Dwie fundacje: Trampolina w Poznaniu i Bullerbyn w Warszawie chcą otworzyć w Polsce pierwsze demokratyczne szkoły. Są to placówki wolne, w których nie ma ustalonego planu lekcji i ocen, a uczeń sam decyduje czego chce się uczyć.

Na całym świecie funkcjonuje 98 takich placówek. Najwięcej jest ich w Stanach Zjednoczonych. Najstarsza wolna (demokratyczna) szkoła powstała w Anglii w 1921 r. Z powodzeniem funkcjonuje do tej pory. Ostatnia kontrola funkcjonowania placówki została przeprowadzona przez brytyjski odpowiednik kuratorium oświaty w 2011 roku. W kategoriach świadczących o jakości edukacji na czterostopniowej skali ocen, szkoła otrzymywała 3 (dobre). Oceniano ogólną jakość świadczeń edukacyjnych, stopień, w jakim program i inne zajęcia odpowiadają zróżnicowanym potrzebom i zainteresowaniom uczniów, efektywność nauczania w stosunku do zróżnicowanych potrzeb wychowanków oraz poziom rozwoju uczniów w procesie uczenia się.

Szkoła jest natomiast bezkonkurencyjna, jeśli chodzi o „duchowy, moralny, społeczny i kulturalny rozwój uczniów” i „dobrobyt, zdrowie i bezpieczeństwo wychowanków” - w tych kategoriach szkoła reprezentuje najwyższy poziom (wyśmienity).

W Polsce pierwsza szkoła demokratyczna ma zostać otwarta już we wrześniu w Poznaniu. Będą mogli w niej uczyć się uczniowie na każdym szczeblu edukacji – od podstawówki do klasy maturalnej. W roku szkolnym 2013/2014 rozpocznie w niej naukę około 30 uczniów.

Na czym polega idea szkoły demokratycznej?

Podstawowym założeniem szkół demokratycznych jest szacunek i zaufanie. Jak sama nazwa wskazuje wszystkie decyzje podejmowane są w sposób demokratyczny podczas zebrań, na których zarówno uczeń, jak i nauczyciel mają jeden głos. Szkoła demokratyczna, jak twierdzą jej zwolennicy, ma zacierać między uczniami i nauczycielami zasadę podległości. To szkoła, w której nauczyciel staje się mentorem, a plan lekcji i oceny nie istnieją (chyba że uczeń wyrazi chęć bycia ocenianym).
Uczniowie w każdym wieku sami decydują, jak zagospodarują czas spędzony w szkole: „O planie zajęć decydują już sami uczniowie, a o sposobie finansowania zajęć prowadzonych przez nauczycieli spoza zespołu stałych pracowników decyduje Szkolne Zebranie. Z rozmów z przyszłymi uczniami szkoły wynika, że różnorodność ich zainteresowań zaowocuje szerokim spektrum ich aktywności rozwojowych w szkole. Coraz chętniej zgłaszają się do nas nauczyciele-wolontariusze, oferujący swoje zaangażowanie nieodpłatnie. Praca z uczniami, którzy przychodzą na zajęcia, dlatego że chcą, a nie muszą daje ogromną satysfakcję i wzbogaca o unikalne doświadczenie” – mówi Michał Jankowski, członek zarządu Fundacji Edukacja Demokratyczna, która we współpracy ze stowarzyszeniem Trampolina zainicjowało otwarcie szkoły demokratycznej w Poznaniu.

Zainteresowania, a obowiązek szkolny

Uczniowie rozwijając swoje zainteresowania muszą jednak realizować ustawowy obowiązek szkolny. Poznańska szkoła korzysta z formuły "edukacji pozaszkolnej", którą określa ustawa o systemie oświaty. W formule tej uczeń nie musi uczęszczać na zajęcia szkolne, ale co roku musi zdać egzamin klasyfikacyjny, którego wymogi określa MEN.

Przy tych wymogach pojawia się niebezpieczeństwo, że dzieci nie będą efektywnie wykorzystywały czasu na naukę, a stres, jaki pojawi się przed egzaminem klasyfikacyjnym, będzie większy niż ten na co dzień w tradycyjnej szkole. Pomysłodawcy szkoły demokratycznej w Polsce odrzucają ten zarzut: „Dzieci są pragmatyczne. Uczą się tego, co przynosi spodziewany efekt. Nauczyły się chodzić, bo chodzenie pozwala się przemieszczać. Nauczyły się mówić, bo zaobserwowały, że mówienie wywołuje skutek. Będą się też uczyć tego, co zapewni im uzyskanie konkretnego efektu lub celu. Tym celem w każdym roku jest pozostanie w szkole demokratycznej, w której prawa człowieka wobec nich są w pełni respektowane. Zdanie corocznych egzaminów klasyfikacyjnych jest sposobem na osiągnięcie tego celu. Dzieci są mądre, pragmatyczne i podejmują trud, gdy widzą w tym cel. Stresu owszem mogą doświadczyć, ale tylko jednorazowo podczas egzaminów, a nie w ciągu całego roku szkolnego, jak ma to miejsce w tradycyjnej szkole” – twierdzi Jankowski.

Psychologowie dziecięcy nie są jednak zgodni co do tego, czy szkoły demokratyczne są dobre dla dzieci, zwłaszcza na najniższym stopniu edukacji. Monika Perkowska, twierdzi, że zdecydowanie pozytywna jest idea zwiększania wolności uczniów w szkole. Nauka w takim miejscu jest z pewnością atrakcyjniejsza i skuteczna, ale pod warunkiem, że nauczyciel będzie naprowadzał dziecko na to, czego powinno się uczyć. Najmłodsi, jej zdaniem, nie mają w sobie tyle samodyscypliny, by narzucić sobie, że powinny uczyć się tabliczki mnożenia, której znajomość będzie sprawdzana podczas egzaminu klasyfikacyjnego.

Co daje edukacja demokratyczna

Inicjatorzy powołania szkół demokratycznych w Polsce podkreślają, że taki sposób uczenia się jest nie tylko atrakcyjny, ale przede wszystkim skuteczny. Dzieci nie tylko zdobywają wiedzę, ale uczą się samodzielności, dyscypliny i kreatywnego myślenia: „Doświadczenie szkół demokratycznych na świecie pokazuje, że ich absolwenci są bardzo dobrze przygotowani do samodzielnego życia, że bardzo dobrze radzą sobie we współczesnym społeczeństwie, np. ponad 70 proc. absolwentów najstarszej amerykańskiej społecznej szkoły demokratycznej Sudbury Valley School kontynuuje dalszą edukację w college'u. Jednak najważniejsze jest to, że dzieci w szkołach demokratycznych czują się szczęśliwe, podążają za swoimi pasjami i wyrastają na ludzi, którzy wiedzą czego chcą, a przy tym empatycznych, społecznych i bardzo samodzielnych” – informuje Jankowski.

Idea szkół demokratycznych cieszy się coraz większym zainteresowaniem. „Coraz więcej rodziców jest świadomych tego, że bez wolności nie można nauczyć się samodzielności i odpowiedzialności. Rodzice ci obdarzają swoje dzieci zaufaniem, które jest potrzebne do tego, by dzieci nabrały zaufania do swoich wyborów, nauczyły się polegać na sobie i mogły budować w sobie wysokie poczucie własnej wartości, które jest niezbędne do spełnionego, szczęśliwego życia. Coraz więcej rodziców zauważa, że w tradycyjnej szkole dzieci sprowadzone są do wykonywaczy poleceń. Ci rodzice widzą, że dzieci w takim środowisku nie mogą się w pełni rozwijać, że możliwości, zainteresowania i talenty dzieci są tam ignorowane, że głównym celem tradycyjnej szkoły jest realizować ustalony program. Świadomi tego rodzice poszukują dla swych dzieci czegoś, co nie będzie fast-foodem edukacyjnym” – podsumowuje Jankowski.

Nieco inne spojrzenie na ten aspekt ma Monika Perkowska: „W dorosłym życiu dzieci, które nie zostały przyzwyczajone do tego, że są oceniane, mogą sobie nie poradzić. W większości zawodów, a także w życiu prywatnym jesteśmy nieustannie oceniani i nie możemy pozwolić sobie na robienie tego, co nam się podoba – absolwenci tego typu szkół mogą źle czuć się wtłoczeni nagle w takie ramy”.