Szkoły wyższe zamiast przestrzegać prawa, szukają sposobów na jego ominięcie. Zatrudniają krewnych, a nie najlepszych kandydatów.
ikona lupy />
Postępowania dyscyplinarne na uczelniach / Dziennik Gazeta Prawna
Zaostrzone przepisy nie zmieniły polityki kadrowej w tych placówkach. Nadal jednym z decydujących kryteriów przyjęć jest znajomość lub pokrewieństwo z kandydatem. Sytuacji nie polepszyły wymogi, które prawie dwa lata temu wprowadziło Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW). Konkursy na stanowiska ustawiane są pod konkretne osoby, przez co kadra kierownicza ułatwia awans bliskim. Pozostali pracownicy boją się głośno mówić na ten temat z obawy przed szykanowaniem.
– Regulacje prawne są za mało restrykcyjne. Nie ma też wystarczających sankcji, które pozwalają na ukrócenie takich praktyk – uważa prof. Tadeusz Luty z komisji ds. etyki w nauce PAN.

Popieranie swoich

Od 1 października 2011 r. uczelnie publiczne mogą zatrudniać nauczycieli akademickich tylko na podstawie procedury konkursowej. Niedozwolony jest też stosunek podległości służbowej pomiędzy pracownikiem a zatrudnionym na tej samej uczelni jego małżonkiem, krewnym lub powinowatym do drugiego stopnia włącznie (np. szwagrem). Takie wymogi wprowadziła nowelizacja z 18 marca 2011 r. ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym, ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki oraz o zmianie niektórych innych ustaw (Dz.U. nr 84, poz. 455 z późn. zm.).
Jak sprawdził DGP, nie zmieniło to jednak polityki kadrowej na uczelniach.
– To są działania pozorne, które nie usunęły patologii ze szkół wyższych. Wciąż zatrudniają one po znajomości – uważa Józef Wieczorek z Niezależnego Forum Akademickiego.
Konkursy nie wyłaniają obiektywnie najlepszych kandydatów i są one często ustawione. To w wywiadzie dla DGP potwierdziła prof. Barbara Kudrycka, minister nauki i szkolnictwa wyższego.
– Zdarza się, że nadal konkursy te są fikcją, bo kryteria ustalane są tak, by wygrały konkretne osoby – przyznała.
Takie zarzuty kierowane są w stosunku do rekrutacji przeprowadzonej np. przez Śląski Uniwersytet Medyczny (SAM) w Katowicach.

Mnożenie katedr

Zakaz podległości służbowej między członkami rodziny można też łatwo ominąć. Zgodnie z przepisami kierownik jednostki uczelnianej (np. katedry czy instytutu) nie może nadzorować prac swojego krewnego lub małżonka.
– Po przyjęciu takiego przepisu na uczelniach jedną katedrę dzielono na kilka. W efekcie stworzono równorzędne stanowiska. Nie ma już niezgodnej z prawem podległości służbowej, bo po rotacjach np. zatrudnione dzieci kierowników przeszły do jednostek nadzorowanych przez ich kolegów – informuje pracownik uczelni (dane do wiadomości redakcji).
Takie działanie pozwala nagiąć przepisy.
– Wszystko dzieje się zgodnie z prawem, ale problem pozostaje – mówi Józef Wieczorek.
W efekcie na uczelniach nadal rządzą układy.
– W szkołach wyższych działają klany medyczne, prawnicze, ale nie tylko. Jeśli ktoś jest niewygodny, buntuje się, ma utrudniony awans lub wręcz musi obawiać się o pracę – zauważa Józef Wieczorek.
Jego zdaniem wprowadzanie obowiązkowej otwartej procedury rekrutacyjnej czy zakaz podległości służbowej nie są metodami, które pozwolą uniknąć nepotyzmu.
– W innych krajach UE, np. Niemczech, po uzyskaniu tytułu magistra osoba, która nadal chce pracować na uczelni, może podjąć zatrudnienie, ale nie w macierzystej placówce. To zmusza pracowników do mobilności i zapobiega nieetycznym praktykom – podkreśla Józef Wieczorek.
Przy wprowadzaniu zmian w przepisach o zatrudnianiu nauczycieli akademickich część środowiska zabiegała o wprowadzenie takiej zasady również w Polsce. Do tej pory się to nie udało.

Granty dla wybranych

Zdaniem naukowców po znajomości rozstrzygane są przez akademinków konkursy o pieniądze na badania naukowe.
– Nikt dziś nie opiniuje samego zgłoszonego projektu. Oceniany jest on w świetle jego kierownika (promotora). To, kto dostanie granty, jest ustalone wcześniej – informuje adiunkt w jednej z polskich uczelni (dane do wiadomości redakcji).
Zarzut dotyczy przepisu, zgodnie z którym recenzenci opiniujący projekt badawczy są anonimowi, a wnioskodawca jawny. Naukowcy uważają, że powinno być na odwrót. Zdaniem instytucji, które przyznają fundusze na badania naukowe, tego postulatu nie da się zrealizować.
– Dane wnioskodawcy muszą być ujawnione, ponieważ oceniamy również jego dorobek naukowy. Przyznajemy publiczne pieniądze, więc musimy wiedzieć, czy osoba, która je otrzyma, dobrze te środki spożytkuje. Ktoś, kto nie ma żadnych osiągnięć, nie daje takich gwarancji – argumentuje prof. Andrzej Jajszczyk, dyrektor Narodowego Centrum Nauki.
Dodaje, że lista wszystkich ekspertów jest ujawniana pod koniec roku. Wówczas można się z nią zapoznać i sprawdzić, kto bierze udział w ocenianiu zgłaszanych projektów. Na indywidualne ujawnianie nazwisk ekspertów i recenzentów zewnętrznych nie pozwala ustawa o zasadach finansowania nauki.
– Ten system nie jest doskonały i zawsze mogą pojawić się nieprawidłowości, ale lepszego nikt jeszcze nie wymyślił. My robimy wszystko, aby niewłaściwym sytuacjom zapobiegać – zapewnia prof. Andrzej Jajszczyk.
Ostatnio pojawiły się wątpliwości wobec projektów naukowych realizowanych na Politechnice Wrocławskiej (PWr). Ich kierownicy zawierali umowy o dzieło z członkami rodzin i znajomymi. Obecnie sprawą zajmuje się prokuratura i rzecznik dyscyplinarny.
– Planujemy zaostrzenie kontroli nad projektami realizowanymi na naszej uczelni – zapowiada Agnieszka Niczewska, rzecznik PWr.

Brak sankcji

– Jest ciche przyzwolenie na nepotyzm na uczelniach. Nie ma wystarczających sankcji, a środowisko samo się nie oczyszcza – uważa prof. Tadeusz Luty.
Większość decyzji dotyczących polityki kadrowej podejmuje rektor. Nawet jeśli sprawa trafi do rzecznika dyscyplinarnego, to jego obowiązkiem jest jedynie zbadanie zgłoszenia.
– Rektor kieruje sprawę do mnie, ale potem wraca ona do niego, i to rektor decyduje o dalszych krokach, np. o powołaniu komisji dyscyplinarnej – tłumaczy Andrzej Pfitzner, rzecznik dyscyplinarny Politechniki Warszawskiej.
Rektorzy często przymykają zaś oko na przewinienia swoich podwładnych i nie stosują żadnych sankcji. Dzieje się tak, bo nadal wybierani są w drodze wyborów. O tym, kto będzie pełnił tę funkcję, decydują nauczyciele akademiccy zatrudnieni na uczelni.
– W takiej sytuacji trudno, aby rektor nakładał kary na osoby, które na niego głosują – wskazuje prof. Tadeusz Luty.
Mimo że od 2011 r. uczelnie, obsadzając to stanowisko, mogą skorzystać z procedury konkursowej, podczas ubiegłorocznych wyborów nie zdecydowały się na takie rozwiązania.
– O sposobie wyłaniania rektora decydują profesorowie zatrudnieni na uczelni. Sami nie odbiorą sobie prawa do podejmowania decyzji o tym, kto będzie zarządzał placówką. O tym powinien zadecydować ustawodawca – uważa prof. Tadeusz Luty.
Jego zdaniem przepisy, które miały usunąć nepotyzm na uczelni, się nie sprawdziły.
– Powinny zostać wprowadzone m.in. ostrzejsze sankcje za omijanie prawa – apeluje.