta Prawna
dr Julian Bystrzanowski wiceprzewodniczący Konferencji Rektorów Zawodowych Szkół Polskich / Dziennik Gazeta Prawna
Justyna Rokita rzecznik praw studenta, Parlament Studentów Rzeczypospolitej Polskiej / Dziennik Gazeta Prawna
Michał Gajda przewodniczący Krajowej Reprezentacji Doktorantów / Dziennik Gazeta Prawna
Jakie wyzwania stoją przed szkolnictwem wyższym?
Prof. Marek Ratajczak
Jednym z wyzwań dla szkolnictwa wyższego jest demografia. Malejąca liczba kandydatów na studia przyczynia się do narastania podziału uczelni w Polsce. Mimo problemów demograficznych, część publicznych szkół wyższych radzi sobie całkiem dobrze z rekrutacją na studia – zwłaszcza jeżeli chodzi o kierunki stacjonarne. Są jednak placówki, które mają już wyraźny problem z naborem na studia. Uczelnie z dużych ośrodków akademickich, a zarazem silnych centrów gospodarczych, nie mają na ogół takich kłopotów. Natomiast część uczelni z mniejszych ośrodków odczuwa ten problem znacznie bardziej. Sądzę, że nadszedł czas, aby wyraźnie powiedzieć, że proces różnicowania się szkół wyższych w Polsce jest nieuchronny. Z jednej strony będziemy mieć niewielką grupę uczelni badawczych, w których dydaktyka będzie pochodną i uzupełnieniem bardzo istotnej aktywności naukowej, z drugiej strony będziemy mieć szkoły wyższe realizujące przede wszystkim funkcję dydaktyczną. Trzeba przy tym zadbać, aby uczelni dydaktycznych nie kojarzyć z drugą ligą szkół wyższych, tylko postrzegać je jako równie istotny, acz realizujący trochę inne funkcje składnik polskiej przestrzeni akademickiej. Do nowego podziału trzeba będzie dostosować mechanizmy finansowe. W sferze finansowania uczelni będziemy musieli m.in. odpowiedzieć na pytanie: czy możliwe będzie utrzymanie wspólnego algorytmu podziału środków dla z jednej strony takich placówek jak Uniwersytet Jagielloński, a z drugiej np. dla sportowych. Pod wieloma względami są one całkowicie różne i nie chodzi o to, że jedna jest lepsza, a druga gorsza. Są po prostu zasadniczo inne, skupiają się na innych priorytetach. I do tego trzeba będzie dopasować system ich dotowania.
Świat akademicki z ministrem szkolnictwa wyższego na czele będzie musiał także wrócić do dyskusji o konsolidacji uczelni. Wszyscy wiemy – czy nam się to podoba, czy nie – że duży często jednak może więcej. Nie oznacza to, że nie ma miejsca na małe specjalistyczne szkoły wyższe. Jednak biorąc pod uwagę liczbę uczelni w Polsce, pożądane byłoby wzmocnienie procesów konsolidacji. Tymczasem mimo niżu demograficznego ciągle pojawiają się wnioski o utworzenie kolejnych placówek.
Prof. Jerzy Woźnicki
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że istniejące reguły finansowania studiów w sektorze publicznym właściwie się wyczerpują. Jeden algorytm podziału środków czy nawet dwa nie są już w stanie tego udźwignąć. Mamy coraz więcej doświadczeń płynących ze świata. Dotyczą one perspektywy kilkuletniej finansowania szkół wyższych. Obecnie polskie uczelnie publiczne otrzymują dotacje na rok i nie wiedzą, ile środków otrzymają w kolejnym. Sądzę, że właściwe byłoby, żebyśmy weszli na drogę testowania kontraktowanego, kilkuletniego finansowania uczelni.
Prof. Marek Ratajczak
System finansowania trzeba zmienić, ale pamiętajmy, że nie rozstrzygnie się to tylko w ramach dyskusji pomiędzy ministrem nauki i szkolnictwa wyższego a środowiskiem akademickim. Bardzo istotny głos w tej sprawie będzie miał minister finansów. Ciągle mamy budżetowanie roczne – o tym, ile środków płynie do każdego sektora, decydują co roku rząd i parlament. Jeżeli zdecydowalibyśmy się na kontraktowanie kilkuletnie, co postuluje znaczna część środowiska akademickiego, będziemy musieli podjąć dyskusję o możliwości gwarancji jego skutków finansowych. Dyskutując o finansowaniu szkolnictwa wyższego, warto przypomnieć, że Polska jest jednym z bardzo niewielu krajów europejskich, który w ostatnich latach zwiększył nakłady na szkolnictwo wyższe. W latach 2013–2015 przeznaczyliśmy prawie 6 mld zł na podwyżki dla pracowników publicznych szkół wyższych.
Prof. Wiesław Banyś
Ale mamy też spore zaległości. Przypomnijmy, nakłady budżetowe na jednego studenta w Polsce to ok. 3 tys. euro rocznie. Średnia w UE – 6 tys. euro. Liczba przypadających studentów na jednego nauczyciela akademickiego to 16, średnia w UE – 12. Liczba naukowców na milion mieszkańców to zaledwie trochę ponad 1,5 tys. Czechy mają prawie dwa razy więcej.
Prof. Marek Rocki
Kilka lat temu przeprowadzaliśmy badanie, w trakcie którego sprawdzaliśmy, ile kosztują studia na uczelni publicznej. Są bowiem przepisy, które określają działanie szkoły wyższej, np. ile na jednego studenta powinno przypadać metrów kwadratowych, ile na jednego nauczyciela akademickiego, ile studentów powinno przypadać na jednego profesora. Okazało się, że środki finansowe, które przeznacza budżet państwa na ich funkcjonowanie, są znacząco niższe nich ponoszone przez uczelnie koszty. Szkoły potrafiły sobie radzić z deficytem finansowania.
Mam wrażenie, że w tej dyskusji zapominamy o uczelniach niepublicznych. Tymczasem mówiąc o szkolnictwie wyższym, nie sposób ich pominąć, gdyż stanowią ważny jego element.
Prof. Marek Ratajczak
Funkcjonują one na trochę odrębnych zasadach, mają chociażby częściowo inne regulacje ustawowe. Nie jest jednak tak, że minister szkolnictwa wyższego zapomina o szkołach niepublicznych. W nich część procesów, o których mówimy, zachodzi w sposób naturalny. Widać naprawdę dobrych liderów, których reprezentanci w pełni zasłużenie zasiadają w Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, mamy przecież pierwszy niepubliczny uniwersytet. Sądzę, że w przyszłości pojawi się pytanie, jak dalece ukształtowany historycznie podział na uczelnie publiczne i niepubliczne, poza odrębnością założyciela, powinien być utrzymywany. Także w kontekście dyskusji o zmniejszaniu różnic między regulacjami dotyczącymi szkolnictwa publicznego a niepublicznego pojawi się pytanie, jak podzielić finansowanie szkolnictwa wyższego wyraźniej niż do tej pory, na dwa składniki: finansowanie podstawowe, które państwo musi zapewnić uczelniom publicznym jako ich założyciel, i finansowanie projakościowe, do którego każda uczelnia, spełniając oczywiście określone kryteria i wymogi, będzie mogła aspirować niezależnie od tego, kto będzie jej założycielem.
A czy dotowanie z budżetu państwa uczelni prywatnych popierają przedstawiciele publicznych szkół wyższych?
Prof. Wiesław Banyś
Dla nas najważniejsza jest jakość kształcenia i badań naukowych, a nie typ właścicielski danej uczelni. Zasadnicze jest to, ażeby w budżecie państwa było więcej środków na szkolnictwo wyższe i naukę. Przypomnijmy propozycję KRASP z roku 2009 ze Strategii rozwoju szkolnictwa wyższego do roku 2020: cztery razy 1 proc. PKB ze środków budżetowych i pozabudżetowych, ze środków budżetowych: 1 proc. PKB na szkolnictwo wyższe i 1 proc. PKB na naukę. W tej chwili, jeśli chodzi o szkolnictwo wyższe, mamy nieco ponad 0,7 proc. PKB, a na naukę ok. 0,42 proc. PKB. Gdyby ktoś chciał się pokusić o podanie wskaźników ekonomicznych, a nie dyskutować o szkolnictwie wyższym i nauce jako wartościach oczywistych samych w sobie, to warto odnieść się na przykład do ostatniego raportu opublikowanego przez Ligę Europejskich Uniwersytetów Badawczych (LERU), który został zrobiony przez firmę audytową ze Szkocji. Wynika z niego, że tylko 21 uniwersytetów badawczych zrzeszonych w LERU w 2014 r. przyniosło zysk (liczony w postaci Gross Value Addend) prawie 72 mld euro – i utworzyło w sposób pośredni lub bezpośredni ponad 900 tys. miejsc pracy w całej Europie. Chcemy przeprowadzić tego typu analizę także w naszym kraju, by pokazać bardziej namacalnie rzecz dla nas oczywistą, że wydatki na naukę i szkolnictwo wyższe nie są prostym kosztem, a dobrą inwestycją. Mają zapewnić nowoczesny i zmodernizowany rozwój naszego państwa.
Prof. Jerzy Woźnicki

Uważam, że warto wprowadzić rozwiązanie w postaci stypendium na czesne adresowane do studentów obu sektorów (publicznego – w przypadku studiów obcojęzycznych, i prywatnego), którzy są zobowiązani do wnoszenia regularnych opłat za studia w szkole wyższej. Byłoby to rozwiązanie wzorowane na przedwojennym systemie polegającym na tym, że w warunkach obowiązywania wówczas powszechnego czesnego student dzięki swym osiągnięciom mógł się od niego uwolnić w części lub całości.
W ciągu ostatnich lat wprowadzono dwie wielkie nowelizacje ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym oraz zasad finansowania nauki, i kilka drobniejszych. Mimo to uczelnie się skarżą, że są w coraz większych tarapatach. Czego zabrakło?
Prof. Jerzy Woźnicki
Wizji, strategii i mierzalnych celów systemowych przewidzianych do osiągnięcia. Powinniśmy byli wiedzieć, co chcemy osiągnąć w 2020 r., wydatkując dziesiątki miliardów złotych przede wszystkim z Unii Europejskiej. O tym, że jest to niezbędne, świadczy chociażby to, jak wydawano środki w ramach poprzedniej perspektywy finansowej. Powstały dublujące się centra dydaktyczne i naukowe, których nie ma teraz z czego utrzymać. Zaczynają być obciążeniem, a powinny być wielkim atutem nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce. Mój wielki żal polega także na tym, że w tych latach 2007–2013 deprecjonowano pozycję szkolnictwa wyższego w Polsce, kwestionowano osiągnięcia uczelni i polskich instytucji naukowych. Opinia publiczna była i jest dezinformowana w tym zakresie. Obecnie próbujemy to naprawić. Chcemy m.in. pokazywać, że polska nauka w rankingach jest na 20. miejscu w świecie, a polskie szkolnictwo wyższe na 30., gdy gospodarka na 24.
Prof. Wiesław Banyś
Zgadzam się z panem prof. Jerzym Woźnickim. To, czego nam brakuje i co postulujemy od dłuższego czasu, to wypracowanie pewnej wizji rozwoju szkolnictwa wyższego w Polsce. Już w 2009 r. opracowaliśmy Strategię rozwoju szkolnictwa wyższego do roku 2020, a w tym roku dokonaliśmy jej aktualizacji. Opisuje ona m.in. właśnie takie kwestie, jak finansowanie uczelni publicznych i niepublicznych, ich internacjonalizację, kształt algorytmu, na podstawie którego dotowane są szkoły wyższe. Zatem po pierwsze – potrzebny jest program – musimy wiedzieć, do czego dążymy. Po drugie, ponadrządowy pakt na rzecz szkolnictwa wyższego i nauki. Nie może być tak, że z roku na rok z tego czy innego powodu uczelnie nie są pewne, jaki będzie poziom ich finansowania. Bez wątpienia niezwykle ważne jest, żeby finansowanie to było stabilne, określone na przykład na cały cykl kształcenia. Z tego punktu widzenia, niestety, wielkiego postępu nie osiągnęliśmy. Mam jednak nadzieję, że po dyskusjach na temat budżetu 2016 r. nasze ministerstwo, które bardzo intensywnie zabiega o zwiększenie środków na szkolnictwo wyższe i badania naukowe, będzie mogło z początkiem października powiedzieć, że osiągnęliśmy w tej materii sukces.
Prof. Marek Ratajczak
Można spotkać się z opinią, że wobec tempa zachodzących zmian w otoczeniu różnych podmiotów, a w tym szkół wyższych, strategie w postaci spisanych i obszernych dokumentów nie mają szczególnego uzasadnienia, bo często już w momencie upublicznienia wymagają po części nowelizacji. Nie znaczy to, że podejmując działania czy to na szczeblu uczelni, czy resortu, nie powinno się uwzględniać podejścia strategicznego i wynikających z niego celów i służących ich osiągnięciu środków realizacji. W działaniach, które resort prowadził przez ostatnie osiem lat, kierowaliśmy się strategią, która miała na celu zasadnicze projakościowe zmiany tak w nauce, jak i szkolnictwie wyższym. I takie zmiany się dokonały m.in. dzięki zdecydowanej poprawie infrastruktury nauki i szkolnictwa wyższego. Oczywiście nie wszystkie inwestycje, także te realizowane ze środków europejskich, są z dzisiejszej perspektywy efektywne. Czasem blisko siebie znajdują się podobne obiekty, co zwiększa problem zapewnienia odpowiedniego poziomu ich wykorzystania. Dyskutując o strategii, chcę podkreślić, że cieszę się, że jest nowa strategia przygotowana przez KRASP, tym bardziej że z naszej rozmowy wynika, że co do kwestii fundamentalnych zdecydowanie się ze sobą zgadzamy. Dostrzegamy te same wyzwania, przed którymi stoimy, a odzwierciedleniem tego będzie także Program Rozwoju Szkolnictwa Wyższego i Nauki powstający pod opieką ministerstwa. Oczywiste jest, że trochę inaczej widzi się ten sam problem z poziomu poszczególnych uczelni i ich reprezentantów, a inaczej mając na uwadze konieczność przygotowania regulacji, która ma dotyczyć kilkuset jednostek. Chcę podkreślić, że bardzo nam zależy na tym, żeby wszelkie rozwiązania były dyskutowane ze środowiskiem. To powinien być punkt wyjścia do dyskusji o przyszłości. Nauka i szkolnictwo wyższe to jest sektor, w którym skutki decyzji podejmowanych dzisiaj zobaczymy często dopiero po 10, 15 czy 20 latach. Niezbędna jest więc idea patrzenia długookresowego przez pryzmat wspólnego interesu środowiska akademickiego i całego społeczeństwa oraz państwa.
Na co trzeba jeszcze położyć nacisk, aby pomóc polskim uczelniom przetrwać najbliższe lata?
Prof. Marek Ratajczak
Konieczność coraz szerszego otwierania się polskich uczelni i polskiej nauki na świat zewnętrzny jest sporym wyzwaniem. Powoli już się z tym jednak oswajamy. Dzisiaj znacznie większe jest zrozumienie dla tej potrzeby niż jeszcze parę lat temu. Ale to ciągle jest znacznie mniej, niż byśmy chcieli czy wręcz potrzebowali. Są uczelnie, które mają liczny udział studentów zagranicznych. Trzeba jednak zadbać o jakość procesu dydaktycznego, biorąc pod uwagę chociażby kompetencje językowe kadry akademickiej i samych studentów. To jest potężne wyzwanie dla szkół wyższych i trzeba sobie wyraźnie powiedzieć: wiara w to, że wyraźne umiędzynarodowienie szkolnictwa wyższego nastąpi dzięki przyciąganiu studentów, którzy będą studiować w języku polskim jest złudna. Zapomnijmy o tym.
Dr Julian Bystrzanowski
Internacjonalizacja to podstawowa kwestia, aby polskie szkolnictwo wyższe wyszło z zaścianka. Ważne jest nie tylko ściąganie studentów, aby zapełnić miejsca na mniej chodliwych kierunkach. Konieczna jest wymiana akademicka, np. studencka czy nauczycieli na semestr albo rok. To powoduje, że Europa się integruje.
Prof. Wiesław Banyś
Dlatego potrzebne jest stworzenie Polskiej Agencji Wymiany Akademickiej, o co KRASP apeluje już od 2008 r. Realizowałaby ona zadania związane z szeroko rozumianą wymianą międzynarodową. Internacjonalizacja nie jest przecież po to, żeby reperować nadwyrężone budżety szkół wyższych, choć to też jest ważne, ale żebyśmy włączyli się w generalny trend globalnego wpływania na kształt społeczeństw całego świata. Zglobalizowany świat wymaga bowiem także zglobalizowanego, zatem umiędzynarodowionego, szkolnictwa wyższego i nauki. Wymaga także zrozumienia innych kultur, innych sposobów komunikowania się i szacunku dla różnorodności. W 2004 roku było 2,1 mln studentów kształcących się za granicą. W tej chwili jest to 4,5 mln i ta tendencja będzie się zwiększać. Dlatego stworzenie instytucji typu PAWA jest niezwykle pożądane.
Prof. Jerzy Woźnicki
Niestety, nadal nie mamy w naszym kraju okrętów flagowych – uczelni badawczych z pierwszej ligi międzynarodowej, które mogłyby skuteczniej konkurować w Europie. Od nich zaczyna się międzynarodowy prestiż szkolnictwa wyższego każdego kraju. W amerykańskim systemie jest ok. 4 tys. instytucji szkolnictwa wyższego, ale mniej niż 100 są to uczelnie słynące w świecie ze swojej wartości naukowej. Gdybyśmy to przenieśli na system szkolnictwa wyższego w Polsce, trzeba byłoby ok. 10 uczelni, które budowałyby nasz prestiż. Nie weszliśmy na taką drogę być może w obawie przed reakcją tych, którzy by się nie znaleźli w tej grupie. Trzeba jednak przestać się bać, zapewniając równolegle możliwości rozwoju i awansu uczelniom w poszczególnych regionach.
Wiele się mówi o tym, że obecne przepisy ograniczają uczelnie. Czy prawo faktycznie utrudnia ich rozwój?
Prof. Jerzy Woźnicki
W mojej opinii rzeczą fundamentalną jest selektywna deregulacja szkolnictwa wyższego. Trzeba zerwać z manierą ostatnich lat polegającą na tym, że jak wystąpił jakiś incydentalny problem, to uważano, że natychmiast trzeba iść do Sejmu z rozbudową i nowelą przepisów. Jednym słowem, stworzono taki system szybkiego reagowania na patologie, choćby incydentalne w szkolnictwie wyższym, rozmnażając akty prawne i wydłużając je co do objętości i zakresu regulacji. Potrzeba zatem nowej ustawy deregulującej z pewnym minimum niezbędnej ingerencji ustawowej. Byłoby właściwe, aby nowy rząd uznał wprowadzenie takiej ustawy za swój priorytet i podjął działania nad jej opracowaniem wspólnie ze środowiskiem akademickim. Zanim powstanie pierwsza linijka tekstu takiego projektu, trzeba jednak przeprowadzić debatę nad jej założeniami. W jej trakcie wszystkie zainteresowane strony powinny uzgodnić cele oraz zasady i tryb prac wspólnego zespołu ekspertów. Nowa ustawa powinna wejść w życie do 2018 r.
Prof. Marek Ratajczak
Jeżeli chodzi o potrzebę deregulacji, to nie będę polemizował z profesorem Jerzym Woźnickim. Być może czasami zmiany niektórych przepisów można odbierać jako zbyt gwałtowną reakcję na niektóre zdarzenia, ale olbrzymia część regulacji jest pochodną oczekiwań, które płyną z dołu. Środowisko akademickie często ma nadzieję, że rozwiązaniem problemów na poziomie uczelni będzie zmiana przepisów. Okazuje się jednak, że to nie zawsze rozwiązuje problem, a wręcz dodatkowo go komplikuje. Jestem gorącym zwolennikiem deregulacji, ale trzeba pamiętać, że większa deregulacja oznacza też większą odpowiedzialność na poziomie poszczególnych uczelni. Z jednej strony wszyscy narzekają na nadregulację. Jednak z drugiej strony idealną sytuacją w wypadku wystąpienia problemów na poziomie uczelni, zwłaszcza gdy dotyczą spraw kadrowych, jest to, że rektor lub dziekan może niepopularną decyzję uzasadnić swego rodzaju przymusem wynikającym z przepisów ustawowych czy rozporządzeń.
Justyna Rokita
Też jestem za deregulacją. Zbyt silne uregulowanie niektórych kwestii na pewno nie jest dobre. Trzeba jednak zaznaczyć, że potrzebny jest dialog ze środowiskiem studenckim. Obecnie nowelizowane przepisy są jedynie cząstką naszych postulatów. Brakuje odpowiedniego przeanalizowania skutków, które za sobą niosą. Takim problemem jest chociażby drugi kierunek studiów. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że odpłatność za studia stacjonarne na uczelni publicznej jest niekonstytucyjna, a z drugiej strony uczelnie i tak znalazły sposób na obejście tego przepisu poprzez ustanowienie limitów do podejmowania kolejnych studiów. Następnym przepisem jest zniesienie opłat m.in. za egzamin dyplomowy i komisyjny poprawkowy. Podczas wprowadzania tego katalogu nie wzięto pod uwagę przepisów przejściowych, które zostały tak sformułowane, że uczelnie, które podpisały umowę ze studentem przed 2012 r., i tak te opłaty pobierają. Pobierają je pomimo stanowiska PSRP i ministerstwa, które zgodnie twierdzą, że jest to niezgodne z prawem.
Prof. Marek Ratajczak
Dyskutując o deregulacji, musimy zachować pewną ostrożność wynikającą ze świadomości, że większa swoboda działania może niekiedy być wykorzystywana dla działań szkodliwych z punktu widzenia np. ochrony interesów studentów. Jednakże chcemy kontynuować deregulację, nawet jeśli wiemy, że może się to wiązać z ryzykiem podjęcia przez niektóre podmioty prób wypaczenia sensu wprowadzanych zmian.
Czy deregulacja właśnie nie otworzy szerokich drzwi dla takich złych praktyk?
Prof. Marek Ratajczak
Większość ludzi nie kradnie z powodu surowego kodeksu karnego, tylko dlatego że nie mieści się to w ich zasadach etycznych i moralnych. Natomiast ci, którzy chcą kraść, będą kradli nawet wtedy, kiedy wrócimy do kodeksu Hammurabiego i napiszemy, że za kradzież będziemy obcinać rękę. Albo wierzymy w to, że środowisko w większości potrafi sensownie funkcjonować, albo przyjmujemy niedobre założenie, że składa się ono głównie z ludzi, którzy chcą zrobić coś złego. Nadal uważam, że deregulacja jest potrzebna mimo ryzyka, że mogą się znaleźć osoby, które będą tego nadużywać.
Prof. Marek Rocki
Jeżeli gdzieś pojawi się patologia i ujrzy światło dzienne, to pierwsze pytanie do rządu brzmi: gdzie jest minister, który ma zapobiegać takim sytuacjom? Wtedy urzędnicy produkują takie przepisy, aby uchronić swojego szefa, czyli ministra, przed podobnymi pretensjami. W założeniu systemu wszyscy działamy w dobrej wierze, ale są tacy, którzy tego nadużywają i w związku z tym pojawiają się patologie. Zdarza się, że PKA nie jest wpuszczana na wizytację do uczelni, bo ta mieści się w przysłowiowym garażu i nie ma co oglądać, albo dopiero na sygnał, że przyjedzie zespół z komisji, zaczyna się proces produkowania dokumentów. Ale to są pojedyncze przypadki.
Prof. Jerzy Woźnicki
Deregulacja będzie miała jeszcze ten walor – wprowadzi nasz kraj na ścieżkę eliminowania poważnego deficytu, jaki występuje w życiu społecznym, mianowicie deficytu zaufania. Władza, dokonując tego aktu, wykazałaby się zaufaniem do uczelni, do swoich instytucji, do środowisk, które są tym zainteresowane. Jestem pewien, że to by wyzwoliło pewien potencjał rosnącego zaufania, a co za tym idzie dialogu społecznego w całym sektorze wiedzy.
Prof. Marek Rocki
Deregulacja jest potrzebna. Nie ma wolności bez przedsiębiorczości i nie będzie rozwoju szkolnictwa wyższego bez przedsiębiorczości akademików i władz uczelni. Przepisy już po części realizują te postulaty, np. uwolnienie kierunków studiów – danie uczelniom prawa do ich kreowania (zniesienie sztywnej listy 118 kierunków ustalanych przez ministra) i krajowe ramy kwalifikacji są rewelacyjnym pomysłem. Czasy, kiedy minister określał nazwy kierunków studiów i treści nauczania, szczęśliwie minęły. Kłopot z nimi polega na tym, że środowisko akademickie miało trudności z percepcją i w związku z tym akceptacją tych nowych narzędzi. Trzeba było więcej czasu na zrozumienie, wytłumaczenie. To jest naprawdę rewolucyjne narzędzie, dzięki któremu uczelnie będą mogły wykazać przedsiębiorczość.
Dr Julian Bystrzanowski
Przepisy dotyczące szkolnictwa wyższego są niezwykle zbiurokratyzowane. W USA przepisy łącznie we wszystkich stanach i w rządzie federalnym są mniej obszerne niż w Polsce. To prowadzi to różnych paradoksów i wynaturzeń, np. jest wprowadzony podział na kierunki ogólnoakademickie i praktyczne. Sam w sobie wydaje się słuszny. Ale doprowadziło to do takiej sytuacji, gdy np. przeglądam ranking szkół wyższych, które uczą turystyki i hotelarstwa, czyli w zawodach stricte praktycznych (hotelarzy, kierowników restauracji, pracowników biur podróży), a wyobrębiono w nim również profil ogólnoakademicki. Dlatego też przychylam się do idei deregulacji.
Michał Gajda
Deregulacja powinna dotyczyć też studiów doktoranckich. Obecnie brakuje pomysłu na to, jak powinny one wyglądać oraz jakimi kompetencjami powinien dysponować doktor, czyli absolwent tego etapu kształcenia. Drugorzędne traktowanie uczestników studiów trzeciego stopnia jest widoczne chociażby w ustawie – Prawo o szkolnictwie wyższym. Tam co drugi przepis, który reguluje sprawy doktorantów, odnosi się do studentów. Jesteśmy poniekąd wciskani w tę rolę. Z drugiej strony nie do końca się nimi czujemy. Wymaga się od nas zaliczania kolejnych przedmiotów. Tymczasem tę umiejętność nabyliśmy już na poprzednich etapach edukacji. Powinniśmy skupić się przede wszystkim na badaniach naukowych i na tym, jak pisać dobre publikacje, jak z doktoratu zrobić biznes itd. Szkolnictwo wyższe wyprzedza możliwości gospodarki i powinno lepiej współpracować z otoczeniem. Tymczasem studia trzeciego stopnia produkują nieraz specjalistów, którzy nie znajdują pracy w kraju, a ci najzdolniejsi rozwijają skrzydła poza granicami, ponieważ tam mają możliwość pozyskania lepszych warunków finansowania badań. W Polsce doktorant co roku walczy o pieniądze na przeżycie. A przecież jesteśmy w wieku, w którym zakładamy rodziny, musimy z czegoś utrzymać dzieci, spłacić kredyt. Nie mamy zapewnionej stabilizacji na okres całych studiów doktoranckich. To rodzi kolejne patologie. Z jednej strony daje możliwość wykorzystywania doktorantów z uwagi na to, że są oni niejednokrotnie postawieni pod ścianą. Z drugiej słabej jakości ich pracy. W efekcie tylko kilka procent kończy doktorat w planowanym terminie.
Powstały dublujące się centra dydaktyczne i naukowe, których nie ma z czego utrzymać. Zaczynają być obciążeniem, a powinny być wielkim atutem
Nie ma wolności bez przedsiębiorczości i nie będzie rozwoju szkolnictwa wyższego bez przedsiębiorczości akademików i władz uczelni