Minister edukacji chwali się milionami złotych przeznaczonymi na rozwój szkolnictwa zawodowego. Eksperci przekonują: to nie wystarczy.
Polska przegrywa walkę o szkoły zawodowe. Pokazuje to opublikowana właśnie analiza Instytutu Badań Społecznych. I choć MEN ogłosiło rok szkolny 2014/2015 rokiem szkoły zawodowców, może się okazać, że para pójdzie w gwizdek, a zaproponowane rozwiązania wcale nie poprawią sytuacji młodych.
Analiza IBS pokazuje, jak zmieniało się szkolnictwo zawodowe na przestrzeni ostatnich 25 lat i jakie największe wyzwania przed nim stoją. Dane pokazują przede wszystkim ogromną zmianę ilościową. O ile w pokoleniu dzisiejszych 45–55-latków szkołę zawodową ukończyło 36 proc. Polaków, o tyle w grupie 25–34-latków – już tylko 15 proc. Mimo że uczniów zawodówek ubyło, dla wielu z nich wciąż brakuje pracy. Najgorzej jest wśród kształconych na masową skalę mechaników i kucharzy.
– Najbardziej niepokojące jest to, że w szkołach zawodowych zaniedbuje się kształcenie ogólne – twierdzi Maciej Leś, jeden z autorów raportu IBS. – Za kilkanaście lat tylko niewielka część zawodów, których teraz uczymy, będzie aktualna. Absolwent szkoły zawodowej musi zostać wyposażony także w umiejętności, które w przyszłości pozwolą nauczyć się nowych rzeczy – przekonuje.
Resort edukacji dostrzegł ten problem. Minister Joanna Kluzik-Rostkowska obiecała w październiku 820 mln zł z UE na poprawę kształcenia w technikach i zawodówkach. Podczas konferencji, na której prezentowała zmiany, przyznała jednak, że sam resort niewiele wie o sytuacji szkolnictwa zawodowego i dlatego dużą część programu będą stanowić działania związane ze zbieraniem oraz analizą danych.
Minister zapowiedziała też uruchomienie szkolnictwa dualnego na wzór niemiecki (patrz ramka) i rozwój doradztwa zawodowego dla uczniów. Do marca 2015 r. MEN przygotuje też mapę szkół prowadzących kształcenie zawodowe. Analiza IBS pokazuje jednak, że te działania niekoniecznie przyniosą efekty. – W polskich warunkach szkolnictwo dualne to dość abstrakcyjny pomysł. Panuje tu zupełnie inna kultura pracy. Niemal nie mamy też dużych firm przemysłowych, a to one w Niemczech organizują szkolnictwo dualne – podkreśla Leś.
– Aby tę sytuację poprawić, należy wprowadzić profesjonalne doradztwo zawodowe dla gimnazjalistów. Doradzać mają nie nauczyciele po kursach, lecz eksperci z bieżącą wiedzą o rynku pracy. Po drugie, musimy skończyć z dostosowywaniem szkół do posiadanych kadr – wskazuje ekspert Pracodawców RP Monika Zaremba i tłumaczy, że chodzi o sytuację, kiedy szkoły, których absolwenci z braku popytu nie mogą znaleźć pracy, działają przez dziesięciolecia. – Po trzecie, musi zostać stworzony sprawny system monitorowania zawodów nadwyżkowych i deficytowych, by szkolnictwo mogło reagować na zmiany na rynku pracy – dodaje ekspert.
Ostatnią próbę poprawy sytuacji szkolnictwa podjęła w 2010 r. ówczesna minister Katarzyna Hall. Wprawdzie w efekcie jej zmian więcej młodzieży wybiera zawodówki czy technika, ale wielu szybko się nimi rozczarowuje. Tak było z Piotrem i Pawłem, braćmi, którzy naukę w warszawskich technikach zaczęli trzy lata temu. Pierwszy poszedł do szkoły geodezyjnej, drugi – do budowlanej. Piotr już po roku zdecydował, że przejdzie do liceum. Nauczyciele powtarzali, że po swojej szkole i tak nie ma szans na pracę w zawodzie.
Paweł zdecydował się na zmianę dopiero w trzeciej klasie, już po zdaniu jednego egzaminu kwalifikacyjnego z murarstwa i tynkarstwa. – Tak naprawdę po skończeniu technikum i tak mogę zostać prostym robotnikiem budowlanym, tak jak po podstawówce. Praktyk jest mało, a porządnej nauki ogólnych przedmiotów jeszcze mniej – narzeka. Zamiast kontynuować tę szkołę, woli zaoczne liceum i równoległą pracę, by po zdaniu matury móc się pochwalić doświadczeniem zawodowym, zyskując lepszy start na rynku pracy.
8 grudnia nad poprawą sytuacji szkolnictwa zawodowego w Polsce będą się zastanawiać uczestnicy konferencji „Zawodowcy na start!” organizowanej w Gdańsku przez przedstawicielstwo Komisji Europejskiej i Pomorską Specjalną Strefę Ekonomiczną.
Niemcy: zawodowa ziemia obiecana
Sprawami szkolnictwa w Niemczech zajmują się poszczególne kraje federalne, dlatego system oświaty nieco się różni w zależności od regionu. Generalnie jednak edukacja w Niemczech dzieli się na pięć etapów i jest obowiązkowa do ukończenia 18. roku życia. Dziecko najpierw idzie do przedszkola. Później, po czteroletniej szkole podstawowej, nauczyciel na podstawie ocen i predyspozycji ucznia pomaga mu wybrać dalszy kierunek nauki.
Do wyboru są trzy rodzaje szkół: gimnazjum, Realschule i Hauptschule. Po gimnazjum można iść na studia albo do dwuletniej szkoły zawodowej. Po sześcioletniej Realschule można iść do szkoły zawodowej, albo – po dodatkowej dwuletniej szkole uzupełniającej – na studia. Hauptschule trwa pięć lat i otwiera drogę do trzyletniej zawodówki. Także po niej można się kształcić dalej – na studiach albo w wyższej szkole zawodowej.
Minusem niemieckiego rozwiązania jest to, że młody człowiek bardzo wcześnie podejmuje decyzję dotyczącą przyszłości. Niewątpliwym plusem jest zaś to, że nawet decydując się początkowo na Realschule albo Hauptschule, ma otwartą drogę na studia. Jak przekonują eksperci, tego właśnie brakuje w Polsce – absolwenci szkół zawodowych mają najgorsze wyniki na maturze.
Rozpoczynający życie zawodowe młodzi Niemcy mogą skorzystać nie tylko ze szkoły, ale też z propozycji jednego z ponad stu cechów rzemiosł. Kształcenie zawodowe w honorowanych przez państwo zawodach odbywa się zarówno w zakładzie pracy, jak i szkole zawodowej. Na tym właśnie polega system dualny.